Owen w wywiadzie Staszewskiego: Jestem trenerem-pionierem. Uczyłem się od Ancelottiego, Fergusona i Jardima

To wciąż trener-zagadka. Nigdy nie pracował jako pierwszy szkoleniowiec. I choć jego doświadczenie w futbolu na najwyższym poziomie robi wrażenie, to w ostatniej kolejce ekstraklasy przytrafiła mu się wpadka. I to dotkliwa, bo jego Lechia przegrała z Koroną aż 0:5. Kim jest Adam Owen, który doprowadził do najwyższej ligowej porażki w historii klubu?

Sebastian Staszewski: Nie był pan nigdy pierwszym trenerem, tylko raz pracował pan jako asystent, nie ma pan za sobą dużej piłkarskiej kariery. Nie brzmi to imponująco.

Adam Owen: Od 15 lat pracuję na najwyższym poziomie. Jestem więc gotowy na to, aby zrozumieć zespół; by przygotować go pod względem taktycznym, fizycznym i mentalnym; by wziąć za niego odpowiedzialność. Przeszedłem bardzo długi proces szkolenia. Byłem w różnych krajach, pracowałem z wieloma trenerami, poznałem smak półfinału mistrzostw Europy, finału Pucharu UEFA. To nie są atuty? Widziałem wielu doświadczonych szkoleniowców, którzy zawodzili i wielu świeżaków, którzy zaskakiwali. Mam wrażenie, że do głosu doszła generacja trenerów, którzy nigdy nie grali w piłkę na wysokim poziomie. Na przykład Brendan Rodgers, José Mourinho, Arsène Wenger…

Możemy się licytować. Po drugiej stronie barykady jest Carlo Ancelotti, Pep Guardiola, Diego Simeone, Antonio Conte, Jupp Heynckes, Jürgen Klopp i tak dalej.

Ancelottiego poznałem kiedyś w Mediolanie. Byłem tam na stażu, który załatwił Gennaro Gattuso.

Skąd znał pan Gattuso?

Z Glasgow. Gdy Serie A miała przerwę, Gennaro zamiast na wakacje przylatywał do Szkocji i trenował z nami. To było zwierzę, niesamowity wojownik. Porozmawiał w mojej sprawie z Ancelottim i Carlo się zgodził. Stażowałem u niego czterokrotnie: raz w Milanie, dwa razy w Realu Madryt i raz w PSG. Później podglądałem Leonardo Jardima w Sportingu Lizbona. Często jeździłem też do Manchesteru, do Alexa Fergusona, kibica Rangers. Z jego synem, Darrenem, znam się dobrze z Wrexham. Nie mogę tego samego powiedzieć o jego ojcu, niemniej rozmawialiśmy kilka razy. Dzięki podróżom zyskałem pewność, że nie ma jednego genotypu trenera.

Pana jest odpowiedni?

Jest przede wszystkim mój. Do samodzielnej pracy byłem gotowy już kilka lat temu. Cała moja kariera to progres, zdobywanie nowych umiejętności, rozwój. I chociaż nie byłem nigdy opętany myślą, aby zostać pierwszym szkoleniowcem, to wszystko samoistnie szło w tę stronę. Dlatego teraz jestem przygotowany. Chociaż nie spodziewałem się, że szansa przyjdzie już teraz.

Jak będzie wyglądała pana symbioza z Piotrem Nowakiem? Niedawno był pana przełożonym, teraz jest dyrektorem sportowym, a pan pierwszym trenerem…

Nikt nie będzie miał wpływu na to, jak pracuję. Nikt. Jako menadżer muszę mieć kontrolę nad wszystkimi aspektami. Natomiast z Piotrem będę oczywiście współpracował. To świetny trener, bardzo doświadczony facet. Ale odpowiedzialność biorę na siebie. Może to kwestia kulturowa, ale tego nauczyłem się w Anglii. Ja odpowiadam za drużynę, więc ja podejmuję decyzje.

Jest pan bardziej trenerem, czy naukowcem?

Pół na pół.

Zna pan podobny przypadek?

Nie.

Jest pan więc pionierem.

Byłem najmłodszym trenerem w Europie z licencją UEFA Pro, jestem najmłodszym, który ma doktorat. Zdecydowałem się na nietypową drogę i robię wszystko, aby przebiegała jak najszybciej.

W czym pomaga panu nauka?

W odpowiedzi na pytanie „po co to robimy?”. Wielu trenerów ma swoje metody, ale nie jest w stanie ich sensownie wyjaśnić. Często robią coś, co robili jako zawodnicy. Nawet, jeśli to coś jest złe. A ja po przeprowadzonych zajęciach mogę wszystko wytłumaczyć. Z naukowego punktu widzenia, z taktycznego, technicznego, piłkarskiego. Z każdego. Mogę wszystkim piłkarzom udowodnić dlaczego konkretnego dnia robimy dane ćwiczenia. Jeśli nie wyjaśnię tego rysując kreski na tablicy, to wyjaśnię pokazując wyniki badań krwi. A jeśli uda mi się wynikami badań, to pokaże im efekty pracy.

Jest pan zadowolony z przygotowania fizycznego piłkarzy Lechii? [rozmowa przeprowadzona została tydzień przed wpadką w meczu z Koroną]

Jest coraz lepiej. Z tygodnia na tydzień poprawiamy się.

Jak oceni pan to przygotowanie w skali od 1 do 10?

7.

7? Przecież to pan trenował zespół latem.

Kiedy dołączyłem do teamu, musiałem zmienić kilka rzeczy. Ale przy współpracy z Nowakiem. On miał swoje metody, ja swoje, szukaliśmy więc rozwiązań. To był nasz wspólny projekt. Natomiast abym wszystko zrobił po swojemu, potrzebuję czasu. Mam w klubie Damiana Korbę, trenera przygotowania fizycznego i mojego kolegę Matta Newtona, analityka GPS, którego ściągnąłem z Genewy. Razem z nimi zadbam o to, aby piłkarze byli w topowej formie.

Kiedy to nastanie?

Nie da się wskoczyć z 1 na 10. Wtedy zaczynają się kontuzje. Wchodzenie na wyższe obciążenia musi być stopniowe. Wierzę w moją metodologię. Wiem, że kiedy doprowadzę zawodników do 10, będę chciał, aby walczyli o bycie na 11. Bo w każdym wieku można się rozwinąć. W Rangers pracowałem z 37-letnim Davidem Weirem, który z roku na rok osiągał coraz lepsze wyniki. Facet zakończył karierę dopiero w wieku 42 lat.

Dlaczego polscy piłkarze potrzebują czasu, aby zaadoptować się na zachodzie? W lidze trenujemy zbyt lekko? Edward Kowalczuk, Polak, który od 30 lat pracuje w Hannoverze 96, twierdzi, że zawodnik z Ekstraklasy na przystosowanie się do tempa Bundesligi potrzebuje co najmniej roku.

Każdy potrzebuje takiego czasu.

Ale zawodnik z Premier League nigdzie nie będzie miał problemu z przygotowaniem fizycznym.

To prawda. Nigdzie na świecie nie gra się tak szybko, jak w Anglii. Teraz będę chciał przenieść to tempo do Gdańska. To samo robiłem w Szwajcarii. Jeśli ktoś mi powie, że to niemożliwe, to ja powiem, że kłamie. Każde ciało reaguje tak samo. Pod względem fizycznym Polak nie różni się od Anglika.

Dlaczego opuścił pan Wyspy Brytyjskie? Niewielu tamtejszych trenerów rusza za kanał La Manche.

Bo jestem Walijczykiem. Obrałem drogę, którą wcześniej podążyli moi rodacy John Toshack i Chris Coleman. Toshack pracował w Hiszpanii, Turcji, Francji czy Włoszech, a Coleman w Hiszpanii i Grecji. Pomyślałem więc, że warto spróbować. Po Celticu, Rangers, Sheffield Wednesday i Sheffield United potrzebowałem zmiany. Od zawsze miałem chęć podróżowania, poznawania ludzi, języków i kultur. Więc zaryzykowałem. Nie jest to typowy brytyjski sposób myślenia, ale to nie moja sprawa.

To, że pracował pan w Celticu i Rangers, dwóch nienawidzących się klubach z Glasgow, ma dla pana szczególne znaczenie?

Oczywiście. Poznanie relacji z obu stron to niesamowite doświadczenie.

Komu pan kibicuje?

Czuję związek z oboma klubami, ale to w Rangers przeżyłem najpiękniejsze lata mojej kariery…

Wielką szansę otrzymał pan od Waltera Smitha.

Dołączyłem do Rangers mając 26 lat. A Smith, który jest tam legendą, pozwolił dzieciakowi z Walii być częścią drużyny w pełnym znaczeniu tych słów. To on zdecydował, że klub zapłaci za moją licencję UEFA Pro. Dał mi wstęp na wszystkie spotkania, odprawy, dyskusje. Lepszej edukacji nie mogłem otrzymać. Smith jest najlepszym trenerem jakiego poznałem. Do dziś utrzymujemy kontakt, czasem dzwonię do Waltera po radę. Zawsze mówi szczerze i wartościowo. To mój mentor.

Najpierw był pan w dwóch klubach z Glasgow, później w dwóch klubach z Sheffield.

W Anglii nie było z tym problemu.

Jak trafił pan do Szwajcarii? To dość nietypowy kierunek. Szczególnie, że w 2014 roku Servette FC był w drugiej lidze.

