Miał zginąć z rąk Pablo Escobara, a wskrzesił peruwiański futbol. Ricardo Gareca, największy wygrany Copa America

Nie byłoby Peru na mundialu w Rosji, nie byłoby sensacji jaką jest awans Peruwiańczyków do finału Copa America, gdyby nie Ricardo Gareca. W jego karierze sporo jest gdybania: gdyby Pablo Escobar się nie zawahał, to już by Gareki nie było. Gdyby nie Gareca, nie byłoby "ręki Boga" i mistrzostwa świata dla Argentyny. A gdyby prezes argentyńskiej federacji nie kierował się prywatnymi sympatiami, to już dawno wziąłby go na selekcjonera.

– Gareca był na naszym celowniku – przyznał Popeye, prawa ręka Pablo Escobara. Trwała wojna między kartelami z Medellin i Cali, rodzina Escobara została zaatakowana, a on szukał zemsty. Gareca był gwiazdą America de Cali, której kibicowali jego przeciwnicy. W 116 meczach strzelił 57 goli, czym wpisał się na listę ludzi, których śmierć zaboli baronów z Cali i wstrząśnie całą Kolumbią. Dla Escobara był zatem celem idealnym. – Długo widniał na liście „patrona” – mówi Popeye. - Planowaliśmy umieścić bombę pod jego samochodem, ale miłość Pabla do piłki nożnej go ostatecznie uratowała – twierdzi. – To są rzeczy, które wychodzą na jaw po 25 latach, wcześniej o nich nie wiedziałem. Ale tak, w Kolumbii spędziłem najbardziej szalone lata mojego życia – przyznał Gareca.

Zobacz wideo

Ricardo Gareca, zbawiciel peruwiańskiego futbolu

- Długo był uważany za trenera kategorii B. Tak przedstawiali go dziennikarze i kibice, którzy czasami mają błędne wyobrażenie o tym, co dzieje się wewnątrz drużyny – mówi Christian Bassedas, były dyrektor sportowy Velez, który wbrew opiniom zatrudnił Garecę. – Kiedy podpisywałem z nim kontrakt, wiedziałem, że jest trenerem, który oprócz wiedzy taktycznej ma też posłuch wśród piłkarzy. Naturalnie wzbudza szacunek – dodaje. Jako trener Velez, Gareca zdobył cztery mistrzostwa Argentyny i nadał swojej karierze rozpędu.

Trafił do reprezentacji Peru i w cztery lata zapracował na miano „zbawiciela”. Nie potrzeba finału Copa America, żeby uznać, że to on jest największym zwycięzcą tego turnieju. Twórcą sukcesu, o jakim kibice nawet nie śmieli marzyć. Dostarczycielem emocji, jakich nie czuli od kilkudziesięciu lat. Niektórzy nigdy w życiu. – Przed telewizorami usiądą ojcowie dorosłych już dzieci, którzy nigdy nie widzieli czegoś podobnego – zapowiada finał peruwiański „El Comercio”. Ostatni raz Peru doszło do finału 44 lata temu i pokonało Kolumbię. 36 lat czekali na awans do mistrzostw świata. To Gareca przerwał obie te serie, chociaż w 2015 roku przejmował drużynę bez żadnej tożsamości, stylu i wyników. - W latach siedemdziesiątych Peru, Argentyna i Brazylia były na zbliżonym poziomie, ale przez te trzydzieści lat nikt nie inwestował w infrastrukturę, państwo odwróciło się od sportu i konsekwencje tych decyzji były nieuniknione. W Peru jest dobra jakość piłkarzy, ale cierpimy przez ich małą liczbę – tłumaczył w „El Pais”.

On ten styl im nadał: wyrachowany, skrojony na miarę ich możliwości i potencjału. Zaledwie trzy miesiące po zatrudnieniu był już w półfinale Copa America. Przegrał z Chile 1:2 i ostatecznie zajął trzecie miejsce. Historia zatoczyła koło - wtedy bohaterem gospodarzy był Emiliano Vargas, który w tegorocznym turnieju, na tym samym etapie nie wykorzystał rzutu karnego. Wtedy Chilijczycy triumfowali, teraz zalali się łzami. – W tym roku, Peru jest silniejsze, lepiej poukładane – twierdzi były reprezentant Argentyny i przyjaciel Gareci, Oscar Ruggeri. – Stworzył świetny zespół. Ma styl europejskiego trenera i niczego mu nie brakuje. Jest tego świadomy – ocenia Bassadas. A Nolberto Solano, były piłkarz Newcastle, Aston Villi i Boca, obecnie asystent Gareci, dodaje: – Czasami pytam go: dlaczego nie przyszedłeś do nas 15 lat wcześniej?!

Po mistrzostwach świata w Rosji (Peru nie wyszło z grupy po porażkach 0:1 z Francją i Danią; wygrało z Australią) jego kontrakt wygasł, a z reprezentacją Argentyny żegnał się Jorge Sampaoli. – Ricardo nie został ich selekcjonerem tylko dlatego, że podziwia Marcelo Bielsę, a prezes argentyńskiej federacji, Claudio Tapia go nie lubi – tłumaczy jego przyjaciel, były reprezentant Argentyny, Oscar Ruggeri. Gareca został więc w Peru.

W Argentynie jest zapomnianym bohaterem. Szczęśliwy mundial z 1986 roku kojarzy się przede wszystkim z rajdem Maradony albo jego golem strzelonym ręką. Ale nie byłoby mistrzostwa i tej historii, być może również legendy Diego, gdyby w ostatnim meczu eliminacji, niemal równo rok przed tym, jak Maradona poniósł ku niebu Puchar Świata, bramki na wagę awansu nie zdobył Garca. Albicelestes grali z Peru i potrzebowali przynajmniej remisu, by awansować. Wyszli na prowadzenie w pierwszej połowie, ale później niespodziewanie stracili dwa gole i awans zaczął im się wymykać. Gol Gareci na 2:2 wprowadził ich na turniej kosztem Peruwiańczyków.

Peru wierzy w Maracanazo

Teraz z nawiązką oddaje im to, co zabrał przed laty. Skleja pęknięte wtedy serca. Jego drużyna pokazuje charakter: bez niego zwycięstwo nad Urugwajem w ćwierćfinale byłoby niemożliwe. Wielu wątpiło czy Garece uda się odbudować zespół po druzgocącej porażce 0:5 z Brazylią w ostatnim spotkaniu fazy grupowej. I to jak: Peru nie straciło gola ani z Urugwajem, ani w półfinale z Chile. Zagrali świetnie – po raz pierwszy tak przekonująco na tym turnieju. Zwycięstwo 3:0 było potrzebne, by przez kilka dni pozostających do finału na Maracanie cały naród wierzył w możliwość sprawienia sensacji. Żeby na każdym rogu Limy było słychać o „Marcanazo”. To ma być przykład. Okoliczności są podobne, historia ma się powtórzyć. – A federacja musi namówić Garecę do pozostania – zaznacza Teofilo Cubillas, zwycięzca Copa America z 1975 roku. Peruwiańczycy boją się, że tym razem Argentyna skusi ich zbawiciela. Mimo sympatii do Bielsy. Ale najpierw: „Maracanazo”.

Więcej o: