Martyna Pajączek: Wyzwanie. Widzew to trudny do prowadzenia i poukładania klub.
Puchary i plakaty już były w gabinecie.
Nie. Odbyło się to inną drogą. To wszystko przez prezesa Stowarzyszenia, sympatycznego człowieka, z którym się szybko porozumiałam. To była kwestia dwóch rozmów.
Nie, ale poinformowałam go, że idę do Widzewa. Wolałam, żeby się o tym dowiedział ode mnie, a nie z gazet. Ze Zbigniewem Bońkiem znamy się od wielu lat, pracujemy razem w PZPN. Jest dla mnie autorytetem, ale decyzję podjęłam sama. Przecież Boniek nie zrobi za mnie roboty w Widzewie. Muszę sobie radzić. Mój wybór skomentował krótko: bierz i rób.
Nie spadłam z Księżyca, żeby nie wiedzieć, w co wchodzę. Było milion obaw. Główna wątpliwość to brak stabilności w klubie. To na nikogo nie działa kojąco. Ani na zawodników, ani pracowników klubu. Nie wiadomo, czy za chwilę to się im wszystkim nie odwidzi, a ja nie za bardzo mam czas, żeby jeździć w prawo i lewo. Podpisałam kontrakt na dwa lata. Trzeba zrobić awans do pierwszej ligi i poukładać klub. Jest mnóstwo roboty.
A gdzie tam. Jestem miła i sympatyczna, przecież widzi pan. Strasznie ważna jest dla mnie dobra atmosfera pracy. Pracuję przez dialog.
Nie, bo to jest świeża organizacja. To nie jest moment, że mogą wypadać trupy.
Nie było jeszcze takiej. Na razie jest miesiąc miodowy.
Przyszłam tu po to, żeby był sukces i chcę pracować z ludźmi, którzy mi go zapewnią. Moim zdaniem Marcin Kaczmarek jest odpowiednią osobą. Tak to oceniłam i dlatego dokonałam zmiany. Gdy przychodziłam do klubu, byłam przekonana, że będę pracować w układzie, który zastałam.
Zmiana dotyczyła nie tylko trenera, ale w ogóle działania pionu sportowego.
Po prostu się rozstaliśmy i tyle. Bez żadnej atmosfery. Nie było rzucania się na szyję ani wygrażania sobie nawzajem. Jesteśmy rozsądnymi ludźmi, ścisnęliśmy sobie dłoń i każdy poszedł robić swoją robotę. To nie jest tak, że Smółka jest gorszym trenerem od Kaczmarka. Po prostu między głównymi menedżerami w klubie musi być chemia i możliwość zrozumienia się w połowie zdania.
Jest dużo większa między mną, a trenerem Kaczmarkiem, ale to nie była tylko kwestia porozumienia czy chemii, dlatego nie było sensu w to brnąć. To jest projekt, który musi przynieść bardzo szybko efekt, więc musi być wysokojakościowy. A my inaczej wyobrażaliśmy sobie pewne rzeczy, więc mieliśmy wybór: albo będziemy się nawzajem przekonywać, albo się rozstajemy. Nie było czasu, żeby dyskutować i się docierać. Trzeba było podejmować decyzje transferowe i szybko działać. Doszło do zmiany trenera i nie ma w tym drugiego dna.
Trudno powiedzieć, myślę że będę ją czuć jak ruszy liga. W okolicach stadionu ludzie mnie zaczepiają i mówią, że trzymają kciuki. Kibice są bardzo ważnym elementem klubu. W każdym klubie są ważni, ale tutaj w związku z licznymi upadkami i odrodzeniami fani stanowią szczególną wartość. Widzew ma bardzo dużo kibiców i trzeba się zastanowić, jak ich przybliżyć do codziennego życia klubu. Nie chciałabym, żeby kibice żyli tylko przeglądaniem prasy i przychodzeniem na mecze. Oni muszą mieć poczucie, że są częścią klubu, a nie tylko biernymi obserwatorami. Chcę by oddychali Widzewem.
Nie, to zaskakuje już chyba tylko dziennikarzy.
Nikt nie musi mnie dodatkowo motywować. Mam dużą presję wewnętrzną. Gdy się budzę rano to ją czuję i myślę sobie: Martyna, do roboty. To mnie napędza. Wydaje mi się, że presji zewnętrznej jeszcze nie doświadczyłam. Dopiero ją poczuję. Pracuję od kilku tygodni i na razie jest miło i sympatycznie. Zacznie się liga i wtedy mogę poczuć gorący oddech na plecach, bo wiadomo, że nie da się wygrać wszystkich meczów. W poprzednim sezonie nie udało się zrobić awansu i margines błędu został wyczerpany. Nie pozostawiono nam pola manewru.
Ja mam potrzebę adrenaliny i lubię się zmagać z dużymi projektami. Presja powinna motywować do działania. Presja w Widzewie to normalna rzecz. Zdaję sobie sprawę, że mogą być zawodnicy, którzy nie chcą przyjść do Widzewa, ponieważ wiedzą, że zetkną się tutaj z dużą presją. Zakładam, że piłkarz dostając ofertę z Widzewa, może się wahać. Niektórzy mogą pomyśleć: pójdę do klubu, gdzie nie ma presji i spokojnie pogram w piłkę.
Co się poradzi, taka robota. Jak jest dobrze, to po co komu prezes. Jak pojawiają się problemy, to wtedy okazuje się, że prezes jest przydatny. Tak, jestem gotowa.
Robiłam łatwiejsze rzeczy w życiu, ale to nie była kwestia namawiana. Dla Robaka była to zbyt ważna decyzja, by ktoś musiał go namawiać.
Negocjacje nie trwały długo, bo zaczęły się dopiero wtedy, gdy Miedź Legnica wycofała ofertę. Wtedy przystąpiliśmy do negocjacji warunków, wcześniej złożyliśmy mu propozycję. Marcin potrzebował czasu na zastanowienie i wybrał Widzew. Cieszę się, że się zdecydował.
Myślę, że zadecydowała ambicja i skusiło go wyzwanie. To nie jest druga liga, to jest Widzew i duży projekt. Podobnie było w moim przypadku. Mogłam pójść do innego klubu i królować, ale mnie to kompletnie nie interesuje. Chcę pomóc Widzewowi. Myślę, że Robak myślał w podobnych kategoriach. To jest chłopak z charakterem.
Powiem panu uczciwie, że to nie będzie mój problem, bo mnie w takiej sytuacji też już nie będzie w Łodzi. Mnie też wywiozą na taczkach. Zdaję sobie sprawę z ryzyka.
Raczej ich nie tworzymy, bo nie ma takiego powodu. Nie ma cudowania i nienormalnych kwot kontraktowych. Pułapy płacowe zawodników odzwierciedlają ich wartość dla zespołów i to jest naturalne. Trudno, żeby lider drużyny miał pensję zbliżoną do piątego młodzieżowca.
Oś zespołu została już wzmocniona. Chcielibyśmy zrobić jeszcze jeden lub dwa transfery.
Trener ma koncepcję i to on wybiera zawodników. Później o tym dyskutujemy. Nie jestem ekspertem i nie będę radzić Kaczmarkowi, których zawodników pod względem sportowym ma wybrać do zespołu. Jeśli któregoś z piłkarzy znam lub kojarzę, to mogę powiedzieć trenerowi, czy dany zawodnik będzie pasował pod względem mentalnym. Lubię ludzi i z uwagą się im przyglądam, więc rozpoznaję cechy charakterologiczne i predyspozycje.
Na razie muszę się zastanowić, gdzie widzę go za miesiąc. Za krótko jestem w klubie, żeby odpowiedzieć na to pytanie. Jeszcze za mało wiem. Muszę porozmawiać z otoczeniem. Nie dlatego, że chcę wszystkich pytać o poradę, ale są tu ludzie, którzy pracują w Widzewie od wielu lat i mogą, a wręcz powinni, mieć swoje zdanie. Planujemy wewnętrzną dyskusję na parę tematów.
Widzew powinien grać w najwyższej klasie rozgrywkowej i to nie ulega wątpliwości.
Takie rzeczy mogę deklarować, gdy zobaczę, w jakim tempie zachodzą zmiany i jak idzie budowanie klubu. Wejść do ekstraklasy i z niej spaść to jest żaden sukces. Awansować jako wielka marka, ale na kruchych fundamentach też nie jest dobrym rozwiązaniem. Trzeba zbudować solidne fundamenty. Nauczyć się interakcji z otoczeniem, a w międzyczasie robić wyniki sportowe. W nadchodzącym sezonie zadaniem jest awans do pierwszej ligi. To jest cel. Nie będę mówić, że spróbujemy to zrobić. Nie, to trzeba osiągnąć. Wszystko chcemy zrobić jak najszybciej. Czy za 2-3 lata będziemy w ekstraklasie? Czy pozwolą nam na to finanse? Dzisiaj trudno to przewidzieć.
Jestem typem prezesa, który ogląda mecze domowe, ale jeżdżę też na większość meczów wyjazdowych. Na spotkania rezerw i juniorów też się wybiorę. Wścibskie babsko ze mnie. Żyję tym.
Nie, bo to są kulisy i tam nie chcę zaglądać.
Z częścią tak, ale nie ze wszystkimi. Czeka nas seria spotkań, bo zawodnicy muszą wiedzieć, czego od nich wymagamy i jakie są cele. Takie rozmowy są potrzebne, bo wtedy można rozliczyć ludzi z realizacji celów. Cel nadrzędny wszyscy znają, ale o paru rzeczach po drodze musimy pogadać. Na razie czekam aż powstanie drużyna.
Żelazna dama? Co też pan opowiada. Nigdy tak o sobie nie powiedziałem. Co to za przydomek. Nie chciałabym się kolegować z kimś, kto myśli, że jest żelazną damą. Ja tak o sobie nie myślę.