Tego dnia wymienił olej w samochodzie, zatankował, załatwił znajomym obiecane bilety na mecz z Bayernem, nakarmił psy i pojechał do klubu na masaż. Dokończył, co miał dokończyć. Wyłączył telefon. Kręcił się osiem godzin po mieście, zgasił samochód dopiero przed przejazdem kolejowym. List do żony czekał między gazetami na nocnej szafce.
Smutny poniedziałkowy wieczór w hanowerskim Teatrze am Aegi dobiegał końca: premierowo wyświetlono już film o Robercie Enke, padały ostatnie zdania w debacie o depresji w piłce nożnej. Na scenie byli Teresa Enke i Uli Hoeness, prezes Bayernu Monachium. Wtedy po raz pierwszy rozległy się brawa. Owacja na stojąco była wyrazem uznania dla Teresy, która przez ostatnie dziesięć lat nadawała sens śmierci swojego męża. Całą energię skierowała na walkę z depresją.
Założyła fundację, która pomaga chorym sportowcom : z prelekcjami odwiedza akademie piłkarskie w całym kraju, zatrudnia ponad siedemdziesięciu psychoterapeutów, by zawodnik, który kliknie „SOS” w specjalnej aplikacji jeszcze tego samego dnia spotkał się ze specjalistą. Przed meczami Bundesligi rozstawia namioty - podobne do znanych w Polsce namiotów DKMS-u - w których można dowiedzieć się więcej o depresji. Zaczęła dzień po śmierci Roberta, gdy zwołała konferencję prasową i opowiedziała o jego chorobie. Wyjaśniła, co zaprowadziło go na przejazd kolejowy w Eilvese.
Jeśli dołożyć do 10 lat od śmierci Roberta te sześć lat życia z depresją w jednym domu, wyjdzie, że Teresa poświęciła jej ponad jedną trzecią życia. – Przeszliśmy już długą drogę w tym temacie – mówi. A specjaliści dodają: - Dzięki jej pracy pojawiły się nowe możliwości poradnictwa w całych Niemczech. Los osób dotkniętych depresją jest lepszy. – Przede wszystkim, w piłkarzach widzi ludzi – zauważa Hoeness. Ale nie o słowa uznania tu chodzi. Najważniejsze jest dla niej poczucie, że Robert byłby z niej dumny. On sam tragedię przekuwał w coś dobrego. Po śmierci ich córeczki Lary, na oddziale intensywnej terapii urządził "pokój pośmiertny", w którym rodzice zmarłego dziecka mogą się z nim pożegnać.
Teresa nie płacze. Nie pamięta Roberta z depresją, którego musiała wyciągać z łóżka, by nie zakopał się w nim na cały dzień i nie pogrążył w myślach. Sięga pamięcią dalej: widzi radosne oczy męża, słyszy jego śmiech, wspomina ironiczne poczucie humoru, nawet – a może przede wszystkim – w trudnych chwilach. Mówił o sobie "der Rob mit dem kaputten Kopp". "Rob z chorą głową". W poniedziałek Teresa często się uśmiechała.
Ale dziesiątej rocznicy śmierci się boi. Okrągła, przez co groźniejsza. Bardziej przytłaczająca. Obejrzała już na YouTube jego ostatni wywiad, zobaczyła ostatnią interwencję, cofnęła się o dekadę. Napisała list do maszynisty, który potrącił Roberta. Przeprosiła, że mąż zaangażował go w swoją śmierć. Wytłumaczyła Roberta, pisząc że świadomie nigdy by na coś takiego nie pozwolił. Dodała, że te przeprosiny są również od niego. Nie zna nazwiska tego maszynisty, nie wie nawet czy wciąż prowadzi pociągi, liczy jednak, że ten list do niego dotrze. Ale na tym koniec. Teresa nie chce wycieczek pod swój dom, wielkich wspomnień. Chce, żeby było normalnie. Przyjaciele, koc, telewizor. Rutyna. – Wolę świętować jego urodziny – mówi.
W poniedziałek znów pójdzie do pracy ratować ludzi zmagających się z depresją. – Ostatnio skontaktował się z nami młody zawodnik pogrążony w depresji. Od razu został otoczony profesjonalną opieką i jeszcze tego samego dnia rozpoczął terapię u jednego z naszych psychiatrów. W państwowej kolejce trzeba poczekać nawet pół roku – powiedziała dla "Kickera". Teresa nie przestaje mówić o depresji: na prelekcjach w szkołach, klubach sportowych, w akademiach. O profilaktyce, reagowaniu w przypadku zachorowania i szansach na wyjście. Ludzie z jej fundacji odwiedzają niemieckie stadiony, ustawiają kartonową podobiznę Enke, by przyciągnąć nią uwagę.
Działa. Ludzie zaczynają go wspominać. - A wiecie dlaczego to zrobił? Wiecie, że był chory? Że to była depresja? Dzięki temu ten temat ciągle jest obecny w głowach - tłumaczyła w rozmowie z portalem "Weszło.com". Stworzyła aplikację na telefon EnkeApp, dzięki której osoba chora może wyrazić zgodę, by wskazane przez nią osoby miały podgląd, gdzie się znajduje. Tak, by miały szansę zdążyć z pomocą. Fundacja pomaga też leczyć dzieci z wadami serca. To pokłosie kolejnego traumatycznego doświadczenia z życia jej i Roberta. Ich dwuletnia córeczka Lara zmarła właśnie przez niewydolność serca.
Prawdopodobnie była to jedna z przyczyn nawrotu depresji Roberta. Do końca nie wiadomo, dlaczego potwór, z którym poradził sobie w 2003 roku, wrócił jeszcze silniejszy w 2009. Za pierwszym razem było to łatwiejsze do wyjaśnienia. Enke problemy psychiczne miewał już wcześniej: nie dawał sobie prawa do popełnienia błędu, sam nakładał na siebie gigantyczną presję. Bał się konkurencji, ocen kibiców. Ale jeszcze bardziej bał się własnej słabości. Nie mógł jej okazać. Nie w takim klubie jak Barcelona, do której właśnie dołączył. Gdy doszła presja zewnętrzna, nieunikniona w tak wielkim zespole, nie dał rady jej wytrzymać.
W meczu z trzecioligową Noveldą w Pucharze Króla wpuścił trzy bramki, Barca przegrała, a kapitan Frank de Boer na konferencji wskazał winnego: Roberta Enkego. Był 11 września 2002 roku. Rok wcześniej zawaliły się dwie wieże w Nowym Jorku. Teraz waliło się życie Roberta. – Ludzie skreślili go po tym meczu. Często zdarza się w Barcelonie tak, że po jednym błędzie prasa cię skreśla, a kibice krzyczą "wywalić go!" – wspomina ze łzami w oczach Victor Valdes. Konkurowali wtedy o miejsce w składzie. Młodzian bez barier kontra doświadczony bramkarz z problemami. – Po odejściu Zubizarrety mieliśmy dekadę, w której żaden bramkarz nie wydawał się wystarczająco dobry, by grać w Barcelonie. Po meczu w Noveldzie takie głosy przybrały na sile. Zdaniem kibiców, Enke się nie nadawał, a ja codziennie patrzyłem na niego na treningach i wiedziałem, że jest wielkim bramkarzem - mówi Valdes w biografii Roberta Enkego.
Robert już zawsze czuł się w Barcelonie zdradzony i niechciany. Jego ojcu - psychoterapeucie - wystarczyła obserwacja jednego treningu, by zorientować się w sytuacji. - Dlaczego, gdy wszyscy stają w kółku wokół trenera, ty stoisz metr za tym kółkiem? - zapytał. Robert odpowiedział milczeniem. "Czuję się bezradny i bojaźliwy. Boję się spojrzeń innych ludzi. Chciałbym po prostu żyć bez strachu i nerwów. Nie mam siły, by dalej grać, ale rozwiązanie kontraktu niosłoby za sobą daleko idące konsekwencje. Nie mogę myśleć o niczym innym. Nie wiem co robić. Nie wytrzymam dłużej. Odczuwam tylko strach. Boję się wyjść z pokoju. Boję się otworzyć gazetę. Boję się włożyć rękawice" – pisał w swoim pamiętniku, którego fragmenty opublikował w książce "Życie wypuszczone z rąk", jego biograf Ronald Reng.
Wtedy sobie poradził: pomogli psychoterapeuci i leki. Minęło pięć lat. Zbliżał się najważniejszy rok w jego karierze. Rok mundialu w RPA, w którym miał być pierwszym bramkarzem reprezentacji Niemiec. Po wielu dołkach to miał być szczyt jego kariery. Marzył o tym. I znów bał się najdrobniejszego błędu, który mógłby pozbawić go tej szansy. Wszystko musiało być perfekcyjne. Presja rosła. - A do tego doszła rywalizacja z Rene Adlerem, napędzana przez media w chory sposób. Reprezentacja była dla Roberta bardzo ważna, była jego marzeniem. Ale to go złamało - twierdzi Teresa.
Nie pomagała napięta sytuacja w klubie, którego był kapitanem. I tak powód za powodem – jak drogowskazy prowadzące na przejazd kolejowy. "Depresja nigdy nie powstaje według schematu. Jeśli człowiek jest podatny na tę chorobę, to może regularnie radzić sobie z sytuacjami skrajnie problematycznymi, a w określonej chwili najmniejszy drobiazg potrafi wytrącić go z równowagi" – pisze w biografii Reng.
Depresja wróciła. Znacznie silniejsza niż za pierwszym razem. Robert szedł na urodziny znajomych i wielkim problemem było podjęcie decyzji czy zjeść sernik, czy ciasto ze śliwkami. Gdy czuł się dobrze, chciał kupić Teresie kwiaty. Nie wiedział jednak co odpowiedzieć, gdy zapytano go czy w bukiecie ma być siedem róż, czy tylko trzy. Czasami w takim stanie wychodził na boisko i radził sobie na poziomie Bundesligi. Ale znów - losowanie kapitanów. Piłka czy boisko? Kilka sekund ciszy, zastanawiania się, pot na całych plecach, gula w gardle. Dopiero odpowiedź. Śmiech sędziego. Innym razem Teresa wyciągnęła go do zoo. Zauważył jak dziesięcioletnie dziecko kłóci się z rodzicami. Znów zaczął się zamartwiać: "Jak my sobie poradzimy, gdy Leila podrośnie?" – pytał żony.
- Robert miał dwa wielkie marzenia: zagrać na mistrzostwach świata i się ujawnić – mówi w biografii Marco Villa, jego przyjaciel. - Ale wiedział, że nie może zrobić dwóch rzeczy jednocześnie, bo jedna zdecydowanie wykluczała drugą - dodaje. Enke był przekonany, że żaden selekcjoner na świecie nie powoła na mistrzostwa świata bramkarza z depresją. Dalej - żaden pracownik domu dziecka nie pozwoli, by dopiero co adoptowane dziecko, wychowywało się przy chorym psychicznie tatusiu. Był przekonany, że gdy powie o swojej chorobie, straci drugą córkę. Wolał się zadręczać. Zakładać maskę, która i tak coraz częściej spadała, ale publiczność nie była wystarczająco czujna, by to dostrzec.
To nieprawdopodobne jak wiele sygnałów wysyłanych przez Enkego zostało zbagatelizowanych. To jedna z rzeczy, które najbardziej uderzają podczas lektury "Życia wypuszczonego z rąk". Robert wstawał od stołu podczas urodzin znajomych i udawał, że zasypia na leżaku. Nie mógł już dłużej zmuszać się do uśmiechu. Oni komentowali: "To świetnie! Czuje się u nas tak swobodnie, że zasypia w ogrodzie. Jak w domu!". On w połowie listopada rozsyłał po różnych domach dziecka swoje rękawice, na które nie mógł już patrzeć, a rezerwowy bramkarz Hannoveru myślał sobie: pewnie już robi miejsce na nowe modele. Robert odwoływał wszystkie akcje charytatywne, a kumple tłumaczyli sobie, że pewnie chce dłużej być ze swoją córeczką.
W wywiadzie dla "Neue Presse" opowiedział nawet o swojej depresji, gdy zapytano go o czas spędzony w Barcelonie i Stambule. – "Było to negatywne doświadczenie, które nie miało nic wspólnego z piłką, a jedynie z moim samopoczuciem". Ale nikt nie drążył. Dziennikarze przegapili to zdanie. Enke doznawał kolejnych "kontuzji" i "wirusów" przed najważniejszymi meczami kadry, a gazety pisały o niewyobrażalnym pechu. Nie dociekały. Dociekali za to trenerzy. - Dyskutowaliśmy: najpierw nadgarstek, później jakiś wirus. Nieszczęście dopadało go przed ważnymi meczami - mówi w jego biografii Andreas Koepke, trener bramkarzy w reprezentacji Niemiec.
- Wirus od początku wydawał się nam dziwny. Z rozmazu krwi nic nie wyszło. Zadaliśmy sobie pytanie: może ma problem psychiczny? - dodaje. I oddelegowali do Roberta Hansema-Dietera Hermanna, psychologa reprezentacji. Już wcześniej nakierowali go na depresję. Rozmawiał z Robertem dobrą godzinę. - Depresja?! Na litość boską! Przecież dopiero co adoptowaliśmy córkę. Zostałem po raz drugi ojcem. Jestem szczęśliwy - powiedział Enke. Gdyby się wtedy przyznał, przegrałby rywalizację z Adlerem poza boiskiem. - To nic szczególnego, Robert ma wizję, plany na przyszłość. To po prostu pech - Hermann zakomunikował Joachimowi Loewowi i jego asystentom.
Kilka tygodni później, Robert nie żył. Ale nawet wtedy, gdy wyłączył telefon i od kilku godzin nie dało się do niego dodzwonić, a Teresa rozpaczliwie szukała informacji u trenerów Hannoveru, bo Robbi powiedział przecież, że jedzie na trening, jeden z nich miał pomyśleć: znam to środowisko od lat, takich sytuacji widziałem dziesiątki. Na pewno jest u kochanki. Nawet Teresa się myliła. Gdy Robert dwa dni przed śmiercią miał zwyżkę formy, ona odetchnęła, cieszyła się. Nie wiedziała, że to zwiastun najgorszego. Samobójca podejmuje decyzję o swojej śmierci i czuje ulgę, że zdecydował się rozwiązać problem.
Film o Enke nosi tytuł "Robert Enke – nawet bohaterowie mają depresję". Nawet oni – wielcy bohaterowie naszych czasów: silni, wysportowani, bogaci, sławni, lubiani i podziwiani. Bo depresja to choroba paskudnie sprawiedliwa: nie patrzy na stan konta, pozycję społeczną. Znajdzie miejsce między tobą a bliskimi. Wróci też z tobą do pustego mieszkania. Pojedzie na budowę i do biura. Rozsiądzie się wygodnie w mercedesie, ale zmieści się też w małym fiacie. Dlatego, że zachorować może każdy, Matthew Johnstone, autor książki "Mój czarny pies Depresja", porównał depresję do raka. Również dlatego, że nie ma jednego schematu zachorowania i trudno scharakteryzować jej przebieg. Jest indywidualny. Ale pod jednym względem depresja to choroba gorsza od raka. Gdy powiesz, że zachorowałeś na nowotwór, spotkasz się ze współczuciem. Powiesz, że masz depresję i możesz spotkać się z podejrzliwymi spojrzeniami. Tego obawiał się Enke. Łatki psychola.
Tak Ronald Reng relacjonował w biografii rozmowę Roberta z Teresą, gdy prawie dał się namówić na wyjazd do kliniki psychiatrycznej. - Nie pójdę tam! Jestem bramkarzem reprezentacji. Nie mogę sobie tak po prostu pójść do kliniki. - Ale tam są też adwokaci, profesorowie uniwersyteccy, przedsiębiorcy. Im też nie było łatwo. Zdecydowali się, bo to jedyne wyjście. - Ale jeśli u nich prawda wyjdzie na jaw, nie będzie to tak katastrofalne w skutkach!
Już podczas pogrzebu Enkego, biskup prowadzący mszę, mówił: "Za popularnością kryje się ogromna rozpacz". Christian Wulff, premier Dolnej Saksonii dodał w swoim przemówieniu: - Chciałbym, żeby śmierć Roberta, skłoniła społeczeństwo do refleksji na temat ogromnej presji nie tylko w sporcie, ale i w życiu codziennym. Stało się powszechne, że ludzie, którzy zawodzą, noszą piętno nieudaczników.
