Damian Kądzior: Gdy podpisałem kontrakt z Górnikiem niczego nie planowałem. Myślę, że koledzy też nie. Skupialiśmy się na codziennej pracy. Trenowaliśmy dla siebie, nie dla rywali. I przyszły wyniki. Nikt z nas nie spodziewał się, że na półmetku ligi będziemy liderem. A jednak udowodniliśmy, że warto stawiać na Polaków, że warto dawać szansę młodym wilczkom.
Inne drużyny nas nie interesują. Nie patrzymy im w portfele, nie sprawdzamy, ile wydają na transfery. W Górniku nie jest może bogato, ale nie możemy na nic narzekać. Wszystko dopięte jest na ostatni guzik. Cieszymy się więc tym, co mamy, nie zazdroszcząc innym. Pokazaliśmy jednak, że nie trzeba płacić 3 mln zł za obcokrajowców, fajni chłopcy są w Polsce. Może to banał, ale potwierdziliśmy, że pieniądze szczęścia nie dają. Dobre prowadzenie się, ambicja, walka, serce, pomysł trenera i ciężka praca – to nasz arsenał.
Niezbyt podnieca mnie to, że gramy właśnie z Legią. Ten mecz motywuje tak, jak te w 1 lidze czy Pucharze Polski. Naprawdę. Śpię spokojnie. Wiem, że jeśli człowiek za mocno się napnie, to wyjdzie na boisko i się spali. Poza tym za zwycięstwo z Legią dostaniemy trzy punkty, tyle samo, co za pokonanie Jagiellonii Białystok. Wiem, że to klasyk, ale emocje nakręcacie przede wszystkim wy, dziennikarze. My, piłkarze, mamy w głowie tylko jedno: aby pokazać DNA Górnika.
Gramy tak, jak trenujemy. Ofensywnie, nie bojąc się ryzyka. Strzelamy mnóstwo bramek i to nasza siła. Do tego dokładamy serducho. Do niedzieli nic nowego nie wymyślimy.
Pamiętam, że trener Dominik Nowak analizując Górnika podkreślał, że to drużyna zorganizowana i mająca dobre stałe fragmenty gry. Ale między nami a nimi nie było wielkiej różnicy. Górnik nie był dominatorem, nie zdmuchnął ligi. Dopiero na finiszu zapewnił sobie awans. Wcześniej miał trudne chwile. Ostatnio graliśmy mecz 1/4 Pucharu Polski z Chojniczanką. Wygraliśmy na wyjeździe 3:1. I po zwycięstwie Marcin Brosz wspomniał ligowy mecz Górnika, kiedy drużyna z Chojnic przeważała. To był dowód na to, jak wielki skok jakościowy zabrzanie wykonali w ostatnich miesiącach.
Tak bym powiedział. Trener Brosz bardzo często powtarza, że w Górniku nie chce piłkarzy dla których gra w Zabrzu jest spełnieniem marzeń. On chce takich, którzy wciąż są głodni, chcą więcej. Ja chcę.
Zadebiutować w reprezentacji. I zagrać w Serie A. Bo czemu nie? Z Jagą zdobyłem kiedyś mistrzostwo Polski juniorów starszych, miałem wtedy 19 lat. Medale dostało 24 chłopaków. A na tę chwilę w poważną piłkę gra tylko trzech: ja, Kamil Zapolnik i Karol Mackiewicz. Dlatego wiem, że życie lubi zaskakiwać. Trzeba marzyć. Nikt nikomu tego nie zabroni, a warto. Bo marzenia się spełniają.
Ale jedno jeszcze zostało!
Tak jest.
Rozgrzewaliśmy się razem. Skłamałbym mówiąc, że nie liczyłem na grę. Ale z jego szczęścia też się cieszę. Po meczu podszedłem i z całego serca mu pogratulowałem. To przecież kumpel. W chwili, gdy Kurzawa wszedł, mieliśmy jeszcze jedną zmianę. I liczyłem, że ja będę kolejny, że wystąpię chociaż przez minutę. Nie udało się, ale nie szkodzi. Wręcz przeciwnie. Otrzymałem kolejną dawkę motywacji. W życiu nic nie przyszło mi łatwo. Widocznie za wcześnie, abym dostąpił zaszczytu gry w kadrze.
Już jest lepiej, choć na początku trudno było uwierzyć. Dwa dni przed telefonem od selekcjonera oglądałem Ligę Mistrzów. A tam Robert Lewandowski, Kamil Glik. Słuchałem wywiadów z nimi i myślałem o tym, jak fajnymi muszą być ludźmi. Chwilę później dowiedziałem się, że za moment spotkamy się na kadrze. To kto nie byłby w szoku? Do Warszawy jechałem zestresowany. Ale przeszło szybko, już po kolacji. Tam zobaczyłem, że miałem rację. Robert, Kamil i pozostali to świetni goście. Nie dali mi odczuć, że pod jakimkolwiek względem jestem gorszy.
Dwóch zawodników, którzy grają na mojej pozycji, a których miejsce w kadrze jest niezagrożone. Czyli Kamila Grosickiego i Kubę Błaszczykowskiego. Są świetni, ale nie są pierwszej młodości. Muszę więc napierać. Ale jednocześnie chcę ich podglądać, uczyć się. To, co „Grosik” wyprawia w ofensywie, to mistrzostwo. Jego gaz, umiejętności, przyspieszenie – to sprawia, że choć nie ma wielu kontaktów z piłką, to jest zabójczą bronią. A Kuba? Chciałbym być takim piłkarzem. Jego kariera to dla mnie wzór. Poza tym współpraca z bocznym obrońcą, utrzymywanie się przy piłce – to inny poziom.
Tego bym nie powiedział. Wiadomo, że Kamil i Kuba są znakomici, ale nie było przepaści. Nie wyglądałem przy nich na amatora, który nie potrafi kopnąć piłki. W kompleksy nie wpadłem. Jestem jednak świadomym facetem i wiem, jak dużo muszę się nauczyć. Mam przecież 15 meczów w lidze polskiej, a niektórzy koledzy mają 50, ale w Lidze Mistrzów! Ale ciężką pracą mogę zajść daleko.
Rywalizacja jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Taki jest futbol. W każdym meczu muszę zapierdzielać. Wszystko zależy od moich nóg i głowy.
Niedawno znajomy powiedział mi, że równo rok temu grałem w meczu Wigier z Chojniczanką. I przegrałem 2:3. Dziś jestem piłkarzem lidera Ekstraklasy, zaraz zagram z Legią, byłem na zgrupowaniu kadry. Kosmos. Cały ostatni rok był dla mnie rewelacyjny. Ale to także wysoko powieszona poprzeczka.
Abym zaczął o tym marzyć, muszę grać w Zabrzu. I to grać znakomicie. Dlatego zamiast śnić, wolę skupić się na tym, co będzie jutro i pojutrze. O mundialu pomyślę najwyżej przy świątecznym stole. Wtedy będzie czas na podsumowania i plany.
Wolę dostać go w maju od pana Nawałki, haha. Chociaż kto wie, w mojej rodzinie prezenty zawsze są kreatywne. Od rodziców od lat dostawałem korki, których jestem fanem. Ale teraz mam umowę z firmą sportową, więc wręczą mi pewnie coś in