Jak "Węgorz", ubóstwiany przez kobiety, przyjeżdżał na Legię. Michał Listkiewicz wspomina Alojzego Jarguza

Moja mama i żona zawsze mówiły: "Boże, jaki przystojny facet. On powinien być gwiazdorem filmowym, a nie jakimś tam sędzią piłkarskim" - Alojzego Jarguza wspomina w Sport.pl Michał Listkiewicz.
Zobacz wideo

- To był najlepszy polski sędzia piłkarski w dziejach, nie mam żadnych wątpliwości - wyraźnie zaznacza na wstępie Michał Listkiewicz, który wspomina Alojzego Jarguza. - Ktoś tam oczywiście może sobie mówić, sprawdzać, wyciągać, że inni polscy arbitrzy - choćby ja - sędziowali w swoim życiu ważniejsze mecze, ale dla mnie Alek i tak był najlepszy. Najlepszy, największy i najważniejszy. To on otworzył nam drogę na salony. Przetarł szlaki dla mnie, później dla Ryszarda Wójcika, a jeszcze później dla innych polskich sędziów. Jako pierwszy prowadził mecze mistrzostw świata, a do tego jako jedyny Polak sędziował spotkania na dwóch mundialach: w Argentynie w 1978 r. i Hiszpanii w 1982 r. - przypomina Listkiewicz.

Alojzy Jarguz zmarł w wielkanocny poniedziałek, miał 85 lat.

- Jaki to był sędzia? Charyzmatyczny. Umiejętnie potrafił zarządzać boiskiem, co wtedy jeszcze nie było takie powszechne. Dzisiaj to już jest norma - w dobie VAR można powiedzieć, że najważniejsze, kluczowe - ale kilkadziesiąt lat temu sędziowało się trochę inaczej. To znaczy bardziej na wyczucie - na tzw. nos. Wiele sytuacji trzeba było rozstrzygać samemu, nie było pomocy technicznej. I Alek to wszystko ogarniał. Można powiedzieć, że wyprzedzał epokę. Jestem przekonany, że gdyby dzisiaj sędziował, praktycznie nie korzystałby z VAR, boby nie musiał. On był bezbłędny. Największy talent sędziowski, jaki w Polsce się kiedykolwiek pojawił - podkreśla jeszcze raz Listkiewicz.

I dalej opowiada: - W latach 70. i 80. mieliśmy pokolenie wybitnych sędziów: Marian Środecki, Marian Kustoń, Zygmunt Stachura, Jerzy Świstek, Stanisław Eksztajn. To była plejada świetnych arbitrów, jednak to Alek był wśród nich największą gwiazdą. Jak wchodził na boisko, był jak wulkan. Pełen energii. Taki człowiek-dynamit, któremu nigdy nikt nie podskoczył. Wystarczyło jedno słowo, jeden gest, nawet spojrzenie i wszyscy się słuchali. Nawet tak krnąbrni zawodnicy jak Zbigniew Boniek, Włodek Smolarek czy Andrzej Buncol byli barankami. Alek świetnie sobie z nimi radził. Posiadł wszystkie techniki sędziowskie, z których umiejętnie korzystał. Potrafił i zarządzać boiskiem, i współpracować z asystentami, i przy tym dobrze oceniać takie sytuacje, jak ręka czy spalony. Można go porównać do genialnego muzyka, który gra na wielu instrumentach i na każdym wybitnie. Takim właśnie sędzią był Alek. Słowem: doskonałym.

- A jakim był człowiekiem? Niepokornym, choć nie wiem, czy to dobre określenie - zastanawia się Listkiewicz. I dopiero po chwili dodaje: - Na pewno lubił chadzać własnymi ścieżkami. W pierwszym kontakcie sprawiał wrażenie człowieka trochę opryskliwego. Może nawet zarozumiałego, do czego przecież miał podstawy, bo jak już na wstępie wspomniałem, był po prostu gwiazdą. Pamiętam, że jako 18-letni chłopak i początkujący sędzia chodziłem na mecze Legii, by obserwować Jarguza. Nie piłkarzy - którzy przecież wtedy byli świetni, bo to była słynna Legia ze Żmijewskim, Grotyńskim, Blautami itd. - tylko właśnie Jarguza.

"Węgorz", czyli Jarguz - każdy to wiedział

- Poznaliśmy się w Mikołajkach, byłem wtedy jeszcze dziennikarzem katowickiego "Sportu". Zlecono mi przeprowadzenie wywiadu z Alkiem - a wtedy jeszcze z panem Jarguzem - bo akurat chyba triumfował w klasyfikacji „Kryształowego gwizdka”. No i pojechałem do tych Mikołajek, zrobiłem ten wywiad, po którym na odjezdne dostałem wędzonego węgorza. Zresztą w ogóle Alek miał przydomek "Węgorz". Sędziuje "Węgorz", czyli Jarguz - każdy to wiedział. A dlaczego "Węgorz"? Bo to był sędzia, który zamiast brać upominki, sam je wręczał. I najczęściej były to właśnie wędzone węgorze. Jak przyjeżdżał na Legię, zawsze miał załadowany nimi cały bagażnik. I darował - a to prezesowi jednego klubu, a to drugiego, a to dziennikarzom, kto tam się akurat trafił - mówiąc przy tym, że on przyjechał z Mazur, gdzie nie ma nic lepszego od wędzonego węgorza.