Niemal równolegle z Robertem Enke z depresją walczył Sebastian Deisler. Grał w Bayernie Monachium, kibice mówili o nim "Basti Fantasti". A on mówił im, że ma depresję. Oni nie rozumieli: kibice rywali krzyczeli, że jest psycholem. Koledzy z zespołu podśmiechiwali się, że panienką. Oczywiście - nie wszyscy, ale wtedy słyszał tylko te negatywne głosy. Wytrzymał tak cztery lata - grał do 2007 roku. Miał przez ten czas aż 13 kontuzji i przeszedł 5 operacji.
Enke obserwował to wszystko z boku. "Nie był pewien, co myśleć o tych doniesieniach. Poczuł się dobrze, gdy uświadomił sobie, że nie jest jedynym piłkarzem z depresją i że nie jest potworem. Z drugiej strony poczuł zazdrość. Deisler był na ustach wszystkich i zewsząd dostawał wsparcie" - można przeczytać w biografii "Życie wypuszczone z rąk". Ale to była reakcja "na gorąco". Zaraz po tym jak dowiedział się o problemie Deislera. Później też słyszał głównie wyzwiska. I wyciągał wnioski. Kto wie, może gdyby społeczeństwo lepiej zdało tamten egzamin, on też zdecydowałby się powiedzieć.
Ostatnie dni kariery Deislera wspominał w hanowerskim teatrze, podczas panelu dyskusyjnego, Uli Hoeness. - To był styczeń 2007 roku, byliśmy w Dubaju na obozie. W wielkim 50-piętrowym hotelu ze szkła. Każdego dnia o 22.30 Basti dzwonił i pytał czy z nim porozmawiam. Rozmawiałem każdej nocy. Za każdym razem, gdy chciał odejść, przekonywałem go do pozostania - zaczął prezes Bayernu.
- Ostatniego wieczoru przed wylotem, zadzwonił do mnie dopiero o wpół do drugiej w nocy. Leżałem już w łóżku, ale znów rozmawialiśmy, a on pił piwo. "Nie mogę już dłużej grać w piłkę. Nie mogę tego robić", powtarzał. Powiedziałem mu: "Jutro pojedziemy do domu, zobaczysz się z żoną, z dzieckiem…". Rozmawialiśmy do wpół do czwartej, aż powiedziałem mu, że muszę iść spać. Żeby mieć pewność, że on również zasnął, wziąłem go do swojej sypialni i położyłem na łóżku obok. Obudziłem go rano, zamówiłem dla niego śniadanie. Na treningu był najlepszy. Grał niesamowicie. Pomyślałem wtedy: udało się! - relacjonował Hoeness. - Wylądowaliśmy w Niemczech, a on następnego dnia przyszedł do mojego gabinetu. Spodziewałem się czegoś w stylu: "Jest lepiej. Spotkanie z żoną pomogło". On jednak powiedział, że musi przestać grać w piłkę. To było szaleństwo.
Deisler ogłosił, że w wieku 27 lat kończy zawodową karierę. Oficjalnie - ze względu na fatalny stan kolan. Hoeness powiedział mu, że nie rozwiązują kontaktu, a jedynie go zawieszają. Dał mu czas, żeby odpoczął, uporał się z chorobą i wrócił do gry. Deisler do dzisiaj nie zagrał jednak ani jednego meczu. Mieszka w odosobnieniu we Fryburgu. I tyle o nim wiadomo. Zagadką pozostaje z czego żyje i czy poradził sobie z depresją.
Teresa Enka doceniła postawę Hoenessa. Tłumaczyła też jak ważne jest to, by sportowcy mówili o swojej depresji. Jeśli takie gwiazdy jak Andres Iniesta, Gianlugi Buffon, Serena Williams, Danny Rose, Aaron Lennon czy trener Ralf Rangnick, mówiąc o swojej depresji, bądź stresie wynikającym z zawodowego uprawiania sportu, wysyłają pozostałym sygnał, że po chorobie można wrócić na najwyższy poziom.
