Ruch Chorzów stacza się na dno. Kolejny spadek z ligi. To jest katastrofa

- Patrząc na to, kto i jak zarządza tym klubem, można się było spodziewać takiego obrotu spraw - mówi Jacek Bednarz o Ruchu Chorzów, który trzy lata temu spadł z ekstraklasy, dwa lata temu zleciał z pierwszej ligi, a w tym roku stacza się do trzeciej.

Jeszcze kilka miesięcy temu nikt nie spodziewał się takiej katastrofy. Ruch Chorzów przed startem rundy wiosennej zajmował 12. miejsce w tabeli, od strefy spadkowej dzieliło go pięć punktów. A potem przyszła zima, kiedy zespół wygrał wszystkie siedem sparingów. I dał nadzieję. Sprawił, że uwierzyli wszyscy. Na czele z piłkarzami, którzy nawet publicznie narzekali na system rozgrywek. Że wiosną w drugiej lidze czeka ich tylko 13 spotkań. Że to niewiele, ale że być może wystarczy, by włączyć się do walki o awans. Od trzeciego miejsca - dającego awans na zaplecze ekstraklasy - dzieliło Ruch 11 punktów. Czyli wcale nie tak dużo. Pewność siebie i powtarzalność uleciały jednak szybko. Gdy wiosną zaczęła się liga, Ruch Chorzów z 36 możliwych punktów zdobył ledwie sześć. Z 12 spotkań wygrał jedno, trzy zremisował, a pozostałe przegrał. I osuwał się w tabeli, gdzie teraz - na dwie kolejki przed końcem - zajmuje przedostatnie miejsce. Do bezpiecznego traci sześć punktów i ma już tylko iluzoryczne szanse na utrzymanie. Portal 90minut.pl przed sobotnim meczem z Błękitnymi Stargard wyliczył, że w tym sezonie Ruch na 99,7 proc. pożegna się z drugą ligą.

Zobacz wideo

Wiary już nie ma. Kończy się także cierpliwość kibiców, którym obecna sytuacja podsuwa do głowy różne pomysły. Jest coraz więcej głosów, że może jednak warto zacząć wszystko od zera. Choćby od B-klasy, czyli pójść drogą Widzewa Łódź, który w 2015 roku powołał do życia stowarzyszenie w miejsce upadającej spółki - zaczął od czwartej, a teraz walczy o awans do pierwszej ligi. Fani Ruchu nie wyobrażają sobie też, by klubem dłużej kierował prezes Jan Chrapek, a za transfery odpowiadał dyrektor sportowy Marek Mandla. Nie mają też zaufania do Janusza Patermana, byłego prezesa, a dziś członka rady nadzorczej. Ta w środę debatowała nad przyszłością Ruchu. I choć żadne ważne decyzje nie zapadły, to i tak było nerwowo. Na spotkanie wtargnęło bowiem kilkudziesięciu kibiców Ruchu, którzy przekazali działaczom listę żądań z warunkiem ich spełnienia do 30 maja.

- Rozumiemy frustrację kibiców. Tym bardziej że ona dotyczy nas wszystkich. Proszę mi wierzyć, że w klubie nie spotka pan nikogo, kto byłby zadowolony z obecnej sytuacji. Właściciele, prezesi, działacze, pracownicy, trenerzy, piłkarze - wszyscy są sfrustrowani. I rozumieją kibiców. A ich postulaty? Rada zadeklarowała, że na nie odpowie. Nie potrafię powiedzieć kiedy, ale na pewno odpowie - mówi Tomasz Ferens, rzecznik Ruchu. I po chwili dodaje: - Kibiców traktujemy poważnie, ale teraz po prostu na głowie mamy wiele spraw. Trzeba przede wszystkim zakończyć sezon, a potem myśleć o przyszłości. Do podjęcia jest szereg strategicznych decyzji, choćby dotyczących finansowania klubu. Wszyscy akcjonariusze i właściciele zadeklarowali jednak, że chcą, by Ruch dalej funkcjonował. Że się od niego nie odwrócą, nawet w trzeciej lidze. Mam nadzieję, że kibice też.

"Proszę mnie z tym wszystkim nie wiązać"

Głównym sponsorem Ruchu jest miasto, które od wielu lat dokłada kolejne miliony do zadłużonego klubu. A także firma Carbonex, produkująca łańcuchy. Carbonex, czyli de facto biznesmen Zdzisław Bik, obecnie szef rady nadzorczej chorzowskiego klubu. - Proszę mnie z tym wszystkim nie wiązać - mówi na wstępie Jacek Bednarz, o którym na początku roku śląskie media pisały, że miałby w Ruchu objąć posadę prezesa albo dyrektora sportowego. - Nie mam głębszej wiedzy na temat tego, co się teraz dzieje w klubie, ale kilka razy w tym sezonie byłem na meczach Ruchu. I jak patrzę na wszystko z boku, to ubolewam. Naprawdę ubolewam, że tak zasłużony klub trafił w ręce ludzi tak bardzo niekompetentnych. Zresztą to w ogóle chyba jakiś rekord, by zespół zaliczał trzy spadki rok po roku - zastanawia się Bednarz.

