Żaden wybitny piłkarz tak często nie przegrywał finałów. Ostatnia szansa Messiego?

- Chcemy wygrać, chcemy to zrobić dla Leo - mówią zgodnie argentyńscy piłkarze, którzy w weekend rozpoczną rywalizację w Copa America. Jednym z ostatnich wielkich turniejów Messiego, który może spełnić nieco już rozwiane marzenie południowoamerykańskiej potęgi.

"Argentyna to kraj założony przez imigrantów i ufundowany na imigranckim marzeniu o lepszej przyszłości, a piłka nożna odgrywała centralną rolę w formowaniu tego marzenia i opartej na nim tożsamości, teraz jednak wszyscy najlepsi piłkarze sami są emigrantami zmuszonymi porzucić mityczny kraj srebra i przenieść się z powrotem do Starego Świata. Futbol stał się więc jeszcze jednym rozwianym marzeniem Argentyny. Jeśli Argentyńczyk chce zobaczyć najlepsze, co jego kraj ma do zaoferowania, musi zwrócić się ku przeszłości lub wyjechać. Argentyński futbol jest gdzie indziej" - pisał Jonathan Wilson w książce "Aniołowie o brudnych twarzach". Przez najbliższe dni argentyński futbol znajdzie się w Brazylii, gdzie Albicelestes powalczą o pierwsze trofeum od 26 lat. Pierwszy (i być może jeden z ostatnich) laur w karierze Leo Messiego.

Zobacz wideo

Mistrzostwa świata 2014, Copa America 2015 i 2016. Wszystkie te rozgrywki mają wspólny mianownik - porażkę reprezentacji Argentyny w finale. A właściwie mianowniki, bo w każdej z tych porażek uczestniczył jeden z najwybitniejszych piłkarzy w historii, Leo Messi, który w futbolu osiągnął już niemal wszystko. Niemal, bo na koncie, w przeciwieństwie do legendarnych poprzedników, jak Diego Maradona, wciąż nie ma sukcesu w drużynie narodowej. 

15 lat temu nikt nawet by nie pomyślał, że 31-letni Messi na południowoamerykańskie mistrzostwa będzie jechał bez żadnego trofeum zdobytego z dorosłą reprezentacją. "Złote pokolenie" wejście do dorosłego futbolu miało przecież wymarzone, bo w latach 2004-2008 wywalczyło dwa olimpijskie złota i tytuły mistrzów świata do lat 20.

Co prawda z drużyny, która świętowała tamte sukcesy, pozostał już tylko skrawek w postaci Messiego, Sergio Aguero i Angela di Marii, ale ten skrawek z drugiej strony wciąż można nazwać trzonem jednej z najlepszych drużyn Ameryki Południowej w historii. Reszta drużyny zmieniła się po przyjściu nowego trenera, Lionela Scaloniego. - To logiczne zmiany. Za nami ważna faza, z ważnymi piłkarzami, którzy dokonali wielkich rzeczy, choć nie zdobyli żadnego trofeum. Dzisiaj widzę zjednoczoną grupę z marzeniami i determinacją - powiedział niedawno Messi, świadom tego, że czas na osiągnięcie czegoś wielkiego z kadrą zaczął się nieubłaganie kurczyć. Zresztą tak samo, jak jego rówieśnikowi Aguero. Ten w wypowiedziach, podobnie jak kapitan kadry, przejawia altruizm mówiąc, że najważniejsze, to wygrać dla Leo. - Chciałbym tego triumfu bardziej dla niego, niż dla siebie. On gra od tak dawna i tak wiele wycierpiał. Gdy z nim rozmawiam, często mówi: "Módl się, żeby pewnego dnia nam się udało". To jest to, czego on chce najbardziej, podobnie zresztą jak każdy z nas.

