Ryszard Wieczorek: Poznałem wszystko w polskim futbolu. Nawet piłkarzy, którzy przychodzili na bani na trening

- Rano dostaliśmy informację, że siostra nie żyje. Janusz ją zabił. Zrobił to na oczach córek. Do dzisiaj nie potrafię sobie wytłumaczyć, dlaczego spotkało to moją siostrę - Ryszard Wieczorek, były trener drużyn ekstraklasy opowiada o rodzinnej tragedii. Mężem jego siostry był Janusz Kosubek, kolega z boiska i były asystent Wieczorka w Odrze Wodzisław.

Ryszard Wieczorek przez kilka lat był trenerem klubów z ekstraklasy. Prowadził Odrę Wodzisław, Górnika Zabrze, Koronę Kielce. Potem jednak utknął w niższych ligach. Dziś w okręgówce prowadzi Odrę Wodzisław, do której przyjął ostatnio Dawida Janczyka. Były reprezentant Polski na Śląsku chce wznowić karierę, którą przerwał z powodu kłopotów z alkoholem.

Krzysztof Smajek: Był pan na pogrzebie Janusza Kosubka?

Ryszard Wieczorek: Tak. Była też delegacja z Odry Wodzisław.

Wybaczył mu pan?

Moja rodzina nigdy nie okazywała żalu do Janusza. Nikt nie mówił o nim jako tym złym. W prokuraturze nikt z mojej rodziny nie powiedział na niego złego słowa. Nie mogliśmy dolewać oliwy do ognia.

Czy cokolwiek zapowiadało tragedię, do której doszło w 2009 w pana rodzinie?

Siostra czasami dzwoniła do mojej żony i zgłaszała, że Janusz jest nerwowy. Była silną kobietą i za każdym razem mówiła, że sobie z nim poradzi. Dzień przed tragedią też dzwoniła i się na niego skarżyła. Rano dostaliśmy informację, że siostra nie żyje. Janusz ją zabił. Zrobił to na oczach córek. Dziewczynki miały wtedy 10 i 14 lat. Masakra. Nie da się tego opisać. Do dzisiaj nie potrafię sobie wytłumaczyć, dlaczego spotkało to moją siostrę. Tragedię najgorzej znieśli rodzice. Cały czas płakali. Mama nie wytrzymała i zmarła trzy miesiące później.

Kosubka znał pan od lat. Byliście przyjaciółmi?

Graliśmy w jednej drużynie. Kiedyś pomógł mi wyjechać do Niemiec i załapać się w amatorskim zespole. Później był moim asystentem w Odrze. Utrzymywaliśmy bliski kontakt, ale przyjaźnią bym tego nie nazwał. To ja go zapoznałem z siostrą. Ona była panną, on tuż po rozstaniu z żoną. Dobrze się między nimi układało. Gdy pracowałem w Koronie czy Górniku, to trochę oddalaliśmy się od siebie. Odległość zrobiła swoje, ale czasem przyjeżdżali do Kielc na mecze.

Wcześniej widział pan u niego przejawy agresji? 

Nie. Był cichym i spokojnym człowiekiem. Praktycznie bez agresji. Dominującą rolę w ich związku odgrywała siostra. Może Janusz kumulował w sobie emocje i w pewnym momencie nie wytrzymał. Może przyjmował nieodpowiednie leki. Może błędem było to, że nie miał fachowej opieki lekarskiej. Zostało nam gdybanie.

Dlaczego Kosubek nie trafił do więzienia?

Przez rok był w areszcie śledczym. Sąd uznał, że w momencie zdarzenia był niepoczytalny. Później leczył się przez kilka lat. W ośrodku przechodził różne etapy i weryfikacje. Wyszedł na przepustkę raz, drugi. W końcu uznano, że jest zdrowy i wrócił do społeczeństwa. Zamieszkał z córkami. Wrócił nawet do zawodu trenera i pracował na poziomie A-klasy. Latem 2018 dostał zawału podczas treningu, piłkarze pomogli do odratować. Trafił do szpitala, ale zmarł po dwóch miesiącach.

Po tragedii z 2009 miał pan z nim kontakt?

Nie. Kiedyś był telefon z ośrodka, w którym się leczył. To było z inicjatywy jego córek. One dążyły do tego, żeby nas zbliżyć. Z dziewczynami mamy dobry kontakt i regularnie się spotykamy. Janusza widywałem w kościele na mszach za siostrę, ale nigdy nie rozmawialiśmy. Pan pyta o wybaczenie, ale co to znaczy wybaczyć? To są tylko słowa. Zostaliśmy wszyscy zmuszeni do obojętności.

Co pan, kiedyś trener z ekstraklasy, robi w okręgówce?

Nie wziąłbym innego zespołu z okręgówki niż Odra. Praca w Wodzisławiu to nie jest tu i teraz. To jest projekt długofalowy. W klubie, w którym spędziłem wiele lat jako piłkarz i trener. Mógłbym pracować na zdecydowanie wyższym poziomie sportowym, ale o to nie zabiegałem. Może mi pan nie wierzyć, ale na prowincji można się realizować i mieć motywację do pracy. Choć oczywiście finanse są tutaj nieporównanie gorsze.

Kiedy ostatni raz odebrał pan telefon z propozycją pracy w ekstraklasie?

Dawno temu, jeśli chodzi o konkretne propozycje. Zainteresowanie mną wygasło.  Telefony przestały dzwonić. Latem jeden z klubów ekstraklasy rozważał moją kandydaturę. Ale to było tylko wstępne zapytanie. Wybór padł na kogoś innego. Ja się w tym zawodzie niczego się nie boję. Wielu trenerów nie chce schodzić niżej, by nie psuć sobie marki. Ja gdy dostawałem oferty z niższych lig, brałem robotę. Być może poszedłem w złym kierunku i dlatego wypadłem z karuzeli w ekstraklasie. Choć myślę, że jeszcze nie wszystko stracone. Nie jestem wypalony. Wiedza i doświadczenie pozwalają mi funkcjonować na najwyższym poziomie. Poznałem już w polskim futbolu wszystko, od A-klasy do ekstraklasy. W każdym klubie było inne zarządzanie, ludzie inaczej myśleli. Wielkiej kariery jako trener nie zrobiłem. Ale prowadziłem różne drużyny w ponad dwustu spotkaniach ekstraklasy.

Mówi się, że trener w Polsce jedną ręką podpisuje kontrakt, a w drugiej trzyma walizkę. Jak bardzo denerwuje to trenerów?

Spójrzmy na przykład Mariusza Lewandowskiego. Gdy przychodził do Zagłębia Lubin, wszyscy byli zachwyceni. Po kilku słabszych meczach stracił pracę. Być może Lewandowski mocniej przykręcił śrubę i być może piłkarzy trochę bolały nogi. Może przez to wolniej biegali, ale za jakiś czas wszystko mogło wrócić do normy. Teraz przyszedł nowy trener. Z nową filozofią. Zaraz może się okazać, że też nie spełnia oczekiwań szefów. Też zostanie zwolniony? Ciągłe zmiany powodują, że zawodnikom robi się wodę z mózgu. Raz taka koncepcja, raz inna. To sprawia, że poziom ekstraklasy jest raczej słaby.

W klubach ekstraklasy trenerzy nie mają komfortu pracy?

Nie jest tajemnicą, że wielu szkoleniowców chce się tylko utrzymać na powierzchni. Chcą zagrać od meczu do meczu. W kubach nie ma strategii. Prezes nie powie do trenera: „ma pan u mnie kredyt zaufania. Nie zwolnię pana, choćby się waliło.” Prezesi mają wielu doradców, którzy po dwóch-trzech niepowodzeniach podpowiadają zmianę trenera. A to jest strzał w kolano. W Polsce spotkałem tylko jednego fachowca od zarządzania – Krzysztofa Klickiego w Koronie Kielce. Widziałem u niego biznesowe podejście do sportu. Wiele rzeczy przełożyliśmy z biznesu na piłkę i odwrotnie. Rozmawialiśmy o piłce jak partnerzy.

Czy któryś z prezesów chciał ustalać za pana skład?

Nie było takiej sytuacji. Jeśli ktoś próbował ingerować w moją koncepcję prowadzenia drużyny, był to początek końca naszej współpracy. Jestem niewygodnym trenerem. Potrafię powiedzieć prosto w oczy to, co myślę i z czym się nie zgadzam. Dla wielu "mądrych" prezesów to było niewygodne. Niektórzy myśleli: jakiś tam trenerek nie będzie ustalał za nas wizji klubu. A ja chciałem dyskutować tylko o stronie sportowej. Jeżeli ktoś mnie zatrudnia, to musi mi zaufać w stu procentach.

