8 km kabli, 27 kamer, 150 ludzi pod sobą - dzięki Polce oglądamy mecze La Liga

Niewielu kibiców wie, że podczas finału Ligi Mistrzów obok Salaha, Mane i Kane'a na murawie stała Polka - Katarzyna Humska. Co więcej - to również dzięki jej pracy mogliśmy ten finał w ogóle obejrzeć.

To dopiero był Dzień Dziecka! Skończył się już koncert Imagine Dragons, Wanda Metropolitano była wypełniona do ostatniego miejsca. Hymn. Napięcie. Zdjęcia, wymiana proporczyków, losowanie. Wreszcie piłkarze ustawiają się na boisku. Gwizdek. – Zaczyna się mecz, stoisz na murawie i masz gęsią skórkę. Czujesz, że uczestniczysz w czymś naprawdę wielkim – opisuje Kasia. Jest tuż za linią boczną, ma chwilę na zadumę. 

„Gdy coś idzie nie tak, dzwonią do mnie”

Gdy zbliżają się najważniejsze mecze, pojawia się na stadionie jako jedna z pierwszych – jakieś 40 godzin przed rozpoczęciem spotkania. Pod sobą ma ponad 150 osób. Ustawia wozy transmisyjne, planuje rozmieszczenie „żurawi”, kamer i mikrofonów wokół boiska. Próbuje nie zaplątać się w kablach, które łącznie mają osiem kilometrów – każda kamera ma 250-metrowy, a kamer np. na derbach Madrytu było 27. Do tego około 2 tys. metrów okablowania mikrofonów. I jeszcze kamery specjalne, służące do tworzenia znanych z meczów La Liga „powtórek 360”, gdy siedzący przed telewizorem widz, może poczuć się jakby sam był na boisku i spojrzeć na akcję oczami zawodnika. 

To na początek. Im bliżej meczu, tym obowiązków jest więcej. Kasia pracuje w Mediapro, czyli firmie odpowiadającej za produkcję wszystkich meczów Primera i Segunda Division. W Hiszpanii jest od jedenastu lat. Wyjechała studiować komunikację audiowizualną, a w ramach praktyk zaczepiła się w firmie. Zaczynała jako stażystka w produkcji, dzisiaj jest jedną z najważniejszych osób. – To moment, w którym żałuję, że w firmie nie tytułujemy w żaden sposób swoich stanowisk, bo trudno powiedzieć kim jestem. Może powiem co robię? Odpowiadam za komunikację między klubami a ligą w zakresie szeroko pojętej produkcji meczów. Dbam o to, żeby kluby wcześniej wiedziały, gdzie będą ustawione kamery podczas meczu, jakie to będą kamery, które media wyślą swoich dziennikarzy na mecz, w jakich godzinach będą robić „lajwy” np. z murawy. Generalnie jestem koordynatorem działań na stadionie podczas meczu. Ustalam porządek na murawie wśród dziennikarzy i w loży prasowej. Jak coś pójdzie nie tak w transmisji, to żeby poznać wyjaśnienie problemu, osoby z góry zadzwonią do mnie – mówi z uśmiechem.

FIFA zmienia przepisy. Agentom się nie spodobają:

Zobacz wideo

- To stresująca praca? – pytam. – Chyba każda praca przy transmisjach na żywo niesie ze sobą stres. Dochodzi odpowiedzialność, bo takie El Clasico ogląda 400 milionów ludzi i nie może coś pójść nie tak. Ja sama nie naprawię błędów, ale muszę wiedzieć do kogo uderzyć, żeby ten błąd zniknął – opisuje. Kasia kilka godzin przed meczem jest w kontakcie z przedstawicielami obu klubów, żeby ustalić godzinę przyjazdu na stadion. – Chodzi o to, żebyśmy zdążyli nagrać z helikoptera ich przejazd z hotelu na stadion. Przed derbami Madrytu piłkarze Atletico spali w hotelu Hilton Airport, a Realu w Valdebebas. Jedni i drudzy mieli więc blisko na stadion. Mieliśmy bardzo mało czasu, żeby złapać oba autobusy jak przejeżdżają między kibicami – mówi. Na stadionie muszą już czekać operatorzy, którzy nagrają zawodników idących z autobusu do szatni. – Znasz się z piłkarzami? – pytam. – Widuję ich regularnie, ale nie mogę powiedzieć, że ich znam. Żadna to wielka znajomość, chociaż np. Gerrardem Pique, Xabim Alonso czy Xavim Hernandezem miałam okazje przywitać się całusem w policzek. W Hiszpanii to norma. Z pozostałymi mam też kontakt w flash zonie, bo koordynujemy też wszystkie pomeczowe wywiady.

Premier League najlepsza? To mit

To przyjemniejsza część tej pracy. W środku tygodnia mniej jest działania w terenie, a więcej papierologii: wypełniania dokumentów, kontaktowania się z klubami. Trzeba zadzwonić do każdego z 21 – wszystkich gospodarzy z pierwszej i drugiej ligi – by uzgodnić plany na weekend. – Uwielbiam współpracować z Valencią i Betisem. Są otwarte, chcą pomagać, pilnują wszystkich zgód, czasami nawet same z siebie pomagają nam w montażu nowych kamer. Pozwalają nam testować, próbować, są tak po ludzku życzliwe. Wielkie kluby są na to za dumne. Czasami wydaje mi się, że traktują nas jak intruzów, którzy im przeszkadzają – mówi. – Poza tym, lubię pracować na San Mames. Jestem w tym stadionie absolutnie zakochana. Samo Bilbao jest pięknym miastem, a w dodatku ten stadion… Bardzo się cieszę, że będą tam mecze Euro w przyszłym roku – dodaje. 

- A interesujesz się w ogóle piłką? – zastanawiam się. – Po tych siedmiu latach pracy przy niej interesuję się jeszcze mniej niż kiedyś – śmieje się Kasia. - Praca przy meczach jest dość monotonna, a piłka na pewno nie jest moją największą życiową pasją. Mamy nowinki techniczne, dużo utalentowanych ludzi dookoła. To jest fajne. Ale jak ciekawych środków technicznych byśmy nie użyli, to na koniec i tak jest to tylko piłka nożna. Nie chciałabym na niej skończyć – mówi.

Kasia zwraca uwagę, że obecnie w Hiszpanii panują bardzo sprzyjające warunki do rozwoju produkcji. Sprawdza się układ, w którym to liga zatrudnia firmę produkcyjną, z którą wszystkie kluby współpracują. – Naprawdę daje to znakomite efekty. Jest mit Premier League, że to najwyższy poziom transmisji. Moim zdaniem jesteśmy bardzo blisko ich doścignięcia, a niektórzy mówią nawet, że w niektórych aspektach już ją przegoniliśmy. Anglicy spoglądają z zazdrością na nasze kamery powietrzne, które mamy na stałe zainstalowane na dwunastu stadionach. One dają bardzo oryginalną perspektywę patrzenia na boisko. Poza tym jest system „replay 360”, do którego obsługi potrzebujemy 38 kamer zainstalowanych nad drugim pierścieniem trybun dookoła boiska i połączonych światłowodem. Sprzętu jest tyle, że zajmuje dwa pokoje, żeby to wszystko pomieścić. W Anglii tego nie mają – opowiada.

Chwila przy linii bocznej na Wanda Metropolitano, podczas finału Ligi Mistrzów, mija błyskawicznie. Kasia znika. Telefon nie przestanie dzwonić, roboty ma tyle, że o zwycięstwie Liverpoolu dowie się po meczu, gdy zapyta jednego ze stewardów, jaki właściwie był wynik. 

Więcej o: