Narkotyki, futbol i reprezentacja bezdomnych. "Na boisku odbywa się walka o zwycięstwo, a w ośrodku o życie i trzeźwość"

- Byłem na wielu pogrzebach ludzi, z którymi brałem. Stoisz nad trumną i wiesz, że w tym pudełku mogłeś być ty. Przypadek zdecydował, że występujecie w takich rolach. Ty żywy, on przedawkował - mówi Bartek Karpała, piłkarz który zagrał dla Polski w MŚ osób bezdomnych. Ma 25 lat, osiem stracił przez narkotyki, od prawie dwóch jest na terapii w ośrodku zamkniętym.
Zobacz wideo

Cibórz. Kilkanaście kilometrów od Świebodzina. Nawet nawigacja nie zna wszystkich dróżek prowadzących do ośrodka dla nerwowo i psychicznie chorych. Prowadzi mnie dyrektor. Wpuszcza do środka i od razu zamyka drzwi na klucz. Bartek już na mnie czeka i zabiera do siebie. Idziemy na górę, pod sam dach. W ośrodku obowiązuje zasada, że im wyżej mieszkasz, tym jesteś bliżej zakończenia terapii. Kilkadziesiąt schodów, długi korytarz wyłożony zużytym linoleum. Starymi drewnianymi drzwiami na końcu wchodzimy do jego pokoju. Z okna na środku widać jezioro. Na półce stoją zdjęcia rodziny. Na ścianach wisi kilka plakatów, nad łóżkiem złoty medal.

Dawid Szymczak: Co to za medal?

Bartek Karpiński: Z Meksyku, z mistrzostw świata osób bezdomnych z 2018. Tylko pamiątkowy, bo zajęliśmy piętnaste miejsce na czterdzieści drużyn. Mogło być wyżej, ale mieliśmy trudną grupę. W poprzednich latach wyniki były lepsze. Dwa srebrne medale, brązowy. Złota nigdy nie było. Może w przyszłym roku w Walii się uda.

Ale ty już tam nie pojedziesz, bo reprezentantem Polski na MŚ można być tylko raz. Z czego to wynika?

- Ten przepis wszedł dopiero kilka lat temu. Chodzi o to, żeby każdy mógł o tę kadrę walczyć i do niej wejść. Przez to, że nie ma stałego składu, więcej osób wierzy, że im też się uda w niej zagrać. Ciężej pracują podczas terapii, decydują się na szereg wyrzeczeń. Tak to wyglądało w moim przypadku.

Wasz kapitan, żeby się dobrze przygotować, rzucił palenie. A ty?

- Pracowałem fizycznie, dużo trenowałem. Zbierałem też pieniądze, żeby jeździć na zgrupowania, bo koszty dojazdu trzeba pokryć samemu. Nocleg i jedzenie mamy zapewnione. Wciąż niestety palę, bo nie da się odstawić wszystkiego na raz, ale papierosy kiedyś też rzucę.

Czemu jesteś traktowany jak osoba bezdomna?

- Do tej pory nie mam nigdzie meldunku, więc wciąż jestem bezdomny. Miałem też w swoim życiu przypadek takiej prawdziwej bezdomności, że spałem w piwnicach i klatkach schodowych. Ale nawet jeśli któryś z chłopaków z ośrodka ma dom, to i tak przez sam fakt bycia uzależnionym i przebywania w ośrodku terapeutycznym może reprezentować Polskę jako osoba bezdomna.

Gra w piłkę jest traktowana jako forma terapii. W jaki sposób to pomaga?

- Sport można połączyć z terapią, bo i na boisku, i w ośrodku odbywa się walka. Na boisku walczymy o zwycięstwo, medale, a w ośrodku o swoje życie. O trzeźwość, walczymy ze swoimi słabościami. Tutaj ta walka jest bardzo ciężka, ale warto przeć do przodu po wynik.

Jaki jest na dzisiaj twój wynik?

