Portugalia - Polska. Jerzy Brzęczek przekonywał o wartości drużyny. We wtorek przekonali się o niej kibice [O'piłki Marciniaka]

Remis z Portugalią można nazwać próbą generalną, do wiosennej premiery eliminacji drużyna w takim składzie personalnym już się nie spotka. Ten mecz jak w soczewce skupił problemy, które doskwierały reprezentacji w poprzednich miesiącach.

Utrata koncentracji, błędy indywidualne i przede wszystkim ograniczenia w konstruowaniu akcji w ataku pozycyjnym. To szczególnie rzucało się w oczy po czerwonej kartce dla rywali, gdy przez prawie 30 minut graliśmy z przewagą jednego zawodnika. Były też pozytywy. Jerzy Brzęczek jak mantrę powtarzał, że jest przekonany o wartości swojej drużyny. W Guimaraes przekonali się o niej także kibice.

Wartość zespołu najłatwiej dostrzec w trudnych sytuacjach. Tych mieliśmy ostatnio pod dostatkiem. Umiejętność radzenia sobie z problemami, pozytywna reakcja na niepowodzenia to zestaw cech niezbędnych dla zespołu, który chce się liczyć w międzynarodowej rywalizacji. Brak podstawowego stopera i napastnika światowego formatu to z pewnością poważne wyzwania, a oglądając wtorkowy mecz można było zapomnieć o braku Glika i Lewandowskiego. Ich role przejęli inni zawodnicy, odpowiedzialność rozłożyła się na większą grupę piłkarzy. W buty lidera ofensywy wcielił się Arkadiusz Milik. Miał dobre pomysły na rozgrywanie akcji, był kreatywny, pewny siebie i przede wszystkim wywalczył i wykorzystał rzut karny. Napastnik Napoli ostatnich dwóch lat nie zaliczy do udanych, stracił mnóstwo czasu na leczenie i rehabilitację, jego pozycja w klubie osłabła, ale to ciągle nasza polisa na reprezentacyjne gole na najbliższe 10 lat. Mając 24 lata już zdobył tyle bramek (13), co Andrzej Juskowiak czy Włodzimierz Smolarek.  

Z Thiago Cionkiem trzeba się będzie przeprosić?

Selekcjoner na początku kadencji z pewnością nie zakładał, że względny spokój w defensywie da mu Thiago Cionek. Portugalczycy nie grali w optymalnym składzie, nie potrzebowali zwycięstwa za wszelką cenę, ale to ciągle bardzo groźny zespół. A we wtorek poza golem po rzucie rożnym praktycznie nie zagrozili poważniej bramce Wojciecha Szczęsnego. Życie potrafi zaskakiwać. Być może z Cionkiem trzeba się będzie przeprosić, zwłaszcza że jego największy w oczach selekcjonera mankament, czyli rozegranie piłki w Portugalii nie raził na tle partnerów.

Jakiś czas temu miałem okazję uczestniczyć w analizie meczu Śląsk Wrocław-Wisła Płock przygotowanej przez sztab szkoleniowy Nafciarzy. Wisła wygrała wyjazdowy mecz aż 3:0, mimo że od 28 minuty grała w osłabieniu. Według trenerów kluczem do okazałego zwycięstwa była jedność zespołu. W analizie pokazano konkretne zachowania zawodników na boisku i poza nim. Zwłaszcza te drugie przykuły uwagę. Reakcja ławki rezerwowych po strzelonym golu, wstawienie się za kolegą atakowanym przez rywali, kilka innych drobiazgów świadczących o silnych więziach między piłkarzami. To samo widziałem w Guimaraes. Mniej było machania rękami, wzajemnych pretensji, impulsywnych reakcji. Zdecydowanie więcej pozytywnego wspierania się, a reakcja po golu Milika była wręcz spektakularna. Nie znając stawki spotkania można by pomyśleć, że właśnie zapewniliśmy sobie awans na Mundial.

- Chciałem żebyśmy cieszyli się razem. To jest ważne, bo to nie jest fantastyczny moment tej reprezentacji. Chciałem żebyśmy przeżywali to razem – mówił Milik w rozmowie z kanałem „Łączy nas piłka”. W momencie, gdy od miesięcy czytamy i słyszymy o sporach wewnątrz kadry, gdy Adam Nawałka w raporcie diagnozuje napięcia między zawodnikami, a Zbigniew Boniek mówi wprost o wewnętrznych kłopotach takie zachowanie ma swoją wymowę. Zwłaszcza, że także inni zawodnicy w pomeczowych rozmowach podkreślali aspekt drużynowej jedności. W tym temacie kadra mówi jednym głosem.

Czas na stałe fragmenty

Często mówi się o różnicy w pracy trenera klubowego i reprezentacyjnego. Można to rozpatrywać na wielu poziomach. Większa presja, odpowiedzialność, zainteresowanie kibiców, mediów – to wszystko prawda. Jednak podstawowa różnica to czas, a w zasadzie jego brak. Trener klubowy w tygodniowym mikrocyklu ma szansę przeprowadzić więcej pełnowartościowych treningów niż selekcjoner w trakcie dwóch zgrupowań! Zbiórka w niedzielę, w poniedziałek rozruch i regeneracja, bo piłkarze są po meczach ligowych. Wtorek trening i spotkanie z dziennikarzami. Środa to już tylko przedmeczowa aktywacja, bo w czwartek jest mecz. Później znowu rozruch i regeneracja, trening, podróż, rozruch meczowy i kolejne spotkanie. Czasu na pracę jest bardzo mało. Zmiana systemu gry, przyzwyczajeń poszczególnych zawodników, szlifowanie zachowań po stracie i odzyskaniu piłki – założenia mogą być ambitne, ale możliwości są skromne i plany trzeba ciąć. Zazwyczaj czasu starcza na stałe fragmenty gry i po meczu z Portugalią można wysnuć wniosek, że te minuty zajęć zostały wykorzystane efektywnie. Wreszcie stwarzaliśmy zagrożenie po rzutach rożnych i wolnych, przy większej precyzji mogliśmy się cieszyć z dwóch goli, po strzałach Kędziory i Krychowiaka. To jest kapitał, którego nie wolno marnować. Przyda się w eliminacjach Euro 2020.

Po pierwszych, zaskakujących powołaniach nowego selekcjonera pisałem, że Brzęczek chce pokazać, że widzi więcej i dać kadrze zawodnika, o którym nie pomyśleli poprzednicy. Efekty na razie przeciętne, bo na newralgicznej pozycji lewego obrońcy nadal najbardziej liczymy na powrót do zdrowia Macieja Rybusa. Mimo licznych eksperymentów pole manewru mamy tu mocno ograniczone. Są jednak piłkarze, których notowania pod wodzą nowego selekcjonera mocno zwyżkowały. To przede wszystkim Mateusz Klich, a po ostatnich meczach do tego grona można dołączyć też Przemysława Frankowskiego. Pomocnik Leeds wrócił do kadry po czterech latach i wygląda na to, że zostanie w niej na dłużej, choć akurat w Portugalii nie grał dobrego meczu. Frankowski ma szansę wykorzystać posuchę wśród skrzydłowych. Od jakiegoś czasu toczy się korespondencyjny wyścig między nim i Maciejem Makuszewskim. Obaj przechodzili przez turbulencje, ale na ten moment to piłkarz Jagiellonii ma lepszą pozycję startową przez eliminacjami. Z Portugalią był nieco chaotyczny, ale większość naszych groźnych akcji przechodziła przez niego. To on zaliczył kluczowe podanie do Milika, po którym dostaliśmy rzut karny.

Wiele rzeczy do poprawy

Kilka pozytywnych sygnałów, które dostaliśmy w Guimaraes nie sprawia, że z miejsca stajemy się faworytami eliminacji do Euro 2020. Kadra ma nadal wiele rzeczy do poprawy. Najbardziej irytowało zachowanie po zdobyciu gola i czerwonej kartce dla rywali. Pasywność i ograniczenia w ataku pozycyjnym – nie wiem czego było więcej w naszej grze. Sygnał z ławki jednoznaczny: wchodzi Góralski, by gasić ewentualne pożary w drugiej linii. Efekty na boisku? Bezpłciowa gra w szerokości boiska, brak pomysłu na przechytrzenie defensywy Portugalii. Nie twierdzę, że w tej sytuacji powinniśmy rzucić się na rywala, ale wywarcie presji, stworzenie zagrożenia, utrzymanie piłki na połowie przeciwnika to konieczność. Bez ćwiczenia tych elementów nadal będziemy skazani na grę „na chaos”, gdy w końcówce ważnego meczu będziemy potrzebowali gola. A gdy wynik będzie nam odpowiadał, znów w modzie będzie niski pressing.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.