Marcelo Bielsa ma wyjątkowego tłumacza. To naukowiec, poliglota-samouk i fan Che Guevary

Nazywa się Salim Lamrani. Jest Francuzem, poliglotą, doktorem stosunków międzynarodowych, znawcą Kuby. Pisał książki o Fidelu Castro, na które później powoływały się największe autorytety. Od kiedy poznał Marcelo Bielsę nie chciał już pisać o nikim innym. Od dwóch lat spędza z nim niemal każdy dzień i tłumaczy każde jego słowo.
Zobacz wideo

Dla Bielsy porzucił karierę naukową, pisanie książek i wspólne wykłady z najwybitniejszymi profesorami. Zamiast dyskutować na jednej scenie z Noamem Chomskim, stał się cieniem trenera Leeds United. Dołączył do najciężej pracującego sztabu na świecie i zaakceptował zasady. Też dąży do bycia najlepszym w swojej dziedzinie. Tłumaczy więc inaczej niż pozostali: z pasją, gestykulując, modulując głos, by jak najlepiej oddać emocje swojego szefa. 

Językowy ping-pong

W życiu Marcelo Bielsy trudno doszukać się rzeczy typowych. Mieszka w ośrodku treningowym, nosi okulary na sznureczkach, ogląda mecze siedząc na przenośnej lodówce, a Boże Narodzenie świętuje analizując kolejnych rywali. Tłumacza też ma jedynego w swoim rodzaju. Wyrwanego z zupełnie innego środowiska. Bez studiów językowych, bez certyfikatu, bez doświadczenia w tej roli. Poliglotę-samouka, który znakomicie go rozumie i z pasją wykonuje swoją robotę. Nie jest łatwo tłumaczyć „Szaleńca”.

Salim Lamrani ma jeszcze jedną cechę pozwalającą mu dzień w dzień pracować z Bielsą. Anielską wręcz cierpliwość. Po meczu ze Stoke, reporter telewizji „Sky Sports” zadawał trenerowi pytania po angielsku. On przekładał to na hiszpański i Bielsa odpowiadał w tym samym języku. Lamrani szepcząc mu do ucha, tłumaczył jego odpowiedź na angielski. Następnie Bielsa powtarzał do mikrofonu to, co udało mu się zapamiętać. W tym językowym ping-pongu kilka razy omal nie zderzyli się głowami. Kibice Leeds płakali ze śmiechu i piali z zachwytu. Że Bielsa się stara, że traktuje ich poważnie, że nie zawinie się tak szybko jak z Lille, o Lazio nie wspominając. Argentyńczyk już na pierwszej konferencji prasowej zapowiedział, że w wolnym czasie nauczy się angielskiego. Po pół roku wiadomo, że człowiek, który obejrzał przez ten czas 180 meczów, nie ma go zbyt wiele. 

Nie czuje na sobie presji, bo obok zawsze jest Salim. Na konferencjach prasowych, meczach, treningach, odprawach. Na ściankach, gdy trzeba powiedzieć parę słów o zakończonym spotkaniu. I tak od dwóch lat, gdy spotkali się w Rosario, gdzie Lamrani miał wygłosić wykład o relacjach Kuby ze Stanami Zjednoczonymi. Polubili się, wzajemnie zaciekawili i czuli, że jeszcze się spotkają. Gdy Bielsa dostał pracę w Lille przypomniał sobie o sympatycznym Francuzie, który perfekcyjnie mówi po hiszpańsku i w jeszcze paru innych językach. 

Pisał o Fidelu Casto, Che Guevarze i Marcelo Bielsie

Przez jedenaście lat pracy na różnych uczelniach wyższych we Francji i USA napisał dziewięć książek, głównie o Kubie i jej relacjach ze Stanami Zjednoczonymi. Ale też o Fidelu Castro, którego nazwał bohaterem upośledzonych, prawach człowieka na Kubie i medialnej cenzurze w tym kraju. Dziennikarz „Le Monde Diplomatique” Ignacio Ramonet, uważa go za „prawdopodobnie najlepszego znawcę współczesnej Ameryki Łacińskiej i znakomitego znawcę historii Kuby”. Na jego prace powoływał się w swoich wystąpieniach Noam Chomsky, jeden z najwybitniejszych filozofów XX w., a autorem prologu do jednej z książek był Nelson Mandela.  Salim wykładał m.in. na Kubie, w Anglii, Belgii, Niemczech, Szwajcarii, Włoszech, Wenezueli, Boliwii i Stanach Zjednoczonych.

Trudno znaleźć negatywne opinie o naukowej działalności Salima Lamraniego. Wiadomo, że ma lewicowe poglądy i widzi w Che Guevarze bohatera. To punkt zaczepienia dla jego nielicznych krytyków. „Lamrani nie bierze pod uwagę względów politycznych ani ideologicznych” – podkreśla Paul Estrade, emerytowany profesor z Paryża. „Jest skarbnicą prawdziwych informacji” – dodaje Howard Zinn, historyk z Uniwersytetu Bostońskiego. „To bardzo miły chłopak. Otwarty, trochę „hardcorowy” pasjonat, łapiący świetny kontakt z młodzieżą” – opisuje go Jean-Pierre Bel, były przewodniczący francuskiego senatu. 

