Hollywood na trawie vs poważna piłka. Jaka jest teraz MLS, w której Frankowski przywita się z Ibrahimoviciem?

Czasy ściągania tam emerytowanych gwiazd powoli mijają. Kluby inwestują w skautów, szukają piłkarzy w Ameryce Północnej i same coraz częściej myślą o zarobkach. Liczą na nie też ich właściciele. W piłkarską ligę inwestują biznesmeni posiadający drużyny NFL, NBA oraz twórcy sukcesów YouTube i Yahoo, a także znani sportowcy. 2. marca rusza MLS, w której szczęścia będzie szukał reprezentant Polski.

- Frankowski na temat przenosin do USA usłyszał ode mnie negatywną opinię. Z punktu widzenia szkoleniowego i reprezentacyjnego jest to dla mnie osobiście krok niezrozumiały – mówił selekcjoner Jerzy Brzęczek na temat przenosin Przemysława Frankowskiego do Chicago Fire. - Śmieszą mnie stereotypy, że MLS to liga dla emerytów. Niedowiarków zapraszam na mecz – powiedział PAP czterokrotny reprezentant Polski już po krótkiej aklimatyzacji w Chicago.

Każdy z nich ma swoje racje, ale faktem jest, że MLS szybko się zmienia. Mocno rozwija, pracuje nad swoją przyszłością, próbuje tworzyć własne piłkarskie gwiazdy, przez co budzi coraz większe zainteresowanie nie tylko kibiców, ale i klubów najmocniejszych lig Europy. Jeżeli nawet korzysta jeszcze z usług kilku emerytów, to ci emerycie na razie robią różnicę. Nowy sezon w MLS zaczyna się 2 marca. Zmieniającej się amerykańskiej piłce, z bliska będzie mógł przyglądać się niedawny i młody gracz Jagiellonii.    

Hollywood na trawie vs. młode talenty

Jeszcze niedawno MLS rzeczywiście miało mocną łatkę Hollywood na trawie. Po amerykańskich boiskach biegali przecież Pirlo, Lampard, Villa, Gerrard, Robbie Keane, Drogba czy Kaka. Z hasłem: „kończ karierę w Ameryce, bo dobrze pożyjesz i zarobisz” – zgadzały się światowe gwiazdy futbolu i za ocean chętnie jechały. Oczywiście teraz MLS też jest trochę piłkarskim Hollywoodem – grają tam m.in Ibrahimovic (LA Galaxy), Rooney (DC United), Schweinsteiger (Chicago), Nani (Orlando), a nawet Pogba (choć na razie w Atlancie tylko Florentin, starszy brat Paula), ale liga funkcjonuje już trochę inaczej. Nie kręci się wokół kilku magicznych nazwisk.

Prezesi klubów zamiast namawiania na grę podstarzałe gwiazdy, chętniej zajmują się m.in penetracją rynku Ameryki Południowej. Bardziej systemowo i profesjonalnie. Dość powiedzieć, że przeciętny klub MLS zatrudnia już 3 razy więcej skautów niż kilka lat temu.

Atlanta United (obecny mistrz ligi), która powstała w 2016 roku, w najbliższym sezonie skorzysta z sześciu graczy z Argentyny i dwóch Wenezuelczyków, a żaden z nich nie ma więcej niż 26 lat. Młodzi utalentowani są dobrą inwestycją na przyszłość. Klub prowadzony przez Frank de Boera już odczuł jak działa ten biznes. Niedawno sprzedał Miguela Almirona, kupionego za 7 mln euro z Lanus, a odsprzedanego Newscastle za 24 mln. W swoich szeregach cały czas ma jeszcze najlepszego strzelca poprzedniego sezonu Josefa Martineza (32 gole) i „mała perłę” jak nazywany jest Ezequiel Barco (19 latek grający kiedyś z Independiente). Zresztą zawodnicy z Ameryki Południowej coraz chętniej myślą o karierze w MLS, a nie np. w Portugalii, Holandii czy Belgii. Mogą tam liczyć na dobre pieniądze i międzynarodową ekspozycję. Warunek jest jeden – muszą też prezentować odpowiedni poziom. Nie zanosi się bowiem na to, że do MLS będą teraz ściągane autokary z południa. Liga rozbudowuje własne szkółki piłkarskie, stawia na szkolenie szkolenie. Po każdym sezonie szeregi akademii klubów MLS opuszcza ponad 200 piłkarzy, z których drużyny chętnie korzystają.

Nowa liga inwestorów

Zmiana funkcjonowania ligi również na płaszczyźnie biznesowej sprawia, że MLS przyciąga coraz więcej inwestorów. 15 lat temu wszystkie 10 licencji klubowych należało do trzech osób. Byli to: Robert Kraft, właściciel New England Patriots (drużyna NFL), Phil Anschutz, szef  AEG (grupa zajmująca się organizacją imprez sportowych i koncertów) oraz nieżyjący już Lamar Hunt, jeden z twórców NFL. Teraz samych drużyn mamy 24, a nawet 26 jeśli dodamy do nich te, które niebawem do ligi się przyłączą (Nashville i Miami). Te  ostatnie wspomagane jest przez Davida Beckhama.

Nie tylko Beckham był zainteresowany prowadzeniem własnego klubu, udziały w innych należą do amerykańskich biznesmenów i działaczy. Siedmiu z nich ma swoje drużyny także w NFL, pięciu zajmuje się klubami NBA (Minnesota, Toronto, LA, Memphis, Denver), inni z powodzeniem stoją na czele ekip z Europy - Stan Kroenke Arsenalu,Vincent Tan (ma Colorado Rapids i Cardiff City), lub Jason Levien (zaangażowany w Swansea i Los Angeles FC ) a także Dietrich Mateschitz, właściciel Red Bulla (udziałowiec ekip z Nowego Jorku, Lipska i Salzburga). Jest też City Football Group (właściciel Man City i NY City). W piłkarski biznes weszli też ludzie internetu – współzałożyciel  YouTuba (Chad Hurley) czy twórca Yahoo (Jeff Mallett). To w zestawieniu choćby z polskimi realiami, polowaniu na inwestorów czy ludzi, którzy chcieliby stanąć na czele naszych klubów, działa na wyobraźnie.

Udziałowcami drużyn MLS są też zresztą znani sportowcy jak Oscar De La Hoyaà (Houston), Magic Johnson (Los Angeles) czy wspomniany już David Beckham w Miami. Wszyscy wyżej wymienieni - choć kluby MLS nie są na razie przeważnie rentowne – wietrzą w okrągłej, kopanej amerykańskiej piłce spory sukces i różową przyszłość. Zresztą na przykładzie transakcji tego ostatniego widać jak rośnie wartość ligi i samych klubów.

Licencja na MLS x 15

Beckham w 2007 roku kupił licencję na grę w MLS za 25 mln dolarów. Niedawno sprzedał 90 proc. jej udziałów za kwotę niemal 5 razy większą. Nie można powiedzieć, że zrobił to za duże pieniądze, a przecież jego drużyna jeszcze nie rozpoczęła poważnej gry w piłkę. Na przyłączenie się do MLS w pierwszej dekadzie XXI wieku wystarczyło kilkanaście milionów dolarów, teraz potrzeba ich 150 mln. Innymi cyframi powoli operuje się jednak też w samej lidze. Ostatni kontrakt telewizyjny z 2014 roku gwarantował MLS niemal 100 mln dolarów rocznie. To była kwota 3 razy większa niż w poprzednim. Po jej podziale na kluby nie wychodzą z tego wielkie pieniądze, nawet dodając do tego kilkukrotnie wyższy niż ostatnio kontrakt z Adidasem (na 120 mln dolarów), ale wskaźniki idą w górę.

Klubu zmuszone są jednak szukać zysków gdzie indziej. Kooperują ze sponsorami. Otwierają się na kibiców i zmieniają politykę drogiego kupowania przy marginalizacji sprzedaży graczy. Dane z 2017 roku gdy do ligi przyszli zawodnicy wycenieni na 69 mln dolarów, a odeszli za 2,4 mln nie brzmiały dobrze.

Od pewnego czasu amerykańską ligą i piłką mocno interesują się jednak przedstawiciele Bundesligi, co może być dla MLS szansą i zagrożeniem. Na razie bardziej wygląda jak podbieranie talentów, bo młodzi piłkarze ekscytują się możliwością gry w jednej z najlepszych lig świata i z Ameryki chętnie uciekają. Ponieważ pamiętają przykład Christiana Pulisicia, który z powodzeniem zamienił Pensylwanię na Dortmund, to wątpliwości mijają szybciej. Josh Sargent robi już zatem karierę w Werderze, Tyler Adams w Lipsku, Alex Mendez we Freiburgu, a 16-letni Gio Reyna szuka szczęścia w BVB.

40 proc. więcej kibiców

Dobrze i przyszłościowo brzmią za to liczby wskazujące na wzrost zainteresowania MLS. Ostatni finał rozgrywek (Atlanta-Portland) oglądało na stadionie 73 tys fanów. Na trybunie medialnej obsługiwała go rekordowa liczba 800 dziennikarzy. Media coraz częściej relacjonują i piszą o MLS bo w USA i Kanadzie jest na to coraz większe zapotrzebowanie. Sondaż przeprowadzony w ubiegłym roku na grupie osób w wieku 18-34 lat pokazał, że piłka nożna jest (razem z koszykówką) drugim najbardziej popularnym sportem w Ameryce. Pierwszy był oczywiście futbol amerykański.  

To zainteresowanie piłką kopaną odczuwalne jest też na trybunach. W ciągu 10 lat liczba widzów, która odwiedza stadiony skoczyła o 40 procent. Znakomicie wyglada frekwencja m.in na obiektach Seattle Sounders (średnia widzów w 2018 r. przekroczyła 43 tys.) czy na spotkaniach mistrza ligi. Na Atlantę przychodzi średnio po 53 tysiące fanów, a 7 razy w sezonie oklaskiwało ja ponad 70 tys. osób.

Nim o fenomenie mistrza przekona się Przemysław Frankowski, w MLS wejdzie nieco spokojniej. Chicago Fire na inauguracje sezonu zmierzy się 3 marca z LA Galaxy. Drużyna z Miasta Aniołów chociaż w ostatnim sezonie była jednym z faworytów do końcowego triumfu, nie awansowała nawet do fazy play-off. Starcie z LA to jednak dla wszystkich spotkanie prestiżowe, a przy okazji tego meczu, Frankowski będzie mógł spotkać się ze Zlatanem. Gdyby w Chicago Polak pojawił się jeszcze w poprzednim roku stanąłby też naprzeciw - wówczas 38-letniego - Ashleya Cole’a. 100 krotnego reprezentanta Anglii jednak w MLS już nie ma, co lekko potwierdza tezę 23-letniego Frankowskiego, że emerytury nie należy łączyć z MLS. Z drugiej strony Polak w swym klubie na co dzień spotyka się z dużą grupą bardziej doświadczonych graczy. W całej niemal 30 osobowej kadrze Chicago, młodszych od niego jest zaledwie pięciu piłkarzy.

Więcej o: