Zaginięcie Sali. Dziwna zamiana pilotów. Agent zlecający lot zdradza kolejne szczegóły

Agent organizujący lot Emiliano Sali z Nantes do Cardiff, przyznał w rozmowie z "L'Equipe", że pilot, który miał zasiąść za sterami zaginionego samolotu, zamienił się z kolegą. Uregulował też za niego wszelkie opłaty związane z podróżą.
Zobacz wideo

18 stycznia, czyli w dniu, w którym transfer Emiliano Sali z FC Nantes do Cardiff był już potwierdzony, argentyński piłkarz chciał na chwilę wrócić do Francji, by zabrać swoje rzeczy, pozałatwiać sprawy formalne i pożegnać się z kolegami ze starej drużyny. Nowy pracodawca zaproponował mu połączenie komercyjne z przesiadką, ale ze względu na czas jakie ono zabierało, sportowiec wolał skorzystać z darmowej opcji, którą zaproponował mu agent Willie McKay, stojący za przenosinami na Wyspy.   
 
- Jak robisz transfer za 17 mln, to nie proponujesz zawodnikowi lotu EasyJetem – tłumaczył menedżer w rozmowie w „L'Equipe”. Piłkarz zgodził się na jego rozwiązanie.  
 
Agent zadzwonił zatem do pilota Davida Hendersona, z którym współpracował od dawna, by omówić szczegóły lotów. Najpierw 19 stycznia należało wystartować z lotniska Retford wyznaczoną maszyną (Piper PA-46 Malibu) i polecieć do Nantes z Salą. Dwa dni później ponownie przetransportować go na Wyspy. 
 
Tam piłkarza miał odebrać Callum Davies, zajmujący się kontaktami z zawodnikami po walijskiej stronie, i zadbać o to, by we wtorek rano (22 stycznia) napastnik pojawił się na treningu nowej drużyny. Davis Argentyńczyka jednak nigdy nie zobaczył.  

Niewyjaśniona zamiana pilotów

Podobnie jak pilot David Henderson, który ostatecznie nie podjął się zlecenia. Przyczyny tej decyzji nie są znane. Nie wyjaśnił ich nawet będący z nim w kontakcie Willie McKay. Henderson wskazał natomiast kolegę - Davida Ibottsona, który zgodził się polecieć do Francji. 
 
- Chcesz spędzić weekend w Nantes? – zapytał pilota. Ten zaakceptował propozycję i ruszył po samolot do portu w Retford, by po drodze w Cardiff zgarnąć Salę i dolecieć z nim do Francji. Wszystko szło tak jak zaplanowano, pomijając małe opóźnienie na lotnisku w Walii. Choć zaznaczyć trzeba, że wyprawa zaczęła się dla Ibottsona pechowo. Przed wylotem zgubił swoją kartę kredytową. Przy zapłacie za hotel nieopodal lotniska w Nantes, w którym miał spędzić dwa dni, chciał pomóc nawet Emiliano, ale ostatecznie rachunek został uregulowany przez Hendersona. To z jego karty pobrano też opłaty lotniskowe w Nantes. To właśnie z tego powodu w pierwszych komunikatach o zaginionym samolocie obok nazwiska Sali podawano dane Hendersona. 
 
- Wszystkie dokumenty i rachunki na lotnisku wskazywały na to, że w samolocie, który zniknął z radarów siedział właśnie Henderson – tłumaczy piłkarski agent. 

Ślady rożnych korespondencji

Sala w weekend załatwiał swoje sprawy w Nantes i korespondował z Ibottsonem w kwestii powrotu. Pilot w niedzielę wieczorem poprzez jeden z komunikatorów internetowych zapytał go, czy mogą wracać w poniedziałek nie później niż o 19:00, co było motywowane koniecznością dojazdu do jego domu z lotniska w Cardiff (pilot mieszkał w oddalonym 135 km Crowle). Sala potwierdził i przesłał mu zdjęcia trzech swoich walizek z pytaniem, czy zmieszczą się w samolocie? 
 
Panowie ustalili jeszcze na jakim terminalu się spotkają i w poniedziałek wieczorem wyruszyli w podróż. Przed startem maszyny piłkarz wysłał jeszcze kilka wiadomosci do swoich bliskich sugerujących, że ma obawy związane z podróżą wynajętą dla niego awionetką. 
 
– Jestem w samolocie. Wygląda, jakby miał się rozpaść. Jeśli w ciągu półtorej godziny się nie odezwę, nie wiem czy wyślą kogokolwiek, by mnie odnalazł. Myślę, że nie będą w stanie. Tato. Naprawdę się boję – pisał do swojego ojca. Wiadomości te opublikował dziennikarz CBS Sport. Piłkarz zdecydował się też wysłać inną głosową korespondencję do swoich braci i kolegi z zespołu Nicolasa Palloiosa. 
 
- Bracia, ja jestem martwy, robiłem rzeczy, rzeczy, rzeczy, rzeczy tu w Nantes, których już nie będę robił, których nigdy nie dokończę, nie dokończę, nie dokończę, nie dokończę.?Chłopcy, jestem tu wysoko w samolocie, który wygląda, jakby miał się rozpaść. Kieruję się do Cardiff, szaleństwo, jutro miałem trenować z nowym zespołem – brzmiało nagranie. 
 
Dane dotyczące lotu Pipera Malibu wskazują, że maszyna podczas lotu mogła mieć jakiś problem. Samolot nad kanałem La Manche leciał na wysokości 1500 metrów, w którymś momencie zszedł jednak na wysokość zaledwie 700 metrów. Chwilę później stracono z nim łączność, a około 20:23 zniknął z radarów kontroli ruchu lotniczego. Akcja poszukiwawcza do tej pory nie przyniosła rezultatów. 30 stycznia na wybrzeżu Normandii (w pobliżu Surtainville na półwyspie Cotentin) znaleziono dwie części fotela samolotu, które „z dużym prawdopodobieństwem” są elementami używanymi w  Piperze PA-46 Malibu. Trwają ich badania. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.