Nie jest to rekord, ale by znaleźć w Polsce podobną historię, trzeba szukać daleko. Bo ostatni raz taki zjazd - blisko 50 lat temu (1970-72) - zaliczyła Cracovia (kilka lat temu blisko była Polonia Bytom: trzy spadki w cztery lata). - Wszystko co złe w Ruchu zaczęło się w 2016 roku, kiedy z pracy w klubie zrezygnował Waldek Fornalik. Później to już była jedna, wielka katastrofa - dodaje Bednarz. - Temat jest tak skomplikowany, że przez telefon go na pewno nie rozwiążemy - ucina rozmowę Waldemar Fornalik, który choć obecnie jest trenerem Piasta Gliwice, to wychował się na Ruchu. W Chorzowie spędził całą piłkarską karierę (1983-1994), potem prowadził Niebieskich w latach 2009-2012 oraz 2014-2017, dorabiając się - po sezonie 2011/12, kiedy zdobył z klubem wicemistrzostwo Polski - przydomka Waldek King. Ale króla w Chorzowie już nie ma, ciekawych perspektyw również. Najciekawsza jest historia: Ruch aż 29 razy stawał na podium ekstraklasy: zdobył 14 mistrzostw Polski, sześć wicemistrzostw i dziewięć razy kończył ligę na trzecim miejscu.

Można było tego wszystkiego uniknąć?

Dla Ruchu obecny spadek jest tym bardziej bolesny, że w przyszłym roku klub obchodzi stulecie istnienia. - Można było tego wszystkiego uniknąć. Nawet teraz - uważa Bednarz. I tłumaczy: - Kompletnie nie rozumiem zmiany trenera. O ile zatrudnienie Marka Wleciałowskiego (w listopadzie zastąpił Dariusza Fornalaka - red.) było dla mnie zrozumiałe, o tyle teraz jego zwolnienie (Wleciałowskiemu podziękowano w połowie kwietnia - red.) jest po prostu bezsensowne. Nie wiem, kto dokonał tej zmiany, ale ten ktoś chyba nie do końca rozumie podstawowe sprawy. Bez odpowiednich narzędzi nikt nie zrobi wyniku. Nawet Jose Mourinho. Trenerowi trzeba stworzyć odpowiednie warunki do tego, żeby mógł sobie wszystko poukładać. To już nie są lata 90., kiedy wystarczyło powiedzieć: „grajta, nie bójta się”. Ten model zarządzania nie przetrwał próby czasu. Dzisiaj nie zadziała, bo realia są inne. Często trudne, ale to nie znaczy, że beznadziejne. Sam pracowałem w Ruchu za trenera Fornalika, kiedy nie było pieniędzy, a potem w Gliwicach, gdzie też mieliśmy swoje problemy - głównie sportowe - i jakoś potrafiliśmy się z nich wykaraskać. Teraz też, gdyby w Ruchu ktoś chciał i umiał słuchać, toby się wykaraskali, klub byłby w innym miejscu. Niestety odnoszę wrażenie, że w Chorzowie nawet jak się ktoś kogoś pyta o zdanie, to i tak później się z nim nie liczy, robi po swojemu. I w efekcie podejmuje złe decyzje, jak choćby ta ostatnia, o zmianie trenera - wskazuje Bednarz.

Wleciałowski z pracą pożegnał się po porażce z Gryfem Wejherowo (2:3). Miejsce na ławce zajął jego asystent Karol Michalski, ale za wszystkie decyzje w drużynie odpowiada Jan Kocian, który jest menedżerem zespołu. 61-letni Słowak pracował już w Chorzowie w sezonie 2013/14 i zajął z Ruchem trzecie miejsce w ekstraklasie. Tylko że wymiana sztabu to jedno, drugie - ważniejsze - to wymiana piłkarzy. Tych Ruch słabych miał już jesienią, a zimą - mimo wygranych sparingów - osłabiał się dalej. Na miejsce Mateusza Bogusza, Artura Balickiego, Macieja Urbańczyka i Jakuba Kowalskiego sprowadził anonimowych graczy.

- Jako były piłkarz Ruchu mogę powiedzieć tak: w latach 90. zawsze patrzyliśmy tylko przed siebie. Też było mnóstwo problemów, ale oprócz nich było też mnóstwo chłopaków z Chorzowa i okolic, którzy utożsamiali się z klubem. Byli z nim mocno związani, gotowi na wielkie poświęcenia. Nawet na grę za darmo, co w klubie może nawet trochę wykorzystywano. Teraz takich chłopaków w Ruchu nie widzę. Ale patrząc na to, kto i jak zarządza tym klubem, można się było spodziewać takiego obrotu spraw. Wcale mnie to nie dziwi. To są ludzie, którym wydaje się, że wszystko wiedzą na temat sportu, piłki, zarządzania. No nie, nie wiedzą. By ocenić ich poziom dyletanctwa, wystarczy spojrzeć na miejsce, w którym obecnie znajduje się Ruch. Ono w zasadzie mówi wszystko - kończy Bednarz.

W czwartek po południu próbowaliśmy skontaktować się z Janem Chrapkiem. Prezes Ruchu za pierwszym razem odebrał telefon, ale powiedział, że jest na spotkaniu. Poprosił o kontakt o 18, ale ani o tej godzinie, ani później już nie odbierał.

Więcej o: