Dlaczego Polska źle szkoli piłkarzy? Były szef akademii Zagłębia Lubin i Feyenoordu Rotterdam odpowiada

Dlaczego Polska źle szkoli piłkarzy? - Nie ma skrzydłowych. Lewonożni mają pod górę. Posłuszeństwo jest w Polsce ważniejsze od kreatywności - mówi były szef akademii Zagłębia Lubin i Feyenoordu Rotterdam.

- Polski piłkarz jest bardziej chętny do pracy niż holenderski piłkarz. Mówię serio. Ale jest wychowywany w strachu przed porażką, w systemie który tępi każdą inność i różnorodność. My w Zagłębiu robiliśmy rzeczy, których wówczas nie robił w Polsce nikt inny – mówi Sport.pl Richard Grootscholten, były szef akademii piłkarskich Zagłębia Lubin, Feyenoordu i Sparty Rotterdam.

Zobacz wideo

Paweł Wilkowicz: Mam chory futbol i chcę żeby pan mi pomógł. Od czego zaczniemy?

Richard Grootscholten: Ale tak jednym zdaniem?

Nie, mamy czas.

Gdy przyjechałem do Polski w 2013 roku, zobaczyłem ogromne możliwości. Kraj z tradycją. 40 milionów ludzi, którym nie trzeba tłumaczyć futbolu. Nowe stadiony. Karnawał podczas meczów reprezentacji, te dziesiątki tysięcy ludzi wystrojonych na biało-czerwono. Potem zobaczyłem, jak się tutaj gra w piłkę.

I?

I naszły mnie pewne wątpliwości.

Jakie?

Może jestem spaczony holenderskim podejściem do piłki, ale to, co zobaczyłem po prostu nie przystawało do mojej wizji futbolu. Oczywiście jest wiele krajów, w których się podchodzi do piłki w taki sposób, jak w Polsce. Ale Zagłębie Lubin wynajęło mnie wtedy, żebym zmieniał rzeczywistość, więc uznałem, że moje spojrzenie jest cenne. Po co gra się w piłkę?

Żeby strzelić przynajmniej o jednego gola więcej niż rywal.

To jest nasz pierwszy dziecięcy odruch, a jednak jest na świecie wiele krajów, w których gdy przychodzi do gry dorosłych, cała energia idzie w to, żeby nie dać sobie strzelić gola. Przede wszystkim nie przegrać. Holendrzy oczywiście przesadzają w drugą stronę. Bywa, że za bardzo się skupiamy na ataku i to nas prowadzi donikąd. Ale bardziej rozumiem przesadę w tę stronę. Bo atakując, dajesz coś widzom. A to widzowie płacą twoje pensje. Musisz im się odwdzięczyć. Taki Arjen Robben, co on robi? On myśli tylko o atakowaniu. Każde jego zagranie to wyzwanie rzucone rywalowi: przedrybluję cię, podam piłkę albo strzelę tak, żebyś nie zdążył zareagować. W Polsce nie ma takich piłkarzy. Nie ma prawdziwych skrzydłowych. Może teraz przejaskrawiam, ale takie było moje pierwsze wrażenie, gdy się zacząłem zagłębiać w polską piłkę: tu nie ma skrzydłowych. Tu nie ma dryblerów. Tu piłkarze nie wyzywają rywala na pojedynek tak bezczelnie. Dlaczego?

Bo trener zabronił.

Tak, bo nie kalkuluje mu się ryzyko. I tego właśnie nie rozumiem. Te kalkulacje są błędne. Jeśli skrzydłowy wyzywa rywala na pojedynek, to albo wygrywa i tworzy szansę blisko bramki przeciwnika, albo przegrywa, traci piłkę, ale rywal ma wtedy jakieś 80 metrów do mojej bramki. Bo w takim miejscu boiska skrzydłowy podejmuje ryzyko. To co mnie obchodzi, że on co jakiś czas straci piłkę? I tak nam się to ryzyko opłaca. O ile kieruje nami chęć wygrania, a nie strach przed porażką. To jest kwestia nastawienia. Dlaczego warto się nastawiać na atak? Bo widzowie bardziej to lubią. Bo piłkarze, jeśli ćwiczą na treningach ofensywną grę, bardziej lubią swoją pracę. Oczywiście, że obrona jest bardzo ważna. Oczywiście, że trzeba jej uczyć i poświęcać jej czas. Ale ja mówię o nastawieniu psychicznym. Jeśli twoje pragnienie adrenaliny, jaką daje strzelenie gola, jest mniejsze niż obawa przed bólem, jaki się wiąże ze stratą bramki, to masz problem. Moim zdaniem takie granie jest na dłuższą metę bardziej wyniszczające dla psychiki. Podobnie jest z przygotowaniem fizycznym. Jest niezbędne w piłce, ale jeśli przesadzisz w drugą stronę i zaniedbasz ćwiczenia z piłką, zawodnicy szybciej się zaczną sobą męczyć. W Zagłębiu spotkałem trenera Oresta Lenczyka. Zrywałem się rano, żeby oglądać jego treningi, bo nie wierzyłem własnym oczom. Tam nie było piłek. Ciężary, skoki, materace. Nie spotkałem się z czymś takim.