- Iniesta poradził sobie z depresją, a później poprowadził Hiszpanię do tytułu mistrzów świata w 2010 - podaje przykład. - Marzę, by kiedyś podchodzono do depresji jak do zerwanych więzadeł: trudna kontuzja, kilka miesięcy przerwy, ale dobrze przepracowane, pozwolą wrócić na poziom sprzed choroby - mówi. Ale do tego potrzebna jest większa świadomość społeczeństwa i - często - samych piłkarzy. - Wciąż nie chcą rozmawiać z psychologami, bo boją się, że taka informacja o depresji może wpłynąć na ich zawodową przyszłość: inne kluby błyskawicznie się o tym dowiedzą, a to wpłynie na potencjalne negocjacje w przyszłości. Mogą stracić zainteresowanie transferem – mówi Martin Amedick, były kapitan 1. FC Kaiserslautern, który sam zmagał się z depresją, a obecnie pracuje w fundacji Teresy Enke.
Andreas Marlovits był psychologiem sportowym, którego zatrudnił Hannover po samobójstwie Enke. Przez pierwsze trzy miesiące liczyli w klubie, że uda się przetrwać bez jego pomocy. Że każdy piłkarz sam przetrawi tę tragedię i psychoterapeuta nie będzie konieczny. - W klubie było bardzo mało specjalistycznej wiedzy. Wszedłem i musiałem powstrzymać upadek zespołu. Umożliwić piłkarzom ponowne wygrywanie na boisku. To był niesamowicie trudny proces - wspomina w rozmowie z „Deutsche Welle”. Obecnie ma 53 lata, w zawodzie jest od dwudziestu i pracuje w Werderze Brema. - Po śmierci Enkego środowisko było w szoku, ale później wszystko wydawało mi się wracać do normy. Pozostała jednak wrażliwość na ten problem. Da się wyczuć w klubach pewien rodzaj wzmożonej ostrożności. Świadomość, że ta choroba jest naprawdę niebezpieczna - twierdzi.
O tym, jak przez dekadę zmieniły się Niemcy, dyskutuje się tam najwięcej. Dziesiąta rocznica sprzyja podsumowaniom. Ilu osobom udało się pomóc, jak zmieniła się świadomość społeczeństwa, jak zmienili się piłkarze, czy system działa lepiej, i czy w ogóle o jakimś systemie można mówić?
- Psychologowie sportowi są dzisiaj obecni we wszystkich akademiach młodzieżowych Bundesligi. To obowiązek. Młodzi piłkarze są regularnie uczeni jak radzić sobie z presją. Ale profesjonalna piłka ma jeszcze trochę do nadrobienia. Psychologia włamuje się do futbolu, ale wciąż niewiele klubów zatrudnia psychologów - mówi Marlovits.
Według danych radia ARD z października 2019 roku, spośród 56 klubów występujących w trzech najwyższych niemieckich ligach, tylko siedem zatrudnia psychologów: RB Lipsk, Bayer Leverkusen, Fortuna Dusseldorf, Mainz, Hoffenheim, Nürnberg i Eintracht Braunschweig. - Kluby nie wywiązują się zatem z obowiązku zapewnienia opieki swoim piłkarzom tak, jak powinny. Wciąż nie rozumieją, że jeśli piłkarz ma komfort psychiczny, trenuje z psychologiem, uzyskuje później lepsze wyniki - komentował na antenie radia Ulf Baranowsky, dyrektor związku zawodników VdV.
Badania przeprowadzone w 2018 roku przez FIFPro (międzynarodową federację zawodowych piłkarzy) wykazały, że aż 15 proc. piłkarzy zmaga się z problemami psychicznymi takimi jak: stres, niepokój lub depresja. Według ustaleń FIFPro, zawodowi piłkarze są bardziej narażeni na problemy natury psychologicznej niż pozostała część społeczeństwa.
Badania wykazały również, że 9 proc. piłkarzy szuka ukojenia w alkoholu, a ich odsetek wzrasta do 25 proc. w przypadku emerytowanych zawodników. 65 proc. ankietowanych przyznało, że problemy psychologiczne miały wpływ na ich karierę. Kolejna statystyka: w 2016 roku 160 piłkarzy zgłosiło się do angielskiego związku piłkarzy w sprawie problemów psychicznych - najczęściej szukali kontaktu do sprawdzonego psychologa. "Ale już w 2018 roku liczba pytających wzrosła do 403" -podaje „"The Guardian". "Pokazuje to dwie rzeczy: rosnący problem, ale i coraz większe zaufanie piłkarzy do stworzonego przez nas systemu pomocy" – uważa Michael Bennett.