- Jestem tutaj chyba szesnaście miesięcy, nie liczę dokładnie. Wychodzę na prostą. Powoli spłacam długi, których narobiłem. Odbudowuję relacje z rodziną. Z ojcem w ogóle nie mam kontaktu, a relacje z mamą miałem kiedyś tak zepsute, że wywaliła mnie z domu. Teraz jest o niebo lepiej, z rodzeństwem też.

Mama musiała wyrzucić cię z domu, bo nic innego nie działało?

- Była przyparta do ściany. Musiała mnie wygonić, a że ja jestem honorowy, to uniosłem się dumą i nie prosiłem o kolejną szasnę. Byłem poza domem kilka miesięcy. Tułałem się po klatkach schodowych, spałem w piwnicach. Byłem w takim stanie, że kiedyś przyszła i błagała mnie żebym jednak wrócił. Obiecywała, że mi pomoże i załatwi ośrodek, ale ja się tylko od niej oddalałem.

To jak się tu znalazłeś?

- Doszedłem do dna w życiu i uzależnieniu. Nie panowałem nad sobą. Kradłem. Działy się inne rzeczy, o których nie chcę mówić. I był taki moment, kiedy pomyślałem: „masz 25 lat, a zachowujesz się jakbyś miał 10”. Dotarło do mnie, że przez swoją głupotę i dumę niszczę sobie życie. Przeprosiłem mamę i poprosiłem o pomoc. Nawet nie wiesz jak trudno było mi to zrobić… Sam jednak nie dawałem rady. Wiedziałem, że tylko mama może mi pomóc.

Pomogła.

- Ma w sobie wielką siłę, więc znów wzięła mnie pod swoje skrzydła i pokazała właściwą drogę. Pomógł mi też kurator, bo miałem go za kradzieże. Dostałem też wyrok. Kurator powiedział, żebym jeszcze raz spróbował pójść do ośrodka.

To byłeś tutaj już wcześniej?

- Jakieś cztery lata temu. Byłem przez osiem miesięcy, ale dostałem karny wypis za złe zachowanie. Cała grupa widziała, że nie byłem uczciwy i mnie przegłosowali.

Przegłosowali?

- To grupa podejmuje decyzję czy dana osoba może zostać w ośrodku czy nie. Nie kierownictwo, nie dyrektor, nie psychoterapeuci, tylko społeczność. Należało mi się, bo wciąż byłem ulicznikiem: kłamałem, mataczyłem, kręciłem…

Po powrocie spotkałeś te same osoby?

- Tylko kilka. Wtedy byli już na tym etapie, na którym ja jestem teraz, czyli jako rezydent w hostelu. Mogę już pracować w ramach rehabilitacji, zarabiać jakieś niewielkie pieniądze. Jestem zatrudniony na etacie w firmie meblowej, tu w okolicy. Składam meble od poniedziałku do piątku od siódmej do piętnastej.

Byłeś zaskoczony powołaniem na mistrzostwa w Meksyku?

- Samym powołaniem nie, bo już drugi raz dostałem się do kadry przed mundialem. Najpierw odbywają się mistrzostwa Polski dla różnych ośrodków terapii uzależnień i przyjeżdża tam selekcjoner. Wybiera najlepszych zawodników i ogłasza szeroką kadrę, którą później zabiera na zgrupowanie. Tam kilku chłopaków odpada. Cztery lata temu to ja odpadłem.

Dlaczego?

- Trener mi powiedział, że piłkarsko jest w porządku, ale nie jestem przygotowany mentalnie. Byłem zbyt agresywny. Na boisku się wściekałem, bluzgałem, potrafiłem kopać w bandy ze złości, a to się przekładało na moja grę. Wtedy byłem na początku terapii, krótko w ośrodku i z perspektywy czasu muszę przyznać trenerowi rację. Zdecydowanie nie byłem gotowy.

Tym razem decyzja była inna. Jak zareagowałeś?

- To jeden z najpiękniejszych momentów. Trener wziął mnie na bok i powiedział, że jako piłkarz zawsze byłem dobry, ale teraz jestem też dobrym człowiekiem. To było dla mnie dużo ważniejsze. Nie masz pojęcia jak to jest usłyszeć coś takiego. Od razu zacząłem sobie wizualizować to, co się stanie w Meksyku.

