Gmoch: Widziałem, jak Niemcy zabili człowieka. Miałem 5 lat. Już nigdy tego nie zapomnę

Z Jackiem Gmochem spotkaliśmy się w Atenach. W Helladzie polski trener jest legendą. - To my, Polacy, budowaliśmy ich sport. Grekom brakuje czasem słów uznania dla Polaków - mówi Sport.pl Gmoch, który w szczerej rozmowie wspomina wojnę i złote czasy greckiego futbolu.

Sebastian Staszewski: Polak, Węgier, dwa bratanki. A Polak i Grek?

Jacek Gmoch: Także. Grekom brakuje czasem słów uznania dla Polaków. Mówi się „solidny jak Polak”, bo domy wybudowane miejscowym przez naszych rodaków są najtrwalsze. Dla niektórych Greków Polska to raj. Po wojnie domowej na przełomie lat 40. i 50. uciekło do nas prawie 20 tys. ludzi. Wysłali ich na Ziemie Odzyskane, do Szczecina, Polic, Zgorzelca. Tam wszystko było murowane, były wodociągi. Dla ludzi, którzy całe życie nie mieli prądu a wodę mieli tylko, jak spadł deszcz, to był inny świat. Poza tym Grecy do dziś mają olbrzymi szacunek do naszego sportu.

Bo to Polscy trenerzy budowali sport grecki.

W żadnym innym kraju nasza myśl szkoleniowa nie ma tylu zasług, co w Grecji. Poza mną pracował tu pan Kazimierz Górski, który z Panathinaikosem Ateny i Olympiakosem Pireus zdobył mistrzostwa; w Larisie byli Marcin Bochynek i Andrzej Strejlau, a w Iraklísie Saloniki Jerzy Kopa i Antoni Brzeżańczyk, który prowadził pierwszego polskiego piłkarza w Grecji Henia Wawrowskiego. Ale budowaliśmy nie tylko domy i piłkę. W Atenach pracował Janusz Czerwiński, który stworzył Grekom ligę i reprezentację w piłce ręcznej; Tomasz Nowak, medalista mistrzostw świata, uczył ich boksu; Jerzy Welcz, asystent „Kata” Wagnera prowadził grecką reprezentację w siatkówce, a także męski i żeński zespół Panathinaikosu; podnoszenie ciężarów zbudował Klemens Roguski, którego znałem z Legii.

Dlaczego akurat Polacy tak bardzo przypadli Grekom do gustu?

Bo byliśmy wtedy światową czołówką w sportach drużynowych. Chcieli więc uczyć się od najlepszych. A na dodatek Grecja od lat jest krajem lewicującym, gdzie rozwinął się intelektualny komunizm w stylu Trockiego. Łatwiej było więc puścić władzom PRL-u Polaka do Grecji, niż na „zgniły” zachód. Pan Górski trafił do Aten przez Meksyk. Poleciał na zjazd FIFA, wygłosił wspaniały referat o futbolu i dostał pracę u Pavlosa Giannakopoulosa, wiceprezesa Panathinaikosu. Pan Kazimierz zrobił świetną robotę, a Polakom – świetną reklamę.

Kto jest w Grecji najbardziej rozpoznawalnym Polakiem?

Jan Paweł II.

A z żyjących?

Wie pan…

Wiem. Pan. Siedzimy przy stoliku godzinę a pozdrowiło pana już kilkadziesiąt osób.

I co ja mam powiedzieć? Na pewno wielki szacunek ma tu pan Górski.

Czuje się pan Grekiem?

Oni uznają mnie za swojego. Pod Atenami mam dom. Dali mi i mojej żonie honorowe obywatelstwo. Kocham ten kraj, bo to on przyjął mnie, gdy ludowa ojczyzna wyrzuciła Gmocha i zrobiła z niego złodzieja. Miałem wtedy załatwione stypendium doktoranckie na Philadelphia University u Edwarda Piszka, prezesa Fundacji Kopernikańskiej. Miałem mu też pomagać w jego firmie Mrs. Paul's Kitchens. Ale zostałem persona non grata. Do końca lat 80. prokurator Radomski nie godził się na mój powrót. Dokumenty i listy, które do niego słałem, pokażę w mojej książce. Ale i tak wszystko skończyło się dobrze, bo wylądowałem w Grecji. Tu warto być Polakiem, można czuć dumę. Wie pan, kiedy taką straszną dumę poczułem po raz ostatni?