Dla Messiego reprezentacyjny triumf w pewnym sensie stał się obsesją. Chociaż ta obsesja osiągała niekiedy rozmiary przesadzone, bo popychała go do decyzji zaskakujących i niezrozumiałych, jak ta dotycząca rezygnacji z gry w drużynie narodowej, co zrobił po przegranym finale Copa America w 2016 roku. Po mundialu też był takiej decyzji, tym razem na stałe, bardzo blisko, bo bardzo trudno znosił ogromną krytykę, która spadła na niego m.in. po zremisowanym meczu z Islandią, w którym niemal amatorski bramkarz obronił wykonywany przez niego rzut karny. "Niech zrezygnuje, nie niszcząc dalej swojego nazwiska" - pisali wówczas Argentyńczycy.

On stanął im jednak naprzeciw, decydując, że to nazwisko, i tak mocno już wyryte w historii futbolu, podkreśli i utrwali jeszcze mocniej. - Chciałbym zakończyć karierę wygrywając coś z reprezentacją lub przynajmniej próbując tyle razy, ile to możliwe - powiedział niedawno, po chwili dodając, że nie wie, czy forma fizyczna i wiek pozwolą mu na udział w mistrzostwach świata w Katarze. Katarze, naprzeciwko któremu zresztą zagra w fazie grupowej, bo gospodarze najbliższego mundialu po raz pierwszy w historii wezmą udział w najważniejszym turnieju południowoamerykańskiego kontynentu (w każdym Copa America udział biorą dwie reprezentacje z innych regionów świata).

Messidependencia

Messi w pierwszej drużynie narodowej zadebiutował w sierpniu 2005 roku. Od tamtej pory rozegrał w niej 130 spotkań, z których przegrał 26, co stanowi 20 proc. Od jego debiutu Argentyna bez niego w składzie rozegrała natomiast 55 meczów, z czego przegrała 12. To daje 22 proc. Różnica niewielka, ale jednak zauważalna, szczególnie gdy weźmie się pod uwagę to, że występy Messiego to w większości gry o stawkę. Z drugiej strony udowadnia to, że "Messidependencia", czyli uzależnienie drużyny od Messiego, to w pewnym sensie mit, co w dyskusji na temat wartości wnoszonej do gry Albicelestes przez 31-latka daje mocny argument jego przeciwnikom. O tym, że żadnego uzależnienia - zarówno w Argentynie, jak i Barcelonie - nie ma, sam zawodnik mówił zresztą już kilka lat temu. - Nigdy czegoś takiego nie było, nigdy o tym nie mówiliśmy i nigdy nie zostało to udowodnione. Źle się czułem, nie mogąc brać udziału w niektórych meczach, ale cieszyłem się widokiem gry w każdym spotkaniu - mówił Argentyńczyk w 2015 roku, kiedy na kilka miesięcy z gry wyłączyło go zerwanie więzadła w kolanie. Dla zwolenników "Messidependencii" też się jednak coś znajdzie. I to bardzo ważne "coś", bo dowody na to, że z Messim Argentyna zachodzi dalej w turniejach. W rozgrywkach po 1993 roku, kiedy ostatni raz udało jej się zdobyć międzynarodowe trofeum, grała kolejno w ćwierćfinałach Copa America w 1995, 1997 i 1999 roku. W 2001 roku nie brała w nich udziału, a w 2004 doszła do finału, ale przegrała. Mając Messiego w składzie, w 2007 roku od razu doszła do decydującego meczu rozgrywek (tam przegrała), w 2011 była w ćwierćfinale, a w 2015 i 2016 ponownie docierała do finałów. Lidera kadry można więc nazwać gwarantem dojścia do strefy medalowej.

Wszyscy w Argentynie liczą więc na to, że w "brazylijskim" Copa America Messi również zaprowadzi zespół Lionela Scaloniego do finału. A to przecież jedna z ostatnich szans - kolejny turniej, w Argentynie, odbędzie się jeszcze za rok, a później wróci do cyklu czteroletniego. W 2024 można się więc spodziewać zupełnie innej drużyny. Już teraz jest zresztą inna, bo aktualny selekcjoner Argentyńczyków pokazał, że nie boi się kontrowersyjnych decyzji i odsuwania od drużyny kluczowych piłkarzy. Przykładem "twardej ręki" 41-latka jest rezygnacja z usług Gonzalo Higuaina. A to przecież coś, na co nie odważyli się kolejno Alejandro Sabella, Gerardo Martino, Edgardo Bauza i Jorge Sampaoli. Mimo tego, że statystyki na turniejach reprezentacyjnych napastnik miał dramatyczne. Na mundialu w 2014 i Copa America w 2015 i 2016 roku nie strzelił żadnego gola. Zresztą tak samo jak na MŚ w Rosji. Jednak dopiero Scaloni zauważył, że 31-latek w kadrze się po prostu nie odnajduje. Zamiast niego, i oczywistych wyborów Messiego, Sergio Aguero i Paulo Dybali, spośród napastników wolał postawić na Lautaro Martineza z Interu Mediolan i Matiasa Suareza z River Plate.

Efekt donuta

Suarez to zresztą nie jedyny przedstawiciel klubu z Buenos Aires, bo Scaloniemu zależało na tym, by do drużyny włączyć jak największą liczbę piłkarzy występujących w rodzimej lidze. Mimo, że to zadanie bardzo trudne. Liga argentyńska, to bowiem liga bardzo specyficzna. W pewnych aspektach nawet podobna do polskiej, oczywiście przy zachowaniu odpowiednich proporcji. Podobieństwa te dotyczą głównie tego, że wyróżniający się w niej Argentyńczycy (jak Polacy w Ekstraklasie), to albo młode talenty, które przed 20. rokiem życia i tak z niej wyjadą, albo wiekowi, dobijający czterdziestki piłkarze, którym znudziły się zagraniczne wojaże, jak Carlos Tevez, który w styczniu ubiegłego roku wrócił do Boca Juniors. W Superlidze brakuje natomiast "środka", piłkarzy dwudziestokilkuletnich, przyciągających kibiców nie tylko nazwiskiem wypracowanym w Europie. Jonathan Wilson nazwał to efektem donuta, słodkiej przekąski, która również nie ma wypełnionego środka.

Scaloni z tego donuta wyselekcjonował sześciu zawodników: aż czterech z River (Franco Armani, Milton Casco, Exequiel Palacios i Matias Suarez), jednego z Racingu (Renzo Saravia) i jednego z Boca Juniors (Esteban Andrada). Jednak tylko jeden z nich, Palacios, ma mniej niż 25 lat.

Wielka szansa

Drużyna zbudowana przez Scaloniego, jak przystało na Argentynę, do najbliższego Copa America podejdzie w roli jednego z faworytów. Tym razem wydaje się jednak, że szansę będzie miała niepowtarzalną, bo najpoważniejszych konkurentów: Brazylię i Chile, osłabiły kolejno kontuzje i konflikty w zespole. Canarinhos turniej rozpoczną bez byłego kapitana i największego gwiazdora Neymara, a w ekipie La Roja zabraknie m.in. kapitana dotychczasowego, czyli Claudio Bravo, który nie mógł dogadać się z kolegami. Z drugiej strony nie wiadomo, jak Argentyńczycy w turniej w ogóle wejdą, bo start będą mieli bardzo trudny. Na początek zmierzą się bowiem z Kolumbijczykami, z Jamesem Rodriguezem na czele. Później staną naprzeciw półfinalistów Copa America z 2015 roku, Paragwajczyków, a na koniec zmierzą się z budującym kadrę na najbliższy mundial Katarem.

"Jeśli piłka nożna odgrywa jeszcze rolę sprzed 100 lat i współtworzy narodową tożsamość, jeśli mówi nam cokolwiek o stanie państwa, jej przesłanie budzi niepokój. W dziwacznej lidze, na zniszczonych stadionach, zaskakująco wielkie tłumy oglądają rywalizację obiecującej młodzieży, rutyniarzy u schyłku wieku i zwykłych przeciętniaków" - pisał Wilson. Ten niepokój w Argentynie rzeczywiście wzrasta, bo faza "chwilowego kryzysu" coraz mocniej przeradzać zaczęła się w fazę pokoleniowego upadku. Zatrzymać może go tylko wielki triumf. Messiego i jego drużynę, bo od kilkunastu lat każda argentyńska drużyna jest jego, najbliższy turniej osądzi. Albo da miejsce w szeregu zwycięzców, albo na znowu zepchnie do dołka przegranych.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.