Bielsie zaimponował już podczas pierwszego spotkania. Szerokim spojrzeniem na świat, rozległą wiedzą, pasją do futbolu. Argentyńczyk wreszcie spotkał kogoś, kto słuchał go z otwartymi ustami. Z kolei Lamrani zachwycił się Bielsą, bo to „intelektualista na terytorium pozbawionym intelektualistów. Unikatowa osoba w świecie futbolu. Trener ponad wszystko ceniący piękno w grze”. Na swoim koncie na Twitterze zwracał też uwagę na sposób wypowiedzi Bielsy, składnię budowanych przez niego zdań, która bardziej niż do człowieka sportu pasuje do polityka. 

Z tym akurat trafił w dziesiątkę, bo Bielsa został nazwany „El Loco” (czyli szaleńcem), gdy powiedział najbliższym, że zamiast zostać prawnikiem lub politykiem, chce być trenerem piłkarskim. Musiał być szaleńcem, żeby iść w nieznane i ryzykować, zamiast podążać wydeptaną przez ojca ścieżką. Tak, jak Rafael, starszy brat Marcelo, który zgodnie z życzeniem ojca skończył studia prawnicze i rozpoczął polityczną karierę. W latach 2003-2005 był ministrem spraw wewnętrznych Argentyny. Jego siostra również zajmuje się polityką. Maria Eugenia, skończyła architekturę, ale przez kilkanaście lat zasiadała w radzie miasta Rosario. Na początku tego roku zapowiedziała swój start w wyborach na gubernatora prowincji Santa Fe. W przeszłości była już jego zastępcą. Ojciec, szanowany prawnik, też angażował się w lokalną politykę. Matka, nauczycielka, miała na to mniej czasu, ale zawsze wspierała ojca i była zadowolona z kariery starszego syna i córki. 

Marcelo Bielsa zawsze zwraca się do swoich piłkarzy. Mówi do nich jak profesor

W Lille nie popracowali nawet pół roku. Bielsa trzasnął drzwiami, gdy klub nie pozwolił mu polecieć do Chile na pogrzeb przyjaciela. Pokazał wtedy, że nawet dla niego są sprawy ważniejsze niż praca. Salimowi tym zaimponował. Ich przygoda dobiegła końca, ale znajomość trwała. Hermetyczny Bielsa otworzył się przed swoim tłumaczem, obdarzył go zaufaniem, więc gdy Leeds wysłało mu ofertę pracy, wiedział że na Wyspach znów będzie korzystał z jego wsparcia. 

Na pierwszą konferencje kazał sobie przygotować napisane fonetycznie przemówienie, w którym po angielsku przeprosi kibiców za brak znajomości ich języka. – Chciałem powiedzieć, że mój angielski jest zły. Bardzo zły. Byłbym zawstydzony, gdybyście usłyszeli, jak mówię po angielsku. Zamierzam to poprawić – odczytał z kartki. Dalej mówił już po hiszpańsku, a Salim wszystko dokładnie tłumaczył. Bielsa to maniak, dla którego słowa mają niezwykłą moc. Bycie zrozumiałym jest dla niego najważniejsze. Żeby jak najlepiej przekazać to, co Bielsa ma do powiedzenia, Lamrani podnosi głos, gdy trener jest czymś zdenerwowany. Powtarza jego gesty, parska śmiechem w tych samych momentach. Dwujęzyczni dziennikarze podkreślają, że jego tłumaczenie jest niezwykle szczegółowe i precyzyjne. 

Bielsa od lat trzyma się zasady, że nie udziela żadnych wywiadów. Podobno, będąc selekcjonerem Chile zgodził się spotkać z dziennikarzem i porozmawiać. Ale dowodów nie ma, bo gdy później przeczytał ten wywiad, wpadł w szał i nie zgodził się na publikację. Dziennikarz spłycił jego wypowiedzi, źle oddał ich sens i pokazał, że kompletnie nie rozumie futbolu. Kolejnego wywiadu już nigdy nie udzielił. Brak osobistego kontaktu rekompensuje dziennikarzom na konferencjach prasowych. Tam odpowiada na wszystkie pytania. Do ostatniego. W sali rządzi on, i to on, a nie rzecznik prasowy decyduje, kiedy skończyć konferencję. W efekcie są one najdłuższe na świecie. Potrafią trwać nawet kilka godzin.

Najbardziej lubi odpowiadać na pytania o taktykę. Wtedy pozwala sobie wejść w szczegóły.  – Kiedy zwraca się do dziennikarzy, tak naprawdę chce dotrzeć do swoich piłkarzy, a w dalszej kolejności do kibiców. On zawsze mówi do swoich piłkarzy, nawet na konferencjach, dlatego jego wypowiedź nie może zostać zniekształcona – tłumaczy Romain Laplanche w biografii „Le Mystere Bielsa”. - Nic dziwnego, że na tłumacza wybrał sobie kogoś takiego. Jego język jest bardzo precyzyjny, bogaty, posiada szczególną retorykę, którą wykształcony Lamrani doskonale rozumie – dodaje Laplanche.  

Spotkania Bielsy z piłkarzami też są specyficzne. – On zwraca się do zawodników jak profesor do studentów. „Czy zechcieliby państwo popracować trochę nad dryblingiem? Tak do nich mówił na początku kariery – pisze Jonathan Wilson w książce „Aniołowie o brudnych twarzach”.

Ale Salim akademicką retorykę zna jak mało kto. Niedługo znów może stanąć na jednej scenie z Chomskim i mówić o rzeczach ciut ważniejszych, niż futbol. Podobno Bielsa przyspieszył ostatnio naukę angielskiego.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.