- Sednem problemu jest to, że wciąż wszystko, co ma związek ze zdrowiem psychicznym, wywołuje pewien niepokój. I u osoby tym dotkniętej, i w środowisku – sądzi Marion Sulprizio, kolejny psycholog zapytany przez "Deutsche Welle". Jest kierownikiem inicjatywy "Silniejszy umysł" prowadzonej przez Niemiecki Uniwersytet Sportowy w Kolonii, który współpracuje z Fundacją im. Roberta Enkego. Ma zapewniać pomoc sportowcom z problemami psychicznymi. Również z depresją.
- Wciąż musimy walczyć z niektórymi mitami. Choćby tym, że leki antydepresyjne wpływają negatywnie na wydolność i siłę. Naprawdę przy dzisiejszej farmakologii można łatwo kontynuować grę podczas leczenia - wyjaśnia. - Niestety, piłkarze wciąż traktują ból psychiczny zupełnie inaczej niż fizyczny. To ma coś wspólnego z makijażem: nakładają go i udają, że wszystko jest ok. Cierpią bardzo, ale maskują to i starają sobie z tym radzić. Tymczasem, gdy tylko zakłuje ich coś w nodze, schodzą z treningu i biegną do lekarza - dodaje. - W Bundeslidze nadal nie ma miejsca na wątpliwości i obawy - uważa psycholog Ole Fischer. - Chociaż publiczne oświadczenie o chorobie wymaga ze strony piłkarzy ogromnego wysiłku i odwagi, część ludzi wciąż klasyfikuje ich jako słabych - wyjaśnia w „Deutsche Welle”.
Z tą opinią nie do końca zgadza się Teresa Enke. - Piętnaście lat temu, w chwilach najgłębszej depresji Roberta, musieliśmy ukrywać jego chorobę. Bramkarz z depresją - żaden klub by mu nie zaufał. Robert nie wiedział nawet dokąd jechać, nie mógł liczyć na profesjonalną pomoc w leczeniu chorób psychicznych. Od tego czasu wiele się zmieniło. Jako społeczeństwo mamy znacznie większe zrozumienie dla chorób psychicznych w sporcie. Stało się jasne, że depresja nie jest piętnem, a w większości przypadków chorobą tymczasową i uleczalną - pisze na swoim blogu.
- Ale świat ewoluuje i pojawiają się nowe wyzwania. Dzisiaj siła mediów społecznościowych jest ogromna. Piłkarze muszą przez to znosić jeszcze więcej. To część tego zawodu, dlatego staramy się jak najlepiej przygotować do tego młodych piłkarzy - mówiła z kolei podczas panelu dyskusyjnego na początku tego tygodnia. - Jeśli nie uda się wprowadzić w naszym ustawodawstwie prawa do ścigania ludzi, którzy w internecie obrażają i zastraszają, będziemy mieli coraz większe kłopoty. A już teraz nie są małe - wtórował jej Uli Hoeness.
- To problem szczególnie obecny wśród młodych chłopców. Są przyklejeni do smartfonów. U nich dochodzi jeszcze stres związany ze szkołą, problemami w domu. Ci z najlepszych szkółek od początku rywalizują o zrobienie wielkiej kariery. Rozglądają się wokół siebie i widzą dwudziestu innych chłopców. Wiedzą, że karierę zrobi dwóch, może trzech. Presja rośnie. Dlatego tak ważne było nałożenie obowiązku zatrudniania psychologów w akademiach najlepszych klubów - podkreśla Michael Schirmer, psycholog pracujący z dziećmi z FC St. Pauli.
W rozgrywanej właśnie kolejce Bundesligi Niemcy wspominają Roberta Enke. Mecze poprzedza minuta ciszy. Niemiecki Związek Piłki Nożnej zachęca do wspominania bramkarza specjalnym hasztagiem #gedENKEminute. Gedenken, znaczy upamiętniać. Ale Teresa znów podkreśla: - Pamiętać należy nie tylko o Robercie! A przede wszystkim o tym, że depresja to choroba.