Udało się to później zrealizować?

- W dużej mierze tak. Graliśmy w Mexico City, na placu Zacalo, pod jedną z największych flag na świecie. Atmosfera była genialna. Nie słyszałem nawet kolegów, bo zagłuszali ich kibice. Przy okazji pozwiedzaliśmy, zobaczyliśmy piramidy Azteków, które wcześniej widziałem w telewizji, w „Indiana Jones”.

Ile goli strzeliłeś?

- Nie wiem, nie liczyłem ich. Ta gra jest tak szybka, że nawet nie ma okazji, żeby się z tych goli cieszyć. W naszych sześciu spotkaniach padło 99 bramek. Po powrocie oglądałem te mecze na YouTube i pamiętam, że w pierwszym strzeliłem cztery i wykorzystałem karnego w serii jedenastek. Ten mecz w ogóle był niesamowity. Prowadziliśmy z Indonezją 5:0, dogonili nas na 5:5, wyszli na prowadzenie 6:5 i w samej końcówce wyrównałem na 6:6. Wygraliśmy w karnych.

Jak poradziłeś sobie z tym, że to twój pierwszy i ostatni mundial? Jedyna taka szansa w życiu.

- To trudne doświadczenie. W ośrodku uczymy się pokory, panowania nad emocjami i to bardzo pomaga. Łapałem chwilę. Trener i prezes kazali nam się cieszyć każdym momentem. Na paradzie przed otwarciem mistrzostw nasza reprezentacja rozruszała całą imprezę. Tańczyliśmy, wrzeszczeliśmy… Coś pięknego! Zawsze marzyłem, żeby zagrać z orłem na piersi. Jak przed meczem słuchaliśmy hymnu, to pierwszy raz w życiu nie wstydziłem się swoich łez. Tak mnie to dotknęło, że jak wróciłem do ośrodka, to od razu powiedziałem terapeucie, że fajny proces się tam rozpoczął, bo stałem w towarzystwie kilku facetów i płakałem bez żadnego zahamowania. Zresztą, oni też płakali.

Ale jako dziecko, marząc o grze w reprezentacji, wyobrażałeś to sobie inaczej. Nie miała to być reprezentacja bezdomnych. Kiedy to zaczęło iść nie tak?

- Dawno. Miałem jakieś osiemnaście lat, byłem w zawodówce rok na elektryku, rok na stolarce i w końcu rzuciłem szkołę. Wolałem iść do pracy. Wylądowałem na budowie i wtedy się zaczęły problemy. Zarabiałem pierwsze pieniądze i wydałem je na imprezy. Rzuciłem też treningi, doszło złe towarzystwo, kłótnie w domu. Wychowywałem się w trudnej rodzinie, w której wiecznie były problemy z pieniędzmi. Zazdrościłem kolegom lepszych ciuchów. Zawsze do tego parłem, za wszelką cenę. Miałem 1200 złotych wypłaty, ale uznawałem, że to za mało, żeby coś z tym zrobić. Więc przepuszczałem to na imprezach. Błędne koło.

Od czego byłeś uzależniony?

- Jestem uzależniony. Głównie od opiatów, od heroiny. Zaczynałem od alkoholu za małolata, później doszła marihuana, amfetamina, aż do heroiny. Zabrałem sobie kilka lat. Mogłem wiele osiągnąć, a stałem w miejscu, albo nawet się cofałem. Parę razy niemal doprowadziłem się do śmierci. Miałem zapaści…

Jak to wyglądało?

- Nie pamiętam, bo wtedy wszystko gasło. Później się budziłem, ale kilku moich znajomych nigdy nie otworzyło już oczu. Byłem na wielu pogrzebach ludzi, z którymi brałem. Przedawkowali. Stoisz nad trumną i wiesz, że w tym pudełku mogłeś być ty. Przypadek zdecydował, że występujecie w takich rolach. Ty żywy, on martwy. Ale to rozumiesz już po terapii, bo osoba, która nigdy się nie leczy, nie pomyśli o tym w ten sposób. Moim zdaniem, nie da się wyjść z nałogu bez takiej terapii.

Jak ona przebiega?

- Powiem na moim przykładzie. Trzeba przejść przez całe swoje życie jeszcze raz. Przerobić to wszystko. Zobaczyć, w którym momencie poszedłeś nie w tę stronę. Jest to bardzo trudne, bo zadajesz sobie po raz kolejny ten sam ból, przeżywasz to jeszcze raz, rozdrapujesz ranę, ale później ona się szybciej goi, bo ją wyczyściłeś.

Czym jest głód narkotykowy?

- Czymś niewyobrażalnym. W głowie ma się tylko to, żeby załatwić działkę. Za wszelką cenę, nawet jeśli trzeba złamać prawo. Wtedy nie ma barier. Boli całe ciało, każda najmniejsza kość. Boli najbardziej jak się da. Na to się mówi „skręty”. Jest gorąco i zimno na przemian. Pocisz się. Ja nie byłem w stanie wstać z łóżka, zrobić choćby kroku. To jest tak ogromny ból fizyczny i taki, dziwnie to zabrzmi, niewygodny, że aż trudno to opisać.

Odczuwasz dzisiaj skutki tego, że brałeś?

- Jestem na etapie, gdy je leczę. Choćby zęby. Strasznie się niszczą, jak bierzesz. Będę musiał włożyć dużo pieniędzy, żeby je naprawić. Ale zęby to nic. Narkotyki zabrały mi jakieś osiem lat życia. Jak masz oś czasu, to ja między 17., a 25. rokiem życia nie mam nic. Czarno. Nic ze sobą przez ten czas nie zrobiłem.

Jak wyglądają dzisiaj twoje relacje z rodziną?

- Dzieli nas jakieś 110 km. Niby nie dużo, ale jednak nie zawsze mogą do mnie przyjechać. Mogę już mieć telefon, więc dzwonimy do siebie codziennie przez kamerkę. Rozmawiam z mamą, z rodzeństwem. Ja do swojego miasta nie jeżdżę w ogóle, bo jest to za trudne. Są te same klatki schodowe, ci uzależnieni ludzie. Kostrzyn to zepsute miasto. Jest położone przy granicy z Niemcami, ma bezpośrednie połączenie do Berlina. A to mekka dla narkomanów.

Byłeś tam?

- Raz kupowałem tam narkotyki i przemycałem je do Polski nawet nie myśląc o tym, że gdyby mnie złapali to trafiłbym do więzienia. Wtedy w ogóle się nie myśli.

Wychodzisz za osiem miesięcy. Skreślasz dni?

- Zupełnie mi się nie spieszy. Muszę sobie wszystko przygotować, żeby było mi łatwiej wystartować i zmierzyć z normalnym życiem. Czuję, że jestem coraz bliżej gotowości. Chcę założyć rodzinę. Mieć żonę, dzieci. Wracać do nich codziennie z pracy. No i wciąż grać w piłkę. Wynajmę mieszkanie gdzieś blisko Ciborza, żeby mieć blisko do terapeutów. Uzależnionym jest się przez całe życie. To ciągła walka i nie skończy się po wyjściu z ośrodka.

Dzisiaj ta walka wciąż jest trudna?

- Są trudne momenty, zwane nawrotami. Wciąż się zdarzają i będą zdarzać. Najważniejsze w terapii to je rozpoznawać i reagować. Nie skupiać się na problemie, tylko na jego rozwiązaniu. To są słowa mojego trenera.

O czym marzysz?

- Marzyłem o grze w reprezentacji Polski i ten medal nad łóżkiem przypomina mi, że się udało. Bardzo chciałbym mieć swoje studio tatuażu. Uczyłem się na sobie, wytatuowałem sobie cały rękaw. Kilka tatuaży mam jeszcze niedokończonych. Jak zacząłem ćpać, to igieł używałem już do czegoś innego.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.