A piłkarze, czym panu najbardziej zaszli za skórę?

Najbardziej nie lubię, gdy nie dają sobą pokierować. Jeśli są w dobrej formie, to myślą, że to ich zasługa. Gdy znajdują się w słabszej dyspozycji, to mówią, że trener za dużo wymaga i skarżą się dziennikarzom, że nogi ich bolą. W Polsce nie ma mody na ciężkie trenowanie. Na Zachodzie zawodnicy mają od małego wpojoną dyscyplinę i kulturę treningu. U nas stanowi to problem. Tłumaczę piłkarzom, co to jest świeżość, bo każdy z nich chciałby być „świeży” przed meczem. W ich ocenie świeżość jest wtedy, gdy jest lekki trening lub w ogóle go nie ma. W moim i wielu fizjologów pojęciu, świeżość rodzi się w tak skonstruowanym i ukierunkowanym treningu, by zawodnik szybko się zregenerował po wysiłku.

Miał pan Jerzego Brzęczka w szatni Górnika Zabrze. Jakim selekcjoner był kapitanem?

Pod względem charakterologicznym dobrze mi się z nim współpracowało. Jako kapitan był przedłużeniem myśli trenera. Razem z Tomkiem Hajto miał duży wpływ na młodych chłopaków, ale mieli oni inne metody mobilizacji zespołu. Hajto prostymi środkami do nich docierał. Chłopcy patrzyli w niego jak w obrazek. Jurek podchodził bardziej psychologicznie. Był dla chłopaków jak dobry wujek, zawsze coś podpowiadał. Dawał im do myślenia.

Brzęczek potrafił uderzyć pięścią w stół?

Ja uderzałem, jeśli była taka potrzeba. Jurek należy do ludzi, którzy rozwiązują problemy za pomocą kompromisów. Drastyczne rozwiązania pomogą raz, może dwa. Następnym razem już nie działają.

Czy selekcjoner ma problem z Jakubem Błaszczykowskim? Chodzi mi o konotacje rodzinne. Po powołaniach zawsze pojawia się pytanie, czy Kuba zasłużył na miejsce w kadrze.

Jurek stawia na Kubę, bo wie, że jak on będzie w dobrej dyspozycji, to pomoże jemu i reprezentacji Polski. Ale dzisiaj tak nie jest. Nie wiem, czy selekcjoner powołując Błaszczykowskiego więcej nie straci niż zyska. Kuba musi zastanowić się nad zmianą klubu. Jeśli będzie regularnie grał, to nikt nie będzie negował jego powołań.

Pan miał podobny problem do Brzęczka. Syn w szatni to jest duży kłopot? 

Jarek za każdym razem musiał się obronić na boisku i to robił. Nie dostawał miejsca w składzie, bo jest moim synem. Gdy go sprowadzałem do danego klubu, to wiedziałem, że da sobie radę. Gdy nie był w najwyższej formie, mogłem go i tak sprowadzić do siebie i załatwić dobry kontrakt. A później na niego stawiać. Nie zrobiłem tego, bo podczas golenia lubię spojrzeć w lustro. Teraz w Odrze Jarek jest w innej roli. Oprócz gry w okręgówce, trenuje też młodzież w akademii. Zresztą na tym poziomie nie ma problemu, żeby się obronił.

Jak duże ryzyko podjęliście w Wodzisławiu, sprowadzając do Odry Dawida Janczyka?

Nie ryzykujemy. Przede wszystkim chcemy mu pomóc jako człowiekowi. Gdybyśmy grali na wyższym poziomie, to pewnie byśmy się zastanawiali, czy Janczyk jest nam potrzebny pod względem piłkarskim. W Wodzisławiu nikt nie traktuje Dawida jak gwiazdora, który w przeszłości zarabiał wielkie pieniądze. Nie traktujemy go też jak alkoholika, na którym większość postawiła krzyżyk. Wszyscy chcemy mu pomóc. Wierzę w niego. Jeśli wyjdzie na prostą, to piłkarsko się obroni i Odra będzie dla niego tylko przystankiem. 

Nie przeraził się pan, gdy zobaczył Janczyka na pierwszym treningu?

Przyjechał do nas zawodnik zmęczony życiem. Mięśnie miał oklapnięte, trzęsły mu się ręce. Nie można było z nim porozmawiać. Widać było, że od dawna nie miał kontaktu z piłką. Piłka mu przeszkadzała. Gdyby były inne okoliczności, to po jednym treningu odesłałbym takiego delikwenta do domu. Warto jednak podkreślić, że Dawid od początku był pozytywnie nastawiony. Teraz, po trzech tygodniach treningów, wygląda już inaczej. Wrócił do żywych.

Czy przygotowywał pan mentalnie szatnię na przyjście Janczyka?

Gdyby Dawid wchodził do szatni pierwszoligowej czy drugoligowej drużyny, to ktoś mógłby powiedzieć, że Odra jest przytułkiem dla piłkarzy po przejściach. Ale gramy w okręgówce. W szatni został normalnie przyjęty. Wszyscy znają jego przeszłość. Dawid rozmawia z chłopakami o problemach z alkoholem i w ten sposób ich edukuje. Zachęca ich do przeczytania swojej książki.

Pan ją czytał?

Tak, ale tylko część. Nie jest to lektura o sportowcu. W pamięci utkwił mi fragment, w którym Dawid opowiada, że sprzedał łańcuszek córki, bo nie miał pieniędzy na alkohol. Tak robią najgorsi menele. Dawid znalazł się na dnie.  

W jaki sposób Janczyk jest kontrolowany przez klub? Jaką macie pewność, że nie popełni błędów, które robił w przeszłości?

Pewności nie ma nigdy. Dawid mieszka w apartamencie z kilkoma kolegami z drużyny. To są młodzi chłopcy. Ich rodzice zostali poinformowani o tej sytuacji. Dawid przebywa z chłopakami praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę. To jest w jakimś stopniu kontrola. Gdyby cokolwiek złego się działo, oni dadzą sygnały ostrzegawcze. W przypadku problemów od razu odetniemy Dawida od chłopaków. On zdaje sobie sprawę, że to już jest jego ostatnia szansa.

Wierzy pan, że jeśli współlokatorzy zobaczą Dawida pijącego alkohol, to przyjdą i powiedzą panu o tym?

Jeden może milczeć, ale nie wszyscy. Raczej zmowy milczenia nie będzie. Dzisiaj Dawida o różnych porach dnia odwiedzają trenerzy, ludzie, którzy mu pomagają. Zabierają go na kolację bez wcześniejszego umawiania. W każdej chwili może zadzwonić też pani od przygotowania fizycznego i ściągnąć go na zajęcia. Wie, że trzeba się pilnować. Myślę, że niedługo nie będziemy musieli już go kontrolować.

Janczyk w rundzie jesiennej nie może grać w Odrze. To dla niego stanowi problem?

Był w siódmym niebie, gdy pojawiła się informacja, że jesienią będzie mógł zagrać w Odrze. Cieszył się, że znajdzie się w kadrze meczowej, choć zdawał sobie sprawę, że nie jest jeszcze gotowy na cały mecz. Dzień później okazało się, że jednak nie może grać, nie zostanie uprawniony. Dla niego to był cios. W jego oczach widziałem sportową złość. Ta decyzja mogła go podłamać, ale pogodził się z nią. Zdał ważny test. Zresztą codziennie zdaje jakiś egzamin. Kolejnym będzie wyjazd do domu na święta. W Wodzisławiu jest bez rodziny, ale nie jest sam. On za każdym razem powtarza, że najważniejsze jest to, że z kimś mieszka. Dawid bał się samotności. Twierdzi, że samotność była przyczyną jego problemów.

Dawid przed treningami musi dmuchać w alkomat?  

Nie kontrolujemy go w ten sposób. Rozmawiamy z nim. W piłce wiele przeżyłem. Również takich zawodników, którzy przychodzili na bani na trening. Prędzej czy później trener zauważy, że ma w szatni zawodnika, który nie wylewa za kołnierz. Dawid nie ukryłby tego przede mną.

Piłkarze nadużywają alkoholu?

Świadomość zawodników bardzo się zmieniła. Gdy byłem piłkarzem, po meczach szło się na piwo. To była normalna sprawa. Czasem nie było kontroli, ile tych piw się wypiło. Wydaje mi się, że młode pokolenie piłkarzy jest nawet za grzeczne. U starszych zawodników jeszcze są złe nawyki. Ale nie można powiedzieć, że polscy piłkarze mają problem z alkoholem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.