Euzebiusz Smolarek dla Sport.pl: 12 lat temu z Portugalią każdy z nas miał ogień w oczach. Teraz takiej walki nie widziałem

Nie jestem w środku reprezentacji, nie wiem co tam się dzieje, ale ten zespół nie wyglądał jak kolektyw. Mam nadzieję, że atmosfera wewnątrz jest dobra, chociaż tego wieczora powiedzenie: "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" w przypadku naszej drużyny mi akurat nie pasowało - mówi Euzebiusz Smolarek, były napastnik reprezentacji Polski.

Euzebiusz Smolarek ma 37 lat. Był piłkarzem m.in. Feyenoordu Rotterdam, Borussii Dortmund, Racingu Santander, Boltonu Wanderers, Polonii Warszawa i Jagiellonii Białystok. W reprezentacji Polski rozegrał 47 meczów, w których strzelił 19 goli. Wystąpił na mundialu w Niemczech i mistrzostwach Europy w Austrii i Szwajcarii. 12 lat temu był bohaterem wygranego meczu Polski z Portugalią w Chorzowie (2:1). W czwartek Smolarek, tym razem jako kibic, znów pojawił się na Stadionie Śląskim. Tym razem jako kibic.

Damian Bąbol: Do Chorzowa przyjechał pan na zaproszenie PZPN?

Euzebiusz Smolarek: Oficjalnie żadnego zaproszenia nie dostałem. Kolega, który jest blisko ludzi ze związku, zadzwonił do mnie rano i powiedział, że ma dla mnie bilet, więc postanowiłem przyjechać. Fajnie było zobaczyć znajome twarze. Spotkałem m.in. Jacka Krzynówka, Jurka Dudka, Jacka Bąka. Chwilę porozmawialiśmy, powspominaliśmy trochę stare czasy, ale najbardziej interesował mnie mecz. Dawno nie oglądałem kadry na żywo. 

Dlaczego tak rzadko pojawia się pan na meczach reprezentacji?

- Nikt mnie wcześniej nie zapraszał, ja też się nie prosiłem. Ale nie chcę teraz narzekać. Jest jak jest. Nie należę do klubu wybitnego reprezentanta. Jego członkom przysługują bilety na każdy mecz. Z drugiej strony patrząc na pojemność stadionów, na których mecze rozgrywa nasza reprezentacja, to nie tylko wybitni kadrowicze powinni mieć zapewnione wejściówki. Pewnie nic by się nie stało, gdyby ta pula była nieco większa. W końcu mamy wielu piłkarzy, którzy na swoim koncie może nie mają 60 spotkań w reprezentacji, ale jednak w jakiś sposób zasłużyli się w polskiej piłce i warto byłoby ich dodatkowo wyróżnić. Ale to tylko moje skromne zdanie, żadna złośliwość.  

Jak pan ocenia ostatni mecz biało-czerwonych?

- Początek mi się podobał. Pierwsze 15 minut dawały nadzieję, że to może być bardzo dobry mecz w naszym wykonaniu. Strzeliliśmy gola na 1:0 i zamiast iść za ciosem lub przynajmniej grać na tym samym poziomie, to było coraz gorzej. Niepotrzebnie się cofnęliśmy. Portugalczycy zaczęli dominować. Nie byliśmy w stanie ich powstrzymać.

Kto pana najbardziej zawiódł?

- Nie jestem takim człowiekiem, który teraz zacznie sypać nazwiskami i wskazywać kto zawiódł lub nie nadaje się do tej reprezentacji. To nie w moim stylu. Wszyscy widzieliśmy, że największe błędy popełnialiśmy w obronie. Trener też pewnie ma podobne zdanie. Przecież widział co się działo. Zakładam, że ma już plan na niedzielny mecz z Włochami.

Po tym co pokazaliśmy w meczu z Portugalią, stać nas na zwycięstwo z Włochami?

- Włosi na pewno są do ogrania. Znajdują się chyba w większym dołku od nas. To nie jest już topowa drużyna na świecie, ale nadal groźna. Przede wszystkim nie możemy popełniać takich błędów w obronie. W dodatku nasi zawodnicy muszą być bardziej ruchliwi w środku pola i grać dokładniej. Z Portugalią byli zbyt statyczni, a przecież czymś będziemy musieli zaskoczyć rywali. Samo wystawienie Roberta Lewandowskiego i Krzysztofa Piątka nie wystarczy. OK,  mogą przez chwilę postraszyć rywali, spróbować zrobić coś w pojedynkę, ale muszą mieć większe wsparcie. Skoro są odcięci od gry, to nie mogą pomóc. Ale jest jeszcze jedna rzecz, która mnie dosyć mocno zmartwiła w meczu z Portugalią.

Co takiego?

- Nie było ognia, walki na 110 procent. Bez pełnego zaangażowania nie jesteśmy w stanie wygrać z żadną czołową reprezentacją. Dlaczego 12 lat temu pokonaliśmy wielką Portugalią z Cristiano Ronaldo w składzie? Bo graliśmy na śmierć i życie. Nigdy nie zapomnę twarzy Mariusza Lewandowskiego w przerwie meczu. Miał ogień w oczach. Gdybym go wtedy zapytał jak się nazywa, miałby chyba problem z odpowiedzią. Ja też byłem niesamowicie naładowany, zresztą jak każdy z nas. Poziom koncentracji był wtedy niesamowity. Tak bardzo chcieliśmy wygrać to spotkanie, że nic innego się wtedy nie liczyło. Wszyscy nas skazywali na łatwą porażkę. Chcieliśmy udowodnić, że nie jesteśmy chłopcami do bicia. Wydawało mi się, że po bardzo słabym mundialu naszym chłopakom powinna przyświecać ogromna chęć zmazania plamy i odniesienia zwycięstwa z silną drużyną.

Nie jestem w środku obecnej reprezentacji, nie wiem co tam się dzieje, ale ten zespół nie wyglądał jak kolektyw. Mam nadzieję, że atmosfera wewnątrz jest dobra, ale tego wieczora powiedzenie: „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” w przypadku naszej drużyny mi akurat nie pasowało. Chciałbym się mylić.

W październiku  2006 roku to były eliminacje mistrzostw Europy. Wiele osób związanych z naszą kadrą uważa, że Liga Narodów nie jest priorytetem, a jedynie przetarciem przed przyszłorocznymi meczami o punkty.

- W Lidze Narodów też chodzi o zdobywanie punktów. Poza tym nie da się grać na pół gwizdka. Albo gramy na maksa albo lepiej od razu dać sobie spokój i wpuścić drugi skład. Liczę, że w meczu z Włochami zaprezentujemy się o wiele lepiej. Technicznie w niektórych momentach możemy odstawać, ale zaangażowanie musi być zdecydowanie większe. To nie są podrzędne sparingi, tylko mecze o konkretną stawkę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.