O zwycięstwie Liverpoolu zdecydowały centymetry. Klopp, jak Rocky Balboa krzyczał: Adrian!

Jak w najlepszym wyścigu, o zwycięstwie zdecydowały centymetry. Te, których zabrakło Kepie, by obronić dwa rzuty karne. Te, które dzieliły piętę Adriana od linii bramkowej, gdy obronił jedenastkę Abrahama. I te, które pozbawiły Chelsea dwóch goli w meczu, bo jej piłkarze byli na minimalnym spalonym. Po serii rzutów karnych (5:4) Superpuchar zdobył Liverpool. Po 120 minutach gry był remis 2:2.

Andrzej Twarowski przewiduje jak będzie wyglądał nowy sezon Premier League:

Zobacz wideo

Jose Mourinho zwykł dzielić puchary na te ważne i mniej istotne, ale będące świetnym fundamentem do dalszej pracy. Motywacyjnym kopem, potwierdzeniem, że zespół podąża właściwą drogą. Nowobudowanej drużynie jak Chelsea, z niedoświadczonym trenerem, na początku współpracy nie mogłoby się przytrafić nic cenniejszego. Ale i Jurgen Klopp wie jak to zwycięstwo wykorzystać. Zaraz po meczu podbiegł do Adriana i skierował na niego uwagę kibiców. W wywiadzie krzyczał do mikrofonu jak Rocky Balboa: Adrian! Puchar też podniósł Adrian. Bo on, bardziej niż ktokolwiek z „The Reds”, potrzebował takiego fundamentu, by nie chwiać się w kolejnych meczach zastępując Alissona Beckera.

N'Golo Kante zmienił grę Chelsea

Frank Lampard zaczyna pechowo. Kilka dni temu wszystko, co mogło pójść nie tak na Old Trafford, poszło. Mimo dobrego początku: kilku okazji, inicjatywy, strzału w słupek Tammy’ego Abrahama, to Manchester United wygrał bardzo wysoko – 4:0. Bo Kurt Zouma lekkomyślnie faulował w polu karnym, gospodarze wyszli na prowadzenie, zaczęli grać swobodniej, a Chelsea przeciwnie – coraz bardziej nerwowo. Obrońca Emerson trafił w poprzeczkę, a chwilę później Anthony Martial podwyższył na 2:0. Oszołomiona Chelsea zaczęła od środka, straciła piłkę, a kilka sekund później kolejnego gola. Psychicznie zostali zmieceni, bramka na 4:0 była tego konsekwencją. Ale ten mecz, mimo nieszczęśliwego ułożenia, obnażył słabości Chelsea. Pokazał, że ma problem w środku pola, na boisku jest zbyt rozciągnięta. Mourinho analizujący to spotkanie w „Sky Sports” w kilka minut wskazał tych błędów więcej, a po chwili dodał, że tylko pozornie wygląda to tak źle i na początku pracy Lamparda takie błędy będą się zdarzały. Stwierdził, że wprowadzenie do składu Oliviera Giroud, N’Golo Kante może tę drużynę odmienić.

Łatwo nabijać się z Portugalczyka, on sam przecież jeszcze kilka lat temu śmiał się ekspertów telewizyjnych, że zawsze są „mądrzy po”, a on jako trener ma trudniej, bo musi być „mądry przed”. Ale czy jako trener, czy ekspert w studiu, Jose na piłce się zna. Lampard też. I w Superpucharze dwójkę Francuzów wystawił od pierwszej minuty. Kante był najlepszym piłkarzem w tym meczu – ustawiony jak za Maurizio Sarriego jako „ósemka”, odbierał piłkę dalej od własnej bramki i znakomicie zdobywał przestrzeń. Jak trzeba było podaniem, to momentalnie oddawał piłkę kolegom. Jak trzeba było ją przytrzymać, to potrafił zastawić się przed dwoma rywalami. I nieustannie napierał do przodu. Uciekał, szarpał, imponował dynamiką. Tak w pierwszej połowie wypracował bramkę dla Chelsea. Uciekł dwóm zawodnikom Liverpoolu w środku pola, podał do Christiana Pulisica tuż przed nogami nadbiegającego Jordana Hendersona, a Amerykanin prostopadłym podaniem wprowadził w pole karne Giroud. Ten uderzył obok Adriana i tak Chelsea zdobyła pierwszego oficjalnego gola za kadencji Lamparda. Co ważne – nieprzypadkowo, bo była to już którąś z kolei akcja, w której pomocnicy szukali prostopadłych podań za wysoko wysuniętą linię obrony Liverpoolu. Po podobnych akcjach do bramki trafiali też Pulisic i Mason Mount, ale centymetry zdecydowały, że bramki nie zostały uznane, bo obaj byli na spalonym.