Orest Lenczyk to trener z piękną kartą.

Nie chcę mówić, że to było złe, takie miał metody. Ale ja patrzyłem na niego jak na przybysza z innego świata. Zagłębie sprowadziło wtedy Szweda Johana Bertilssona, Portugalczyka Manuela Curto. Przyjechali goście przyzwyczajeni do grania w piłkę. Wyszli na trening, a tam nie było piłek. I tak bywało przez kilka dni podczas przygotowań. Pojechali do Spały, tam gdzie przygotowujecie swoich olimpijczyków – 10 dni bez piłek. Dla piłkarza taki trening jest tylko obowiązkiem. Nie ma tu żadnej radości.

Jak rozumiem, z Orestem Lenczykiem nie bardzo się pan potrafił porozumieć?

W ogóle nie potrafiłem. Ja wiem, świat trenerki jest bezwzględny, presja wyniku ogromna. Ale przecież na całym świecie gra się o wynik i można to połączyć z jakąś przyjaźnią z piłką. Naprawdę, widziałem tu na początku rzeczy, na które nie dało się patrzeć. Gra drużyna dziewięciolatków czy dziesięciolatków, a trener na nich krzyczy. Ja byłem tam jako obserwator, uczyłem się polskiej piłki. Właściwie to mnie musieli z tego stadionu wyprowadzić, bo miałem ochotę skopać trenerowi tyłek. Człowieku, co ty robisz? Będziesz krzyczeć na dzieci?  

To były dzieci z Zagłębia?

Nie, mecz innych drużyn. Widziałem też jak trener dziewięciolatków po dwóch straconych golach odsyłał bramkarza na ławkę. Co to w ogóle jest?

To jest niedobór pedagogów wśród trenerów.

I to się na szczęście w Polsce zmienia. Bardzo się zmienia. Chcę to podkreślić, żeby nie było, że jestem zgredem, który wszystko wie lepiej. W polskiej piłce dzieje się wiele bardzo dobrych rzeczy i ja byłem tego świadkiem. Współpracowałem również z waszą federacją, byłem na jej pierwszym kursie UEFA A youth, wydzielonym z kursu UEFA A, żeby większy nacisk kłaść na przygotowanie pedagogiczne trenerów. To trzeba rozdzielić, bo kurs UEFA A przygotowujący do trenowania seniorów i UEFA A przygotowujący do pracy z młodzieżą to są zupełnie inne żywioły. Trener seniorów ma w głowie wynik. Trener młodzieży ma w głowie wychowanków. Tego nie można mieszać. I świetnie, że Polska też to rozdzieliła, za podpowiedzią UEFA. Pracując z seniorami robisz wszystko, żeby nie zdarzył wam się błąd. Gdy pracujesz z młodzieżą, błąd masz wpisany w codzienność. Masz wpisane w swoją pracę, że trafi ci się gorszy rocznik, że nagle wszystko może pójść nie tak. Więc jeśli dostajesz furii po błędzie, to przykro mi: nie nadajesz się do tej roboty.

Ale gra o wynik jest naturalna, już małe dzieci chcą we wszystko wygrywać. A tu niektórzy proponują, żeby nie liczyć bramek w dziecięcych meczach.

W Holandii też to zaczęli robić. Ja się z tym nie zgadzam. Trzeba liczyć bramki, tylko nie należy się tym specjalnie podniecać. Dzieci mają wybiegać na boisko po to, żeby wygrać. Ale ich trener nie. Nie za to się płaci trenerom młodzieży, żeby wygrywali, tylko żeby rozwijali.

Łatwo powiedzieć, ale dla wielu z nich praca z młodzieżą to tylko trudny, mało chwalebny wstęp do kariery. Gdy sobie wyobrażają siebie za 15 lat, to słyszą hymn Ligi Mistrzów, a nie dalej krzyki tych dziesięciolatków.

Zgoda.

I nawet nie można ich bardzo winić: system jest taki, że jeśli zostaną na tym boisku z dziesięciolatkami, to zostaną też ze śmieszną pensją. A koledzy nastawieni na wynik będą już daleko z przodu, z dobrymi zarobkami.

Ale ja to rozumiem. Zawsze jako trener drużyny do lat 8 zarobisz mniej niż trener drużyny do lat 19. A w drużynie do lat 19 mniej niż w pierwszej drużynie. I wiem, że w kraju na dorobku bardzo trudno ten problem rozwiązać, bo ludzie mają po prostu za mało pieniędzy na swoje potrzeby. W kraju na dorobku często brakuje czasu na wolontariat i na idee. Musisz odnieść sukces, żeby odmienić swoje życie. Wszyscy wokół ciebie chcą sukcesu, bo jak nie będzie twojego sukcesu, to twój przełożony też może za to polecieć. System szkolenia już z samego założenia jest nielogiczny, bo najważniejsi dla wyszkolenia piłkarza są trenerzy drużyn do lat 10, 11, 12, ale im płacimy najmniej. Więcej płacimy trenerowi U-19, choć on nie naprawi już błędu, który popełnił trener U-11. Ale w kraju na dorobku ryzyko wypaczenia tego systemu jest jeszcze większe. Bo ten pęd do dorabiania jest większy, i jest tyle perspektyw bardziej kuszących niż pensyjka u dziesięciolatków. W bogatszych krajach trener dziesięciolatków też zarabia mniej, ale jednak to „mniej” znaczy często: dość, by się utrzymać. I realizować swoje powołanie. A są takie rzeczy w szkoleniu, których trzeba nauczyć do 14. roku  życia, inaczej piłkarz już nie zrobi wielkiej kariery. Trzeba już w tym wieku mieć dobry wyjściowy pakiet techniki. Jeśli wiele klubów tak naprawdę zaczyna pracę dopiero z dwunastolatkami, jak mają zdążyć?

Polskie kluby zaczynają to rozumieć?

Tak, choć to jest trudne do wprowadzenia w życie, bo na to trzeba pieniędzy.

Zawsze można kupić o jednego piłkarza mniej.

Tak właśnie radzę. Najwięcej kłopotów jest jednak z przekonaniem trenera, żeby na stałe pracował z tą samą kategorią wiekową. To jest najlepszy model: trener jedenastolatków szkoli przez lata jedenastolatków, itd. Ale trenerzy nie chcą zostawać w tej grupie wiekowej na lata, chcą pracować z coraz starszymi, bo uważają, że to jest awans. W Zagłębiu też mieliśmy z tym duży problem. Trener ma dobry rocznik i nie chce się z nim rozstawać. Jeśli ma oddać taką dobrą drużynę koledze ze starszej grupy, czuje się pokrzywdzony. Ale ode mnie w Zagłębiu słyszał: zgódź się, jesteś fantastycznym trenerem do lat 11 i jeśli oddasz tę drużynę, a weźmiesz nową, za rok będziesz jeszcze lepszym specjalistą od jedenastolatków.

Ale nigdy nie usłyszy hymnu Ligi Mistrzów.

Dlatego niektórych nie dało się przekonać i musieli wybrać: zostają czy odchodzą. Ja się nie zgadzałem na to, żeby trener w szkoleniu młodzieży szedł za drużyną, którą zbudował. Ok, może czasem zmienić rocznik o jeden w górę. Ale co do zasady: „nie” dla takich zmian. Bo to absurdalne: przychodzi nowy rocznik jedenastolatków i ma ich uczyć gość, który dopiero się uczy pracy z jedenastolatkami. Nie, potrzebujemy w każdej kategorii wiekowej mistrza w pracy z właśnie tą kategorią. Człowieka, który zrozumie, że – powiedzmy – jego walka o mistrzostwo kraju w kategorii U-17 nie może być ważniejsza od dobra pierwszej drużyny. On nie może się obrażać, że mu zabierzemy jego siedemnastoletnią perełkę, żeby ją już ogrywać wśród starszych. Bo na nią już czas. Tak robi Ajax: nie czekamy, przerzucamy do starszych. Ale ja wiem, że to się łatwo mówi: rób jak w Ajaksie. Wiem, że trenerzy w Polsce są pod ciągłą presją, że żąda się od nich wyników, że potrzeba w szkoleniu mądrych szefów, którzy potrafią oceniać postęp nie po wynikach. To wszystko próbowałem przekazać, gdy PZPN zapraszał mnie na szkolenia do szkoły trenerów w Białej Podlaskiej.

Trafiało na dobry grunt?

Tak. Spotykałem tam wielu młodych trenerów, z których polska piłka może mieć dużo pożytku. Ale to jest długi proces, wiedza spływa w dół powoli, ilu takich trenerów można wyszkolić rocznie w Białej Podlaskiej, stu pięćdziesięciu?

Poza tym dobre przygotowanie teoretyczne to jedno, a polski futbol ma niedobór najlepszych praktyków: byli piłkarze wolą być pośrednikami transferowymi czy ekspertami TV, a nie trenerami. W Holandii z trenerów pracujących w klubach z młodzieżą można ułożyć jedenastkę byłych gwiazd reprezentacji.

Myślę, że w samym Ajaksie w pewnym momencie można było ułożyć taką jedenastkę. To samo dzieje się w Feyenoordzie, PSV. Wielcy piłkarze przychodzą pracować z najmłodszymi dziećmi. Nie robią tego dla pieniędzy, tylko żeby się rozwinąć, przeżyć przygodę i żeby spłacić pewien dług wobec holenderskiej piłki. Robin van Persie przychodził do mnie na zajęcia do akademii Feyenoordu między treningami pierwszej drużyny. Chciał popatrzeć, i to na drużyny do lat 10, 11, 12, a nie starsze. Wysłałem go na boisko, żeby zobaczył czy ta praca będzie mu się podobać. A sam patrzyłem na dzieci, jak one reagują, gdy ćwiczenia pokazuje ktoś, kto tak umie grać. Bezcenne. Ale nie przesadzajmy w drugą stronę, sama praktyka nie wystarczy, trzeba ją podbudować teorią. Miałem na kursie trenerskim Franka de Boera. On miał taką pozycję w holenderskiej piłce, że pewnie gdyby się uparł, mógłby po krótkiej wprawce zostać głównym trenerem w którymś klubie. Tak jak to kiedyś zrobił Marco van Basten. Ale de Boer nie chciał. Wybrał pracę w U-13 Ajaxu, a po roku powiedział: zostaję tu jeszcze na rok. Już miał wtedy propozycje z klubów. Nawet z reprezentacji. „Nie, zostaję w U-13 bo muszę się uczyć. Byłem świetnym piłkarzem, ale jeszcze jestem słabym trenerem”. Fantastyczne podejście. Van Basten się pospieszył i popełnił błąd, szybko się wypalił jako trener. De Boer zrobił to mądrzej. Mark van Bommel też szedł przez kolejne kategorie, teraz drogę zaczyna Dirk Kuyt i wiem, że będzie kiedyś głównym trenerem w Feyenoordzie. Nie spieszą się, nie chcą od razu wszystkiego dla siebie. To jest piękna cecha, ale umówmy się, tu akurat Holandia jest jednym z wyjątków. Nie można wymagać od byłych piłkarzy aż takiej wspaniałomyślności. Angielskie gwiazdy, jak polskie, garną się do studia TV, a nie do trenowania. A ja naprawdę nie zamierzam krytykować młodego pokolenia polskich trenerów, bo to są ludzie z otwartymi głowami, zaczytujący się w literaturze, podróżujący na staże, gotowi dopłacać z własnej kieszeni do tego rozwoju. Przyjeżdżają również do mnie na staże, zadają mi tysiące pytań dziennie. Jest gotowość do zmiany: u nich, w klubach. Przydałby się jeszcze związkowy kurs dla szefów akademii klubowych. Bo każdy dobrze wykształcony szef akademii będzie niósł swoją wiedzę do kilkunastu trenerów w klubie. A pamiętajmy, jaki był punkt wyjścia jeszcze kilka lat temu. W Zagłębiu Lubin robiliśmy rzeczy, których nie robił w tamtym czasie w Polsce nikt inny. Trochę się z nas wtedy śmiali: o, Zagłębie się bawi za pieniądze od KGHM. Ale tu nie pieniądze były kluczowe, tylko zaufanie jakie dostałem. Świadomość szefów, że Zagłębie być może musi zrobić krok w tył, żeby potem zacząć iść szybciej do przodu.

Dlaczego Zagłębie przyszło akurat do pana?

Długa historia. KGHM jest w Zagłębiu od dziesięcioleci, próbowało już różnych rzeczy, żeby mieszkańcy Lubina mieli radość z klubu. Ściągali drogich piłkarzy, a Zagłębie musi piłkarzom płacić więcej niż wielu rywali z Polski, bo Lubin nie jest dla zawodników atrakcyjnym miastem. Trzeba im to wyrównać. Czasem udało się zbudować drużynę, która osiągnęła coś wielkiego. Nawet wygrała ligę. Ale o wiele trudniej było zbudować więź klub-mieszkańcy. Drodzy piłkarze jeżdżący swoimi porsche przez ulice Lubina tak średnio tę więź zacieśniali. To wszystko kłuło w oczy, rodziło się mnóstwo plotek. Tak przynajmniej mi opowiadano o tych starych czasach. Aż ktoś doszedł do wniosku: robimy to źle. Dajmy coś mieszkańcom, niech powstanie akademia, która z miejscowych chłopaków zrobi piłkarzy Zagłębia. KGHM wybrał wtedy Huberta Bieniasa, specjalistę od rozwoju międzynarodowego, żeby w imieniu firmy objechał najlepsze akademie Europy. Jego grupa ludzi zrobiła fantastyczną analizę 10 najlepszych akademii. Potem skrócili listę do czterech i nawet już mieli wstępną umowę z jednym klubem z Holandii.

Tym klubem, który jest symbolem szkolenia?

Tak. Mieli już wstępne porozumienie z Ajaksem, żeby akademia Zagłębia działała pod szyldem Ajaksu.

Jako franczyza?

Coś w tym rodzaju. Z roczną opłatą za znany szyld i za know-how.

Ajax Zagłębie Lubin jak Ajax Cape Town? W Kapsztadzie wprowadzanie metod z Amsterdamu udało się tak średnio.

I w Lubinie w pewnym momencie się zreflektowali, że to może nie ma sensu. Ani związywanie się z szyldem innego klubu, ani płacenie za know-how, a nie za prawdziwe codzienne zaangażowanie. Podjęto więc decyzję o znalezieniu specjalisty, który by pracował tylko dla nich. Analizowali różne kandydatury, trafili do mnie. Ja wtedy pracowałem w Krasnodarze. Początkowo nie byłem zainteresowany.

Krasnodar ma akademię piłkarską jak z bajki.

To FK Krasnodar. Właściciel zbudował tam oszałamiającą bazę. Piłkarski Disneyland w środku niczego. A ja pracowałem w drugim klubie z Krasnodaru, w Kubaniu. Czyli tym większym i z większymi tradycjami. Też było bardzo dobrze, do momentu aż właściciel stracił 300 milionów jednego dnia. No, mogę sypać anegdotami. W końcu usłyszałem: Richard, daj mi pół roku, dobrze? Zostań tutaj, niczym się nie przejmuj, tylko na razie wstrzymamy te nasze wielkie plany. A wtedy akurat Zagłębie ponawiało propozycje dla mnie. Przygotowali się znakomicie, mieli ambitne plany. Czułem, że będą mi ufać. I że od KGHM raczej nie usłyszę: Richard, są kłopoty, może poczekamy pół roku? A do tego kusili: przyjdź, zrobimy coś, czego w Polsce nie robi nikt. Przekonali mnie. Ale uprzedziłem: nie będzie wam ze mną łatwo, bo ja będę walczył, żeby było po mojemu. Albo tak, albo wcale. Obiecali wsparcie, dotrzymali słowa. Ile ja tam frontów pootwierałem, ile to kosztowało energii. Ale satysfakcja była ogromna. Powstawał ośrodek światowej klasy, więc ludzie widzieli każdego dnia, że rzeczywistość się zmienia. A ja równolegle wprowadzałem zmiany w sposobie pracy. To był świetny czas. Dziś Zagłębie ma prawie 30 reprezentantów w różnych kategoriach wiekowych. 80 chłopców mieszka w internacie przy akademii. Chodzą do szkół współpracujących z akademią.

I powtarzają sobie: Krzysztof Piątek tu był.

Siła przykładu jest bezcenna. Bez idola, który tu był, zapał słabnie. I to jest szczęście Zagłębia.

Obaj zresztą trafiliście do Zagłębia w 2013.

Mieliśmy tu wtedy nie tylko Piątka, ale też Jarosława Jacha z tej samej Lechii Dzierżoniów. Byłem wielkim fanem Jacha. Wtedy – jedynym w Zagłębiu. Chcieli go odesłać z klubu, ale poszedłem do dyrektora sportowego: - Wszyscy szukają postawnego lewonożnego stopera, a wy go chcecie oddać? „Ale mentalnie nie jest gotowy”. Nie jest, ma 19 lat. „Ale nie jest skupiony na pracy”. Tak, ma 19 lat. „Fizycznie jeszcze nie jest rozwinięty”. Nie jest, ma 19 lat. Zatrzymali go. W 2018 poszedł do Premier League za ponad 2 miliony funtów. Nie możesz patrzeć na teraźniejszość młodego piłkarza. Musisz umieć zobaczyć jego przyszłość.

Nie powie mi pan, że widział przyszłość Piątka strzelającego gola za golem w Serie A.

Oczywiście, że nie. Nadal jestem zaskoczony, że zrobił aż taką karierę. Spodziewałem się, że będzie grał na dobrym poziomie w Polsce, ale że zostanie taką gwiazdą? To nie był wtedy jakiś wielki piłkarz. Ale miał wyjątkowy dar do strzelania goli. Prostych, brzydkich. Świetnie grał głową.

Nazywali go Bania.

Miał też dość dobre podanie, ale to wszystko było na siódemkę w dziesięciostopniowej skali. Są piłkarze, którzy w jakimś elemencie mają dziewiątkę, w innym czwórkę. A on miał wszystko na siedem i bardzo chciał ciężko pracować. W końcu odszedł za dobre pieniądze do Cracovii. Potem był ten wystrzał talentu. Świetna historia dla pedagogów w szkoleniu: chłopak, który późno się rozwinął, który miewał słabsze momenty, ale tak bardzo warto było na niego poczekać.

Jak wcześniej na Roberta Lewandowskiego.

Mówiłem już: przykład dawany dzieciom przez idola ma ogromną siłę. Poczekajcie na talenty z młodszych roczników Zagłębia. Rosną tam tacy piłkarze, że ho ho. Trzeba ich tylko mądrze wprowadzić w dorosłe granie. Ben van Dael, obecny trener Zagłębia, potrafi to zrobić. To jest bardzo ważna rzecz. Tak naprawdę w całym systemie szkolenia najprostsza jest budowa akademii. Sprawy się komplikują przy organizacji pracy. Ja to nazywam: hardware i software. Hardware możesz mieć zawsze, jeśli tylko znajdziesz pieniądze. Ale już stworzenie systemu operacyjnego dla akademii to bardziej skomplikowana sprawa.  

Dużo pan musiał zmieniać w sposobie myślenia ludzi z akademii Zagłębia?

Dużo. Nastawienie było najważniejsze: przekonać ich do odejścia od wynikomanii. Metody też się oczywiście zmieniły, przybyło zajęć, urozmaiciły się.

Kiedyś była w szkoleniu teoria, że nie można z dziećmi trenować zbyt często. Ale czytałem, że Ajax w akademii dołożył zajęć.

Ja też jestem ze szkoły dokładania zajęć, tylko kluczem jest urozmaicenie. To nie może być po prostu więcej treningowej walki, bo skończy się kontuzjami. Trzeba wymyślać różne sposoby. Tyle widziałem po przyjściu do Zagłębia urazów więzadeł u piłkarzy w młodym wieku. W Holandii się z taką plagą nigdy nie zetknąłem. A to wynikało właśnie z tych obciążeń, intensywności, ciągłej walki. Z tym nie można przesadzać u młodych ludzi, gdy ciało się kształtuje. Dlatego więcej zajęć – tak, ale mądrze obmyślonych. W Zagłębiu największą zmianą było jednak pójście w stronę techniki. To akurat poleciłbym każdemu klubowi w Polsce, z techniką jest tutaj duży problem, to dlatego wyginęli ci wspomniani na początku skrzydłowi. Nie wolno zaniedbać techniki u dzieci. Później już trudniej ją ćwiczyć: przychodzi dojrzewanie, ciało się zmienia i pewne rzeczy nie przychodzą już tak łatwo. Przybywa pokus, które odciągają od piłki. Dlatego: technika najpierw. A przy intensywnym treningu techniki przygotowanie fizyczne też się poprawi. A taktyka? Tej to się możesz nauczyć nawet jak masz 80 lat. Inna rzecz która mnie uderzyła: jak tu jest mało lewonożnych. Oczywiście, ich zawsze jest mało w grupie, z naturalnych przyczyn. Ale w polskiej piłce z lewonożnymi jest naprawdę bieda. W Holandii miałem trzech, czterech lewonożnych w grupie. A tutaj jednego albo żadnego.

Dlaczego?

Nie analizowałem danych, mogę się tylko oprzeć na wrażeniu. Leworęczni i lewonożni są inni. A polski system kiepsko sobie radzi z innością. Lewonożni są kreatywniejsi, ale też marzycielscy, roztargnieni, nie zawsze słuchają, co trener mówi. W Polsce piłkarze, którzy chcą wiedzieć lepiej i zadają dużo pytań, mają pod górę. Jak ktoś już w młodym wieku odstaje od szablonu, to najlepiej go odesłać, a nie pracować z nim więcej. Ale powtarzam: opieram się na moich doświadczeniach, a nie na badaniach. I tak czuję, że w Polsce Franck Ribery miałby ostro pod górę. Robin van Persie mógłby zostać odpalony. Nie słucha, sprawia kłopoty. Że artysta? No, ale nie słucha. Miałem taką sytuację w Zagłębiu na początku pracy: oglądałem dwóch piłkarzy, których chcieliśmy włączyć do naszych grup. Wypadli przeciętnie. A na bocznym boisku ćwiczyło trzech świetnych chłopaków, w tym dwóch lewonożnych. Zapytałem: a ci? I zapadła cisza. „Tych odsunęliśmy już jakiś czas temu”. Odstawali od wzoru. A potrzebujesz różnych typów piłkarzy. Inaczej będziesz grał cały czas w to samo. Polska wpadła w pewnym momencie w pułapkę warunków fizycznych. USA przechodziły tę samą chorobę: patrzyłeś na boisko, a tam sami stoperzy. Wysocy, silni, skoczni, tylko nikt się umiejętnościami nie wyróżnia. Jeśli do tego dopuścisz, to będzie miał w grze moc, szybkość, tempo, dyscyplinę, ale stracisz zdolność zaskakiwania. A to urozmaicenie, różnorodność jest np. siłą Holandii. Choć nie powiem, akurat jeśli chodzi o moc, tempo czy przygotowanie fizyczne to Holandia mogłaby robić więcej. To mi się w Polsce podoba. Zapał do trenowania też jest większy w Polsce niż w Holandii.

No proszę.

Mówię serio. Polscy piłkarze bez dwóch zdań są bardziej pracowici. Zauważyłem też jednak pewne zjawisko, które może ma jakieś głębsze uzasadnienie społeczne: Polaka dużo łatwiej jest zepsuć pochwałami. Ja wierzę w siłę pozytywnych sygnałów zwrotnych. Tego uczyłem polskich trenerów: nie gańcie tak często, skupiajcie się na tym co dobre, bo to zachęca do dalszej pracy. Zachęca waszych piłkarzy do ofensywnej gry. Inaczej będą sobie mówić: cofnijmy się, bo ten zaraz zacznie na nas krzyczeć. I ten sygnał pozytywny jest bardzo ważnym elementem nauczania. Ale, ale… Jeśli w Polsce przesadzisz z pochwałami, to ryzyko, że piłkarz przestanie się rozwijać, jest dużo większe niż jeśli przesadzisz z chwaleniem holenderskiego piłkarza. Kolejna rzecz: gdy dajesz tutaj piłkarzowi kontrakt, możesz się liczyć z tym, że pierwszy miesiąc lub dwa po podpisaniu umowy to będzie spadek motywacji. Oczywiście w Holandii to też czasem występuje. Ale dużo rzadziej. W polskiej piłce ten moment pierwszego nasycenia przychodzi bardzo szybko. To jest oczywiście odwracalne. Ale rzuciło mi się w oczy jako szczególna cecha.

Leo Beenhakker krzyczał do nas: talent is here! Pytał, dlaczego tu nie ma być drugiej Hiszpanii czy Holandii. A z drugiej strony słyszymy głosy, że już w punkcie wyjścia, nawet na poziomie ośmio- czy dziewięciolatków, polskie dzieci są mniej sprawne ruchowo niż rówieśnicy z wielu krajów.

Tak, koordynacja ruchowa i przygotowanie do wysiłku polskich dzieci jest gorsze niż dzieci holenderskich. Nie ukrywam, przeżyłem w Polsce kilka dużych zdziwień. Na przykład: zaczyna padać deszcz i wszyscy krzyczą, żeby dzieci wracały do domów. Ja jestem jako Holender przyzwyczajony raczej do tego, że deszcz to dla dziecka początek zabawy. Przyszedł pierwszy chłodniejszy dzień i na treningu w Lubinie wszyscy poza jednym chłopakiem zameldowali mi się w wełnianych czapkach. Pomyślałem: no lekka przesada, zimy jeszcze nie ma. Dalej: nikt po Lubinie nie jeździł rowerem. Nieduże miasto, idealne na rower, a wszyscy siedzą w samochodach.

Samochód to w Polsce członek rodziny.

Zorientowałem się. Poza tym to zbyt niebezpieczne, puścić dziecko samo na rowerze po Lubinie, prawda? Tak słyszałem. Trochę mi się chciało śmiać. Po przyjeździe do Lubina wybierałem się w piątek wieczorem i sobotę rano na przejażdżki, żeby się przyglądać różnym podwórkowym meczom. Widziałem wiele małych boisk, ale nikogo na nich. „Bo tam są szkła”. To nie można ich pozbierać? „Wieczory są niebezpieczne”. W Lubinie? Przy odrobinie samoorganizacji w sprawie takiego sprzątania boisk, przy lepszym wuefie w szkole, moglibyśmy tu zdziałać dużo więcej. Pewnie, w Holandii też już podwórkowe granie zanika. Ale jednak dzieci spędzają dużo więcej czasu na świeżym powietrzu niż w Polsce. Są bardziej zahartowane, nie przeziębiają się tak często.

A jak jest z Komitetem Oszalałych Rodziców w Holandii?

Pewnie, że jest. A w szkoleniu jest bardzo ważne, żeby sygnał zwrotny dostawać od trenera, a nie od rodzica. W Zagłębiu zamknąłem akademię dla rodziców już po kilku tygodniach. Pewnie się pan domyśla, że nie byłem kochany, prawda? Można było oglądać zajęcia zza płotu, z parkingu. Rodzice podczas treningu mają prawo do smacznej kawy w klubowej kantynie i ewentualnie do spojrzenia z daleka jak ich dziecko ćwiczy. Żadnego zaangażowania w trening. To zawsze szkodzi dzieciom. Raz w miesiącu robi się dzień otwarty, przychodzą rodzice, dziadkowie, mogą robić zdjęcia. I oczywiście mają wstęp na mecze. Ale na treningi nie. Bo niby dlaczego? Przecież w szkolnej klasie nie ma rodziców, to dlaczego mieliby być na treningu. A ja już widziałem rodziców którzy wędrowali po trybunach, gdy dziecko zmieniało pozycję na boisku. Szaleństwo. Ale znów, żeby nie brzmieć jak zgred: jest w Polsce wiele wspaniałych rzeczy i trzy lata w Lubinie spędziłem z przyjemnością.

Wyjechał pan z Polski w 2016, ale potem robił pan jeszcze dla Legii Warszawa raport o stanie jej szkolenia.

To chyba akurat nie miało być wiedzą powszechną.

Ale był taki raport, dla Dariusza Mioduskiego?

Tak. Tyle na ten temat.

Cztery kluby w Polsce budują teraz swoje ośrodki szkolenia: Jagiellonia, Pogoń, Cracovia, Legia. O czym powinny pamiętać?

O tym, o czym mówiliśmy wcześniej: że hardware to najłatwiejsza część. I że w akademii musisz zawsze robić wszystko na sto procent. Bo jeśli tylko przymkniesz oko na drobne fuszerki, wszystko się zacznie sypać. Możesz budować system w 10 lat, a rozbić go kilkoma nieprzemyślanymi decyzjami.

Wróci pan jeszcze do Polski?

Nie wiem, jestem otwarty na różne możliwości. Podróżuję po Azji, po Bliskim Wschodzie, sprawdzam różne opcje. Chcę mądrze wybrać następne miejsce pracy.

Żeby nie odejść przed czasem, jak jesienią 2018 z akademii Feyenoordu?

Spędziłem tam trzy lata, dostałem zadanie odnowienia wszystkiego. Zmian było wiele, remont samej akademii właśnie się kończy, a ja miałem zmieniać styl pracy, personel, szukać innowacyjności. Dla niektórych tych zmian było zbyt wiele. Starsze pokolenie trenerów, które się trochę zasiedziało w Feyenoordzie, nie chciało się do tego dostosować. Ja czułem zaufanie zarządu, więc nie ustępowałem. A jednak wygrała obawa wielu osób przed stratą pracy. Nie jestem człowiekiem, który się bawi w politykę, budowanie koalicji itd. Tamta grupa okazała się silniejsza, więc odszedłem. Skoro przestaliśmy do siebie pasować, to po co się męczyć. Nie ukrywam, nie spodziewałem się tego. Ale odejście stamtąd oznacza nowe możliwości gdzie indziej. Nie narzekam.

Richard Grootscholten (rocznik 1964) to jeden z najlepszych holenderskich specjalistów od szkolenia młodzieży. Pracował zarówno dla holenderskiej federacji jak i tamtejszych klubów. Kierowana przez niego akademia Sparty Rotterdam została wybrana najlepszą w Holandii w 2009 roku. Pracował też w Vancouver Whitecaps i Kubaniu Krasnodar. Od 2013 do 2016 nadzorował akademię Zagłębia Lubin. Potem odszedł do Feyenoordu Rotterdam, szefem akademii tego klubu był do listopada 2018.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.