- Ale żeby nie było: on nie robił tego, by coś załatwić, interesownie, po prostu taki był, taki miał styl. Mnie też obdarowywał. Nie tylko tymi węgorzami, ale na koniec jego kariery sędziowskiej dostałem też od niego obraz. Troszeczkę kiczowaty, bo namalowany jestem na nim ja - na boisku, ale i tak najukochańszy, bo od Alka - z dedykacją: "dla mojego następcy". Wtedy już bardzo mocno się przyjaźniliśmy. Znał moich rodziców, którzy byli nim oczarowani. Zresztą nie tylko oni, bo ważną postacią był też pan Kazimierz Górski, który jeśli coś w kimś dostrzegł, ktoś go czymś przekonał, to później tego człowieka bardzo szanował i dowartościowywał. No i tak było z Jarguzem, którego pan Kazimierz często odwiedzał w jego leśniczówce pod Mikołajkami albo w samych Mikołajkach - w ośrodku wczasowym, którego Alek był kierownikiem. Sam czasem też do nich dołączałem. Choć obaj byli ode mnie starsi - Alek o 20 lat, a pan Kazimierz o jeszcze więcej - zdarzało nam się razem spędzać czas. Chodziliśmy np. na grzyby, a w zasadzie to oni chodzili, bo ja szedłem obok i wracałem z pustym koszykiem. Tak byłem zaaferowany tymi wszystkimi historiami, słuchałem ich z wypiekami na twarzy.

"Panie za nim szalały"

- Jaki jeszcze był Alek? Zdecydowany, nie niuansował. U niego było albo czarne, albo białe. Czyli albo ktoś jest w porządku, albo... no, wiadomo. No i na pewno nie był dyplomatą - walił prosto w oczy. Nie będę wymieniał nazwiska, bo ten pan jeszcze żyje, ale pamiętam, że kiedyś pojechał na drugi koniec Polski do pewnego dziennikarza, wpadł do jego gabinetu i zrobił mu karczemną awanturę.

- Do tego niesłychanie przystojny - ubóstwiany przez płeć piękną. Bo o ile w relacjach z mężczyznami na początku był szorstki, o tyle do kobiet od razu delikatny, szarmancki. Panie za nim szalały. Moja mama i żona zawsze mówiły: „Boże, jaki przystojny facet. On powinien być gwiazdorem filmowym, a nie jakimś tam sędzią piłkarskim”. Oprócz tego święty mąż. Razem z żoną Ireną wychował dwóch wspaniałych wnuków - Pawła i Wojtka - którym też zaszczepił pasję do sędziowania. No i ogromny patriota Warmii i Mazur, bo choć pochodził z Wielkopolski - z Rogoźna, gdzie jako junior grał w miejscowej Wełnie - będąc zawodowym wojskowym, został rzucony do garnizonu mazurskiego, na północny wschód Polski. Tam osiadł w młodym wieku. I tak został, stając się z biegiem lat Mazurem z krwi i kości. A przy tym najwspanialszym polskim sędzią, który wyszkolił także setki innych. Zawsze pomocny, dzielący się wiedzą. Nawet jak go zapraszano na mecz siódmej ligi albo do jakiejś świetlicy na jubileusz małego klubiku nigdy nie odmawiał. Zawsze przyjeżdżał.

- Do końca żył pełnią życia. Był i do hulanki, i do różańca, i jak można było sobie pozwolić - do kieliszka. Od dłuższego czasu co prawda chorował, ale nigdy się nie żalił. Jak go odwiedzaliśmy w szpitalu, zawsze był w dobrym nastroju, szukał pozytywów. A jak mówiliśmy, żeby rzucił palenie - czego nie zrobił do ostatnich chwil - zachrypniętym głosem odpierał, że woli żyć dwa lata krócej na maksa, niż dwa lata dłużej w roli emeryta i leśnego dziadka. Wspaniały kompan, którego bardzo będzie brakować. Już brakuje. Choć w ostatnich latach widywaliśmy się dwa, trzy razy w roku - kartka świąteczna pewnie teraz też ode mnie doszła - trudno pogodzić się z jego odejściem.

- Na koniec mam jeszcze apel do Zbyszka Przesymckiego - też ucznia Alka, obecnie szefa Kolegium Sędziów - by wprowadził na kursach króciutki wykład o historii polskiego sędziowania, która jest przebogata. To nie tylko Marciniak i inni obecni arbitrzy albo Listkiewicz, którego wszyscy jeszcze jakoś kojarzą z telewizji. To też inne nazwiska - Aleksandrowicz, Kustoń, Eksztajn czy właśnie Jarguz, który w tej plejadzie kilkunastu sędziowskich gwiazd jest bez wątpienia tą najjaśniejszą.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.