O zwycięstwie zdecydowały centymetry

Chelsea była w pierwszej połowie zespołem lepszym. „The Reds” stworzyli kilka okazji, ale nie byli tak dobrze zorganizowani jak w poprzednim sezonie. Współpracę napastników zakłócał kontuzjowany przez cały poprzedni sezon Alex Oxlade-Chamberlain. Wystarczyło, że po przerwie na boisko wszedł Firmino, Sadio Mane przeszedł ze środka na lewe skrzydło, Mohamed Salah pozostał na prawej i wszystko wróciło do normy. Już dwie minuty później Firmino wbiegł w pole karne, wyprzedził Kepę i tuż przed jego twarzą strącił piłkę do Mane. Senegalczyk miał pustą bramkę i Liverpool wyrównał. W kolejnych minutach jego piłkarze obijali poprzeczkę, trafiali w bramkarza, byli coraz bliżej gola, ale do 90. minuty nie zdążyli go strzelić. Ale już na początku dogrywki Firmino znów podał do Mane, a on znów trafił do bramki. Można było mieć wątpliwości po tym, czy Chelsea jeszcze się podniesie. Czy nie załamie się jak z Manchesterem, nie odpuści, nie da sobie wbić kolejnej bramki. Od kilkudziesięciu minut przeważał Liverpoolu, a w dodatku dopiął swego i prowadził. Teoretycznie - okoliczności idealne, żeby się poddać. Ale piłkarze Lamparda znów zaskoczyli. Podrażnieni ruszyli na rywala i już sześć minut później mieli rzut karny po faulu na Abrahamie. Wyrównał Jorginho.

O zwycięstwie Liverpoolu zdecydowała seria rzutów karnych. Pięciu zawodników Liverpoolu się nie myliło – uderzali pewnie, choć dwa razy Kepa rzucił się we właściwą stronę i był bardzo bliski skutecznej obrony. Piłkarze Chelsea kopali jeszcze mocniej i jeszcze celniej, ale tylko cztery razy. W piątej serii Abraham trafił w Adriana, a Jurgen Klopp biegł przez połowę boiska szybciej niż kiedykolwiek. A wygrywał już przecież ważniejsze mecze i zdobywał ważniejsze trofea. To był jednak moment, w którym mógł wskazać bohatera tego meczu – Adriana, który kilkanaście dni temu przyszedł do Liverpoolu, żeby siedzieć na ławce rezerwowych i kilka razy w sezonie zmienić Alissona Beckera. Taki scenariusz napisali dla niego eksperci i trenerzy Liverpoolu. Życie miało własny. Brazylijczyk już w pierwszym meczu doznał kontuzji, która wykluczy go z gry na kilka tygodni i Adrian dostał niepowtarzalną szansę. Po roku siedzenia na ławce West Hamu, przeszedł do znacznie lepszego klubu, zagrał w Superpucharze Europy i obronił decydującego karnego. Powtórki pokazały, że tuż przed strzałem Abrahama jego pięta znalazła się kilka centymetrów przed linią bramkową. Liverpool był o te kilka centymetrów sprytniejszy, dokładniejszy i bardziej szczęśliwy.

Pobierz aplikację Football LIVE na Androida

Football LIVE
Football LIVE Football LIVE
Więcej o: