Czas rozstrzygnięć. Taktyczne Podsumowanie Weekendu

W cieniu kontrowersji związanych z decyzjami arbitra Legia strąciła z pozycji lidera Lechię. Miejsce na szczycie w niekonwencjonalnym dla siebie stylu utrzymał Manchester City. O tych (i nie tylko) spotkaniach w kolejnym Taktycznym Podsumowaniu Weekendu.
Zobacz wideo

Do pierwszego błędu (Lechia - Legia 1-3)

Choć jedna decyzja sędziowska z pierwszych minut mogła sprawić, że ten mecz mógł się potoczyć zupełnie inaczej, niezależnie od niej zobaczyliśmy oba zespoły w swoich klasycznych pomysłach na grę. Lechia zaczęła mecz z wysokiego C, wykazała dużą intensywność w pressingu i szybko wyprowadzała akcje, co przyniosło jej prowadzenie. Potem, tradycyjnie, wycofała się na własną połowę, starając się raz po raz wybijać rywali z rytmu próbami pressingu w okolicach środka boiska, przede wszystkim jednak zagęszczając strefy przed własnym polem karnym. Legia w tych okolicznościach miała problem, by się odnaleźć, dobrze asekurujący się wzajemnie gracze Lechii skutecznie blokowali przyjezdnych, którzy w pierwszej połowie nie stworzyli zbyt wielu szans. Z biegiem jednak meczu gospodarze coraz bardziej zaczęli się wycofywać w okolice pola karnego, rzadziej przeszkadzając dalej od niego. W ten sposób, gdy rywal był bliżej bramki, trudniej było naprawiać błędy, zaś kolejna ich seria doprowadziła w końcu do wyrównania. Po nim zaś Lechia pokazała, że bardziej otwarty futbol w jej wykonaniu na wyniki przełożenia nie ma.

W każdym Guardioli jest cząstka Mourinho (Burnley - Manchester City 0-1)

Był to mecz, który pokazał, że nawet Pep Guardiola nie może dłużej demonstrować jedynie nieosiągalnego dla wielu zespołów stylu gry, ale musi też poprzeć go wynikami. Długi czas starcie to miało charakter zbliżony do większości rozgrywanych przez City. Goście dominowali, płynnie przenosząc ciężar gry pomiędzy strefami, mając jednak kłopot z przyspieszaniem akcji, gdy udawało się stworzyć odrobinę miejsca. Pracowicie przesuwające się Burnley skutecznie minimalizowało zagrożenie, choć było wiadomo, że w obliczu takiego naporu prędzej czy później będą musieli skapitulować. Bardziej zaskakujące rzeczy działy się jednak, gdy City znajdowało się już na prowadzeniu. Zamiast klasycznego bronienia wyniku przez długotrwałe posiadanie piłki, Guardiola zarządził rzadko spotykanie w wykonaniu jego zespołów wycofanie się. Rzadki to widok obserwować jak ów szkoleniowiec na ostatnie minuty wprowadza obrońców, a jego zespół pod, duże słowo, naporem, broni się na własnej połowie. Wynik wskazuje jednak, że miało to sens.

Kosa na kamień (Augsburg - Bayer Leverkusen 1-4)

Rozpędzona augsburska kosa po dwóch wysokich zwycięstwach trafiła na swój kamień. W meczu dwóch zespołów o zupełnie odmiennych stylach, przyjezdnym udało się zupełnie zdominować rywali z Bawarii. Mimo, że to gospodarze pierwsi wyszli na prowadzenie i mogli się nastawić na kontry, cierpliwa gra Bayeru pozwalała końcem końców znajdować luki w ustawieniu rywali. Podczas ataków Leverkusen chętnie angażowało w ataki większą liczbę graczy, co stwarzało nie tylko więcej opcji podania, ale i znacząco utrudniało Augsburgowi szybkie przejście z obrony do ataku. Dość powiedzieć, że gospodarze ledwie raz zakończyli swój kontratak strzałem. W odróżnieniu zaś od opisywanego wyżej przypadku City, Peter Bosz postawił na kontrolowanie wydarzeń na boisku przez posiadanie piłki aż do samego końcowego gwizdka. Tym samym nawet prowadząc gracze Leverkusen starali się pressować wysoko, uniemożliwiając rywalom dostarczanie podań w strefę zagrożenia. Przez całe spotkanie Augsburg nie zdołał zagrać ani jednej celnej piłki prostopadłej.

Oda do młodości (Wisła Kraków - Śląsk 1-1)

Poza jednym błędem, który przyniósł przyjezdnym gola, eksperymentalna i nieopierzona defensywa Wisły zdołała zneutralizować ofensywę Śląska, złożoną z takich wyg jak Robak, Mączyński czy Chrapek. Trudno ustalić, czy świadczy to o klasie graczy z Krakowa czy o aktualnej dyspozycji zawodników z Wrocławia. Nie ulega jednak wątpliwości, że w grze zespołowej Śląska od dłuższego czasu nie widać postępu. Ruchliwość zawodników jest znikoma, a problemem staje się wymienienie kilku podań na wyższym tempie. Nie dziwi wobec tego fakt, że strzelenie przez wrocławian w tym meczu gola z akcji to przerywnik w bardzo długiej serii, a licznik zaczyna już tykać na nowo przy kolejnej. Na tle tego marazmu gospodarze prezentowali się wręcz znakomicie, potrafiąc wymieniać pozycje i znajdować luki pomiędzy liniami rywala. Nawet w defensywie Śląsk nie wyglądał jak monolit, a fakt, że Wisła nie stworzyła sobie większej liczby szans wrocławianie bardziej mogą zawdzięczać skutecznym akcjom poszczególnych zawodników, niż udanej wzajemnej asekuracji. Bo kiedy próbowano wyjść z pressigiem nieco wyżej, bywało na przemian i śmieszno i straszno.

Więcej o:
Copyright © Agora SA