Football Leaks wylało kubły lodowatej wody na głowy kibiców. Piłka nożna fatalnym zauroczeniem [O'piłki Marciniaka]

Czy miłość do futbolu jest bezwarunkowa? Niezależna od okoliczności? Czy jest to zdrowy nałóg, z którego nie sposób się wydostać? Patrząc na entuzjazm Andrzeja Strejlaua, który piłce oddał całe życie można sądzić, że tak.

Wielu innych znanych nam pasjonatów utwierdza nas w tym przekonaniu. Są jednak sytuacje, gdy uczucie jest wystawione na poważną próbę. Gdy w głowie pojawia się coraz bardziej uwierająca myśl, że świat wielkiej piłki coraz bardziej upodabnia się do świata zdemoralizowanej polityki. I że jest to tendencja, której nie sposób zatrzymać.

Ignorancja szkodzi, ale w niektórych sytuacjach może być błogosławieństwem. Przy obecnym przepływie informacji trudno jest żyć w niewiedzy. Każdego dnia jesteśmy zalewani tysiącem wiadomości, one pozwalają nam kształtować obraz rzeczywistości. Także świata piłki, który przybiera coraz mroczniejsze barwy. Kilka ostatnich tygodni to lawina informacji, które burzą pomniki, niszczą autorytety, śmieją się w twarz etyce. Świat piłki zalało szambo i coraz trudniej jest w nim funkcjonować czując obrzydliwy zapach.

Przyznawanie organizacji wielkich turniejów to wynik zakulisowych gier, gdzie spisek, szantaż i korupcja są powszechnie stosowanymi narzędziami. Jeden z dwóch najwybitniejszych piłkarzy ostatniej dekady nie potrafił zrozumieć słowa „nie”, a swoje zachowanie „naprawiał” wypisując czeki zachęcające ofiarę do milczenia. Drugi z piłkarskich geniuszy wraz z grupą doradców stosował kreatywną księgowość, by z zarabianych milionów jak najmniejsza część trafiła do fiskusa, a jak największa do jego kieszeni. To zresztą zabieg tak powszechny, że człowiek, który nie chce transferować pieniędzy do rajów podatkowych z miejsca staje się anomalią. Kolejny z wielkich, kandydat na przyszłego króla futbolu, nie zamierza fatygować się do kibiców za darmo i za przybicie piątki z fanami pobiera sowite premie. Klub, który je wypłaca ma specjalne przywileje i jako jeden z nielicznych nie musi stosować się do zasad Finansowego Fair Play. Jak u Orwella: wszystkie kluby są sobie równe, ale niektóre są równiejsze od innych.

To nie jest lista piłkarskich grzechów z kilku lat, to doniesienia z ostatnich tygodni. W krótkim czasie na głowy piłkarskich idealistów (choć może bardziej adekwatne jest słowo „naiwniaków”) wylewano kolejne kubły lodowatej wody. Nie ma żadnych przesłanek, by sądzić, że to koniec. Ostatnie dni to kolejne doniesienia od śledczych z „Football Leaks”. Tym razem sprawa dotyczy złamania zasad antydopingowych przez Sergio Ramosa. To czy wziął prysznic w odpowiednim miejscu i czasie jest sprawą drugorzędną, ale obecność w jego moczu niedozwolonej substancji stawia piłkarza i  klub w negatywnym świetle. UEFA całą sprawę szybko zamiotła pod dywan, uznając że to tylko administracyjny błąd klubowego lekarza. Niestety przypomina to sytuacje opisane w znakomitej książce Davida Walsha „Oszustwo niedoskonałe. Jak zdemaskowałem Lance’a Armstronga?”. Autor pokazuje przykłady, gdy UCI (Światowa Federacja Kolarska) pomaga w tuszowaniu dopingu amerykańskiego kolarza. Testy znikały, recepty były tworzone z wsteczną datą, a Armstrong przelewał pieniądze na wskazane konto. Tak to się kręciło przez wiele lat, aż w końcu wrzód pękł. Nie można rozstrzygnąć czy Ramos świadomie się wspomagał, czy tylko padł ofiarą ludzkiego błędu, ale bierność piłkarskiej centrali podsyca teorie spiskowe. O ilu takich sytuacjach nie wiemy? Ile podobnych spraw zostało zamiecionych pod dywan? Czy w tej sytuacji znowu są równi i równiejsi? Jakub Wawrzyniak za użycie nieodpowiedniej odżywki stracił dobry kontrakt, kilka miesięcy gry i wiele nerwów. W jego przypadku nie szukano okoliczności łagodzących.

Wielkie pieniądze w futbolu sprawiły, że niektórzy stracili zdrowy rozsądek. Problem polega na tym, że dotyczy to ludzi, którzy podejmują kluczowe decyzje. Tak interpretuję zachowanie prezesa FIFA, który nawoływał do rozegrania meczu River-Boca za wszelką cenę. Infantino zupełnie zignorował dramat zawodników, ich rodzin i bliskich. Ważniejsze od bezpieczeństwa tysięcy ludzi na stadionie były kontrakty reklamowe i telewizyjne. Niektórych to ciągle dziwi, ale rośnie odsetek tych, którzy po szefie UEFA niczego innego się nie spodziewali.

Zazdroszczę tym, którzy mając taką wiedzę nie odczuwają dyskomfortu oglądając kolejne mecze. Współczuję tym, którzy sądzą, że to tylko kilka zainfekowanych komórek w zdrowym ciele. Przymykanie oka na kolejne ujawniane patologie nic nie da, w końcu kibice zaczną się buntować. To oni coraz więcej płacą za bilety i telewizyjne abonamenty. Robią to, bo wierzą w czystość rywalizacji, w równe szanse na napisanie historii sukcesu. Ta wiara jest wystawiana na ciężkie próby, miłość do futbolu staje się coraz trudniejsza. Czy w końcu nastąpi ostateczny krach i ludzie masowo odwrócą się od piłki? Już teraz piękne niegdyś uczucie coraz bardziej przypomina fatalne zauroczenie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.