Rafał Kosiec wyszedł z domu i nagle się potknął. "To był koniec. Odechciało mi się żyć". Dziś zakłada fundację i chce pomagać sportowcom po wypadkach

Cztery lata temu Rafałowi Koścowi - byłemu piłkarzowi Polonii Warszawa - groziło spędzenie reszty życia na wózku inwalidzkim. Dziś Kosiec chce założyć fundację, która miałaby pomagać sportowcom, którym jak jemu, wypadek wywrócił życie do góry nogami.

24 marca 2016 roku, kilkanaście minut po godz. 22, Rafał Kosiec wyszedł z domu. Musiał wrócić do samochodu, w którym zostawił torbę ze sprzętem po powrocie z meczu - kilka godzin wcześniej jego Polonia zremisowała 0:0 z Ursusem. Ze schodów zbiegał po trzy, cztery stopnie. Nagle się potknął.

Zobacz wideo

- Poleciałem głową w dół, a potem był już tylko huk. Ocknąłem się jeszcze na klatce, obok był sąsiad, który wezwał karetkę. Byłem w szoku, nie wiedziałem, co się dzieje. Nie mogłem ruszać nogami, rękami, głową, miałem odrętwienie twarzy - opowiadał nam Kosiec przed czterema laty.

Rafał trafił do Wojskowego Instytutu Medycznego przy Szaserów. Tomografia wykonana zaraz po przyjeździe do szpitala nie wykazała żadnego urazu głowy. Pierwszą, bezsenną noc spędził na oddziale neurochirurgii. O godz. 6 rano miał mieć badanie rezonansem magnetycznym. Popołudniowa diagnoza brzmiała jak wyrok: złamanie kręgosłupa w odcinku szyjnym, konieczna natychmiastowa operacja kręgów.

- Od lekarza usłyszałem, że moje szanse ocenia na 80 do 20, gdzie 80 to wózek inwalidzki do końca życia, a 20 śmierć. Dla mnie - człowieka, który od dziecka uprawiał sport - to był koniec. Z nerwów zwymiotowałem, odechciało mi się żyć. Wiele osób może powiedzieć, że chciałem się poddać bez walki. Ale ja nie wyobrażałem sobie życia na wózku. Wiem, że tacy ludzie potrafią prowadzić szczęśliwe życie, ale ja bez sportu nie dałbym rady. Nie chciałem być też ciężarem dla najbliższych - mówił Rafał.

Operację miał od razu, 25 marca. Najgorsze zaczęło się potem.

"Obudziłem się w kołnierzu, miałem klaustrofobię"

Pierwszy tydzień po operacji, który spędził na OIOM-ie, był najtrudniejszy. Jego stan się pogorszył, miewał myśli samobójcze, modlił się nawet o śmierć, której wizja nawiedzała go podczas snu. - Obudziłem się w kołnierzu, miałem klaustrofobię. Cały czas myślałem, że ktoś mnie goni, co chwilę krzyczałem. Po operacji nie poznałem narzeczonej. Nie mogłem ruszać palcami u stóp, chociaż po wypadku nie było to problemem. Nie mogłem sam jeść, iść do toalety - wspominał.

W szpitalu spędził miesiąc. Na nowo uczył się chodzić, ale wyjechał z niego jeszcze na wózku inwalidzkim. Postępy przychodziły wolno, raz do sprawności wracała prawa strona ciała, innym razem lewa. Ale wszystko wskazywało na to, że czas i ćwiczenia są jego sprzymierzeńcami. - Było coraz lepiej, ale w pewnym momencie stanąłem w miejscu. Nie wiem dlaczego. Nikt nie wie - mówił.

"Według książek nie miałem prawa wstać z łóżka"

Z Rafałem spotykamy się blisko miesiąc przed czwartą rocznicą wypadku. Chociaż nie jest przykuty do wózka i chodzi samodzielnie, to do pełni zdrowia wciąż mu daleko. - Od 2,5 roku czuję się bez zmian. Wciąż mam bóle neurologiczne i neuropatyczne oraz problemy z poruszaniem się. Mam sparaliżowane mięśnie od klatki piersiowej w dół, co powoduje, że nie czuję bólu ani temperatury - mówi Kosiec.

- Próbowałem wszystkiego, by tylko stanąć na nogi. Chwytałem się każdej możliwości, każdej nadziei na powrót do zdrowia. Trudno zliczyć ile rzeczy przetestowałem na sobie, nie mając najmniejszego pojęcia o danym sposobie leczenia. Ale byłem człowiekiem ciężko chorym i zdesperowanym, chciałem wypróbować wszystkie możliwości.

- Ktoś, kto mnie nie zna i nie wie co przeżyłem, nie wierzy w to, co mi groziło. Dopiero kiedy ludzie wpisują moje nazwisko w sieci, zdają sobie sprawę z tego, że nie kłamię. Według książek nie miałem prawa wstać z łóżka, w najlepszym wypadku wróżono mi wózek. Nawet nie wszyscy lekarze mi dowierzają. Kiedy pokazuję moją dokumentację, wciąż zdarzają się lekarze, którzy dopytują, czy to na pewno moja. Wiem, że miałem więcej szczęścia niż rozumu, że spadłem na cztery łapy.

- Nauczyłem się żyć z bólem, zaakceptowałem to, co się wydarzyło. Teraz wiem, że najgorszą rzeczą, którą mógłbym teraz robić, to narzekać. Nie znaczy to, że straciłem wiarę w powrót do pełnej sprawności. Nigdy jej nie stracę. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że każdy uraz pozostawia po sobie jakąś bliznę. Zwłaszcza tak ciężki uraz - dodaje Kosiec.

Nieść pomoc innym

Rafał nie załamuje rąk. Co więcej, nie tylko nie traci wiary w powrót do pełni zdrowia, ale tą wiarą chce się też dzielić z innymi. Kosiec postanowił założyć fundację dla sportowców, których kariery zostały przerwane przez ciężkie wypadki. Takie jak jego. 

- Najgorszą rzeczą jest bezsilność i bezradność. Ona prowadzi nas do poddania się, a tego nie można zrobić pod żadnym pozorem. Poddać się może każdy. Ci, którzy chociaż podejmują walkę, próbują walczyć o swoje, osiągają coś w życiu. Ja tez upadłem i nie widziałem sensu życia, ale znalazłem w sobie siły, by się podnieść, ciężko walczyć i mam dzisiaj tego efekty - mówi Kosiec.

- Fundację zarejestrowałem już w styczniu zeszłego roku. Konkretny plan na nią przyszedł jednak kilka miesięcy później, latem. Chciałem otworzyć własną fundację, by pomagać ludziom. Później usłyszałem o ciężkiej chorobie Pawła Kryszałowicza, który początkowo też został sam. To wtedy stwierdziłem, że chcę scalić sportowców i im pomóc. Kto wie, gdyby ktoś wpadł na to wcześniej, może dzisiaj ja nie czekałbym na operację - dodaje.

Poza Koścem, w skład fundacji wchodzą dziś dziennikarze Krzysztof Stanowski i Michał Pol oraz trenerzy Edward Klejndinst i Jacek Magiera. Fundacja porozumiała się też z kilkunastoma innymi ambasadorami ze świata polskiego sportu. Ich nazwiska poznamy jednak dopiero po jej starcie.

- Brakuje nam jeszcze funduszy. Struktury fundacji są gotowe, teraz jesteśmy na etapie pozyskiwania sponsorów. Kilku już mamy, jednak to wciąż za mało - podkreśla Kosiec.

I dodaje: Nie mamy jeszcze podopiecznych, ale mamy już wstępne kandydatury na przyszłych podopiecznych. Są to m.in. gwiazdy światowego formatu, które dziś cierpią, a nie mówi się o nich często i głośno. Mam nadzieję, że fundacja ruszy już w marcu. To zależy jednak od tego, czy uda nam się dopiąć wszystkie szczegóły jej funkcjonowania. Nie chcemy się spieszyć, bardziej zależy nam na tym, by fundament fundacji był stabilny.

- Fundacja ma być moim sposobem na życie. Chcę pomagać ludziom, by w trudnych chwilach nie musieli przeżywać tego samego co ja. Fundacja ma pomagać nie tylko finansowo, ale też od strony psychologicznej i prawnej. Nie będziemy w stanie pomóc wszystkim sportowcom, będziemy skupiali się na najcięższych przypadkach. Takich, w których wypadki wywróciły życie tych ludzi do góry nogami - kończy Kosiec.

Więcej o:
Copyright © Agora SA