Proszę mi powiedzieć.

Kiedy kibice Legii pokazali oprawę. Tą z Niemcem [podczas meczu Legia – FK Astaną – aut.]. Wspaniała, wzruszająca. Zrobiła w Grecji wielką karierę.

Dlaczego?

W końcu dowiedzieli się, że największe powstanie w trakcie wojny było w Warszawie. Oczywiście, że wcześniej było powstanie w gettcie, ale przy tym naszym to ledwie mgnienie. Wie pan, ja przeżyłem wojnę. Urodziłem się w styczniu 1939 roku, ale dużo pamiętam. Na przykład powstanie. Ojciec był zresztą zatrudniony w odgruzowywaniu Warszawy zburzonej po walkach. Z Niemcami. Bo po proszę pamiętać o jednym. Tę wojnę zaczęli Niemcy. Nie żadni naziści czy hitlerowcy. To zrobili ogłupieni przez Hitlera Niemcy, którzy wybrali go na kanclerza, a później poszli za niego walczyć. Wiem, że lepiej o tym zapomnieć, lepiej to wymazać – szczególnie chciałaby tego niemiecka propaganda szerząca bajki o nazistach – ale nam, Polakom, nie wypada. Pamiętam, jak na moich oczach zastrzelili człowieka.

Gdzie?

W Pruszkowie, w 1945 roku. Widziałem to, pamiętam. Widziałem to.

Miał pan wtedy 5 lat.

Tak. I wszystko pamiętam. Ojca zabrali na roboty do Wrocławia, ale uciekł stamtąd. Piechotą szedł do Pruszkowa. Pociąg z Warszawy do Wrocławia jedzie dziś sześć godzin, a on tak przespacerował całą trasę. Jak wrócił, od razu poszedł do lasu, do partyzantki. I siedział tam do wyzwolenia. Byłem dzieckiem. Ale takie przeżycia zostają w głowie. W trakcie wojny dojrzewa się znacznie szybciej. Uważam, że słusznie przebaczyliśmy Niemcom. Ale zapomnieć nigdy nie możemy. Bo znajomość historii pozwoli nam zapobiec podobnym wojnom.

Dziś na szczęście żyjemy w spokojniejszych czasach.

Ale zaraz wmówią nam, że brataliśmy się z Hitlerem. Do Berlina, Rzymu i Tokio dołączy Warszawa. Jako Polacy musimy się przed tym bronić, bo to niegodziwość największego kalibru.

We wtorek w Pireusie Olympiakos zremisował z Barceloną. Pan w 2010 roku był o krok od tego, aby poprowadzić Panathinaikos w meczu Ligi Mistrzów z wielką Barcą. Chwilę wcześniej przejął pan zespół na czas znalezienia następcy Nikólaosa Niópliasa. To udało się dość szybko i zastąpił pana Jesualdo Ferreira. I to on zmierzył się z Barceloną.

Ale zdążyłem ograć Iraklís 4:2

Ale szansa uciekła.

Nic wtedy nie zależało ode mnie. Szukali trenera i znaleźli. Tyle. I tak nie mógłbym tam pracować dłużej, niż miesiąc.

Dlaczego?

Bo żona się na to nie zgodziła.

Nie żal tej Barcelony?

W Atenach nikt o mnie nie zapomniał. Niedawno byłem na meczu i cała trybuna ultrasów wołała „Jacek, Jacek”. Nie odpuścili, mimo choroby musiałem iść się z nimi przywitać. Dla nauczyciela największym wyróżnieniem jest, gdy jego uczniowie pamiętają o nim mimo upływu 25 lat. Dlatego mecz z Barceloną nie był mi do niczego potrzebny. Szkoda, że się nie udało, ale niczego nie straciłem.

Wróci pan jeszcze kiedyś na trenerską ławkę?

Nie. Nie mam już sił fizycznych, a praca trenera trwa 24 godziny. W innym wymiarze czasowym – to oszustwo. Mogę już tylko doradzać. Niedawno miałem operację wszczepienia by-passów, teraz przechodzę rehabilitację. Codziennie pływam, ruszam się. Z każdym dniem czuję się coraz lepiej.

Grecki futbol dostał odłamkiem ekonomicznej bomby, która wybuchła w kraju w 2009 roku?

Dostał i to mocno. Wielka piłka skończyła się wraz z wielką kasą.