Ale projekt był ambitny. Działacze chcieli odbudować potęgę klubu, który w historii ligi szwajcarskiej zapisał się złotymi zgłoskami. Miałem w tym pomóc. Ale po kilku miesiącach było jasne, że nic z tego nie wyjdzie. Zaczęły się problemy z pieniędzmi, z podejściem niektórych ludzi do prowadzenia drużyny. W tabeli zajęliśmy drugie miejsce, ale chwilę później Servette został wyrzucony do trzeciej ligi za kłopoty finansowe. To był dramat. Poziom był taki niski, że sam mógłbym tam grać.

Dlaczego więc został pan w Genewie?

Miałem wtedy poważną ofertę z Portugalii, ale odrzuciłem ją, aby nie zmuszać dzieci do kolejnej przeprowadzki. Czasem w życiu trzeba kierować się czymś inny, niż ambicją. Dlatego zostaliśmy w Szwajcarii. Udało się nawet wrócić do drugiej ligi, ale nie chciałem tam już pracować. Zresztą, w tym czasie kilkukrotnie dzwoniły do mnie angielskie i szkockie kluby, które namawiały do powrotu i to w różnych rolach. Ale nie byłem zainteresowany. W tym okresie współpracowałem już z reprezentacją Walii i Benfiką Lizbona. Kiedyś tam wrócę, ale wciąż jestem młody, na razie mi się nie śpieszy.

Co właściwie robił pan w Lizbonie? Bo żaden z portugalskich dziennikarzy z którymi rozmawiałem nigdy o panu nie słyszał.

Bo nie byłem członkiem sztabu szkoleniowego. Współpracowałem z Benfica Lab, naukowym laboratorium klubu. Przez 10 lat wydaliśmy razem wiele publikacji. Długo była to współpraca nieformalna, dopiero w ostatnich dwóch latach podpisaliśmy jakieś umowy. Zostałem konsultantem ds. badań sportowych. Przyglądaliśmy się różnym aspektom treningów, testowaliśmy pewne sposoby pracy. To było świetne doświadczenie, bo dziś mogę korzystać z jego owoców.

Wciąż pracuje pan w reprezentacji Walii?

Tak, od 10 lat.

Teraz jest pan trenerem Lechii.

Ale byłem na ostatnim zgrupowaniu kadry.

Nie widzi pan konfliktu interesów?

Nie. Przez cztery lata pracowałem z drużyną do lat 21, a od sześciu lat trenuję seniorów. W tym czasie wykonywałem wiele różnych prac i żadnej nie zaniedbałem przez pomaganie Walii.

Ale kiedy byłaby przerwa reprezentacyjna, którą trenerzy wykorzystują na pracę z zespołem, pan wsiadałby w samolot i leciał do Walii. Nie wiem, czy prezesowi Mandziarze podoba się taka wizja.

Swoją pracę wykonuję miesiącami, nie tylko przez te kilka dni. Zobaczymy, co będzie. Z kadrą wciąż wiąże mnie ważna umowa.

Do kiedy?

Do kiedy będzie trzeba. Na pewno usiądziemy z prezesem Mandziarą i porozmawiamy.

Awans Walii do półfinału mistrzostw Europy to pana największy sukces?

Wiem, że wielu ludzi się zdziwiło, ale ja – nie. Relacja, jaka wytworzyła się w eliminacjach między zawodnikami, trenerami i kibicami była niesamowita. To musiało przynieść sukces. Musiało. I przyniosło. Gdybym nie pracował w reprezentacji i tak pojechałbym do Francji, jako kibic. Czułem i czuję wielki związek z tą drużyną. Szkoda tylko, że nie udało się awansować do finału.

Wierzyliście w to?

Tak, naprawdę mocno, Widziałem po piłkarzach, mobilizacja była olbrzymia. Punktem zwrotnym było pokonanie Belgów. Wtedy zawodnicy uwierzyli w siebie. Portugalia nie zachwycała w poprzednich meczach. A my mieliśmy świadomość tego, jak dobrze nam idzie. W Lyonie były okazje, ale to tylko piłka. Nie da się zawsze wygrywać, szczególnie przeciwko drużynie Cristiano Ronaldo. Ale co tam. Pamiętam, jak przed meczem z Anglią trwała dyskusja na temat przygotowania fizycznego. I Anglicy narzekali, że są zmęczeni, bo Premier League gra bez przerwy zimowej. Ale przepraszam, gdzie występują Walijczycy? Prawie wszyscy w Anglii! I my tego kłopotu nie mieliśmy. Fizycznie wytrzymaliśmy aż do półfinału. Razem z reprezentacją maleńkiego kraju wskoczyliśmy na ósme miejsce w rankingu FIFA. Dlatego ta duma jest taka wyjątkowa. To duma Walijczyka.

Możliwe, aby pana rodak zagrał w Lechii?

Może Gareth Bale? Porozmawiam z nim o zimowym wypożyczeniu.

A co z innymi Walijczykami?

Sam Bale by nam wystarczył. Ale pomyślę jeszcze o Joe Allenie albo Aaronie Ramsey'u, haha.

Więcej o:
Copyright © Agora SA