Grecy zamiast na szkolenie postawili na kupno drogich zabawek.

Ale na szkolenie też trzeba pieniędzy.

Ale ich brak można zastąpić systemem. Tak jak na przykład w Zagrzebiu czy Belgradzie. Zaskoczyło mnie to, że w meczu Olympiakosu z PAOK Saloniki, który obejrzałem w Pireusie, w wyjściowych składach obu drużyn było tylko trzech Greków. Trzech na dwudziestu dwóch zawodników!

Model był oparty na kasie. Kupowano zawodników, którzy mieli wyskakiwać z lodówki. Z dużymi nazwiskami. Pamięta pan pewnie, jak w Olympiakosie grał Rivaldo czy Darko Kovacević, jak w Panathinaikosie był Gilberto Silva. Woleli przebrzmiałe gwiazdy, niż wielkie talenty. Kiedyś proponowałem prezesowi Panathinaikosu Roberta Lewandowskiego, którego znałem z Pruszkowa. Nikt nie chciał podjąć tematu, bo chłopak nie miał nazwiska. Przez lata to wszystko tak się kręciło, aż tej kasy zabrakło. Oligarchowie zbiednieli, inni uciekli, jeszcze inni zostali, ale pieniądze wytransferowali do dalekich krajów. Odechciało im się zabawy w piłkę. I okazało się nagle, że źródełko wyschło.

Ale w Helladzie wciąż są milionerzy. Tylko jakby mniej chętnie wydają kasę.

Kiedyś był taki system: państwo zachęcało bogaczy do kupna klubów oferując im ministerialne kontrakty na wiele milionów. Budowali drogi, mosty, lotniska a przy okazji zarządzali drużynami pompując w nie część zysków. Taki był deal. Wy robicie, my wam płacimy, ale budujecie nie tylko te drogi, ale i sport. Dziś została już tylko propagandowa moc futbolu. Wykorzystuje ją na przykład właściciel PAOK, Ivan Savvidis, miliarder, właściciel przepięknego hotelu Makedonia Palace w Salonikach. Jest bardzo mocno związany z Rosją.

Co zostało z potęgi ligi greckiej?

Niewiele. Olympiakos, PAOK i AEK Ateny jeszcze walczą, ale w Europie znaczą niewiele. Najtrudniejsza jest sytuacja Panathinaikosu, który ma olbrzymie problemy finansowe. W składzie coraz częściej pojawiają się juniorzy z akademii, bo nie ma komu grać. Najlepsi z Grecji i tak dawno wyjechali, bo byli drodzy w utrzymaniu. Tak jak Panagiotis Retsos, za którego Leverkusen zapłacił Olympiakosowi 22 mln euro. Po co grecki klub ma trzymać Greka, jak Hiszpan czy chłopak z Afryki zagra nie gorzej za trzy razy mniejszą pensje? PAO stawia co prawda na tych młodych Greków, ale im brakuje doświadczenia. Dlatego „Koniczynki” są dopiero na siódmym miejscu.

Superleague Ellada jest silniejsza od Ekstraklasy?

W Grecji wciąż są większe pieniądze, ale bardziej cenię polską ligę. Wciąż rośnie, chociaż nie obrażając nikogo – to europejski drugi front. Byli ludzie z kasą, jak Bogusław Cupiał, Mariusz Walter, Józef Wojciechowski, ale wszyscy już uciekli. To nie pomaga. Ale Grecy naszą ligę szanują.

Polacy w Grecji dziś nie grają…

Takie czasy. Kiedyś Gucio Warzycha to był idol. Wie pan, dlaczego on nigdy nie odszedł z PAO? Bo w tamtym czasie to był jeden z najlepszych klubów europejskich. A poza tym Grecja to wspaniały kraj, zawsze świeci słońce, Warzycha zarabiał wielkie pieniądze, co roku dostawał nowy samochód. Każdy marzył, aby grać w Atenach. To gdzie on miał odejść? Wielki talent przejawiał też Igor Sypniewski, ale on miał inne problemy, niż piłka. O, zapomniałbym! Zachwycał Kazimierz Kmiecik z którym z Larisą zdobyliśmy mistrzostwo Grecji. Tego wyniku drużyna z prowincji nie powtórzy jeszcze przez tysiąc lat. A dziś? Są tylko Vadis Odjidja-Ofoe w Olympiakosie i Aleksandar Prijović z PAOK. To co prawda nie Polacy, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA