Eliminacje MŚ 2018. Jak Polacy tracili punkty i nerwy w Armenii. Remis Engela, porażka Beenhakkera. Nieudane bitwy, ale w zwycięskich wojnach

Prezydent Lech Kaczyński pomógł wynegocjować trasę przelotu piłkarzy, gospodarze oszukiwali przy koszeniu trawy, krążyły walizki pieniędzy, Adam Nawałka poznawał życie w sztabie kadry. W Armenii nigdy nie było nudno. Ale nigdy nie było też kompletu punktów dla Polski.

- To nie dla was – burknął sprzedawca na lotnisku w Baku. Niewiele w tym sklepie było do kupienia, ale i tak: nie dla was. Nie dla pasażerów tego samolotu. Ten samolot to był prezydencki Tu-154. Ten nieszczęsny, o numerze 101. Polscy piłkarze właśnie odlatywali nim z Baku do Erywania na kolejny mecz eliminacji Euro 2008.

Stadion jak obóz wojskowy

Kaukaz w czerwcu 2007 roku to było piłkarskie piekło. Upał nie do wytrzymania, boiska z tępą trawą, kurz w powietrzu. A do tego na stadionie w Azerbejdżanie atmosfera jak w obozie wojskowym: kordon żołnierzy wokół boiska, bezsensowne pokazówki: tu nie wolno wejść, stąd nie wolno wyjść, tu nie wolno pić wody, i tak dalej. A na boisku niewiele lepiej: Azerbejdżan prowadził przez blisko godzinę, zanim wyrównał Ebi Smolarek. Niedługo potem gola dającego trzy punkty strzelił Jacek Krzynówek (a potem kolejnego, i ustalił wynik na 3:1).

Pierwszy taki lot

Dobrze się skończyło, a potem przyszła kolejna pocieszająca wiadomość: można będzie skrócić podróż i polecieć bezpośrednio z Azerbejdżanu do Armenii. - Nie pamiętam już, czy to osobiście się wstawiał w tej sprawie za nami Lech Kaczyński, w każdym razie na pewno Kancelaria Prezydenta mocno zadziałała – mówi Sport.pl ówczesny prezes PZPN Michał Listkiewicz. – Prezydent Kaczyński był nam życzliwy, a tam chodziło o skorzystanie z korytarza powietrznego, od dawna zakazanego – mówi Listkiewicz. Lot przez granicę Azerbejdżanu i Armenii to lot przez linię frontu, oba kraje nie utrzymują stosunków dyplomatycznych i nie przyjmują od siebie bezpośrednich lotów. Prezydencki Tu-154 z kadrą na pokładzie miał według pierwotnego planu polecieć z Baku do Tbilisi, a stamtąd po krótkich formalnościach od razu odlecieć do Erywania. Tylko po to, żeby lot był oficjalnie z Gruzji, a nie Azerbejdżanu. Ale z prezydencką pomocą udało się inaczej. W takich okolicznościach lot na mecz eliminacyjny stał się lotem historycznym, pierwszym takim od wojny o Górski Karabach. I na tym ułatwienia się skończyły.

Trawa długa jak dłoń

W Erywaniu było jeszcze bardziej upalnie niż w Baku i trzeba było grać na boisku, które było w tak złym stanie, że przed meczem wybuchła o nie kłótnia. – Nasz dyrektor Jan de Zeeuw zażądał na odprawie dzień przed meczem, żeby trawę przynajmniej skrócić. Czego tam na tym boisku nie było: dziury, żwirek, kamienie. Przegraliśmy zasłużenie, nie ma co się tłumaczyć boiskiem, ale było w niebywałym stanie – wspomina w rozmowie ze Sport.pl Bogusław Kaczmarek, asystent Leo Beenhakkera.  – Taka trawa była – śmieje się trener Adam Nawałka, pokazując: długa jak dłoń. Nawałka tamtą podróżą po Kaukazie debiutował w sztabie Leo Beenhakkera, zastępując w awaryjnym trybie Dariusza Dziekanowskiego. I został do końca Euro 2008. To Dziekanowski był przez ówczesnych szefów PZPN przygotowywany do zastąpienia w przyszłości Beenhakkera, po przyuczeniu się u jego boku. Ale Dziekanowski zaniemógł tuż przed zgrupowaniem przed Azerbejdżanem i Armenią i dzięki temu mogła się zacząć trenerska kariera Nawałki w reprezentacyjnej piłce.

35 capuccino, 12 cygar i wreszcie: yes, Nawałka!

- Darek zachorował, a tu się zgrupowanie we Wronkach zaczyna, zadania rozpisane. Darek odpowiadał za rozgrzewkę i wiele innych rzeczy. Padło mnóstwo kandydatur, Leo wypił trzydzieści pięć capuccino i wypalił dwanaście cygar, zanim usłyszał: może Adam Nawałka? I powiedział: yes! Adam niedługo wcześniej został zwolniony z Wisły Kraków, ale zanim go zwolnili, zdążył się spotkać z Beenhakkerem, który przyjechał na obserwację kadrowiczów z Wisły. Wypili kawkę, pogadali, widać dobrze im się rozmawiało.  Leo miał tylko jedną wątpliwość: czy Adam nie odszedł z Wisły przez konflikt z piłkarzami. Nie chciał tych sporów przenieść do kadry, gdzie było kilku wiślaków. Zadzwoniłem do Radka Sobolewskiego, nie czekając aż przyjedzie do Wronek. A on mówi: „Trenerze, co pan, jaki konflikt z trenerem Nawałką? Nie było żadnego”. Więc dzwonię do Adama. Sobota, pierwsi piłkarze docierają na zgrupowanie. – Co tam porabiasz? – A odpoczywam. – To ja cię zapraszam do Wronek, na zgrupowanie. – Trening pooglądać? – Nie, ja cię do sztabu zapraszam, robota jest. – Kiedy mam być? – Właściwie to już – wspomina Bogusław Kaczmarek. I niedługo później Adam Nawałka był już we Wronkach, a kilka dni później w wesołym samolocie na Kaukaz (- Beenhakker zgrzytał zębami i klepał się po udach - miał taki nerwowy tik – patrząc na ten bal tak zwanych działaczy na pokładzie – uśmiecha się dziś Kaczmarek) i w piekle w Erywaniu.

Autobus jak piekarnik

- Graliśmy wieczorem, a i tak było 36 stopni. Autobus z hotelu na stadion jechał godzinę, a wcześniej kierowca zostawił go z wyłączoną klimatyzacją i weszliśmy do piekarnika. Trawy nie skosili, a delegat to zaakceptował, mimo że Jan zgłosił zastrzeżenia. – Przywałowali ją tylko. Pamiętam że też chyba były jakieś problemy z dopuszczeniem naszego kucharza do gotowania w hotelu, itd. Do tego stadion jest na wysokości 1000 m n.p.m. i to też ma znaczenie, trzeba zrobić dłuższą rozgrzewkę, żeby potem nie przytkało na początku meczu, gdy gospodarze narzucą mocne tempo. Przez to Duńczycy wpadli w kłopoty już w obecnych eliminacjach, pierwsi stracili gola i musieli odrabiać – mówi Nawałka. – No ale nie przegraliśmy 0:1 przez boisko ani przez upał. Spóźniliśmy się wtedy ze zmianą. Jacek Bąk złapał kontuzję, zastąpił go Radosław Sobolewski, ale z tego co pamiętam jeszcze nie zdążył stanąć w murze, gdy rywale mieli rzut wolny – wspomina Kaczmarek. Gola zdobył ładnym strzałem Hamlet Mychitarian.

Armenia grała dla chorego trenera

– Artur Boruc za późno zareagował. Nam tam gra zupełnie nie wychodziła. Na nierównym boisku zaczęliśmy podnosić piłkę, a dla nich to była woda na młyn. Dużo walki, mało piłki. Tam było trzech piłkarzy dobrych technicznie, a reszta się spełniała w walce i bieganiu. Szkocki trener dobrze ich ustawił. Tam była dość dramatyczna sytuacja, bo Ian Porterfield był już bardzo chory na raka, zmarł trzy miesiące po meczu z nami, oni grali dla niego. Ale po meczu Porterfield powiedział nam: widzę jak gracie i wy pojedziecie na to Euro. A my jeszcze poodbieramy punkty waszym rywalom – mówi Kaczmarek.

Znów pech Jacka Bąka

I tak się stało. Erywań okazał się przegraną bitwą wygranej wojny. Podobnie było sześć lat wcześniej, gdy po punkty przyleciała do Armenii reprezentacja Jerzego Engela, w drodze na pierwszy od 16 lat mundial z polskim udziałem. I wówczas również niemiłe wspomnienia miał Jacek Bąk, który dostał czerwoną kartkę w 87. minucie za starcie, w którym nie faulował, a był faulowany. – Sędzia z Belgii w ogóle nie panował nad tym co się działo. Radosław Kałużny zszedł jeszcze w pierwszej połowie z kontuzją, Mariusz Kukiełka  grał ze wstrząśnieniem mózgu – wspomina w rozmowie ze Sport.pl Jerzy Engel.

Pieniądze od Ukrainy

Tak jak w 2007 z drużyną Beenhakkera, tak i z kadrą Jerzego Engela poleciał do Armenii cały zastęp działaczy i gości. – Była też reprezentacja naszych oldboyów, która dzień przed meczem eliminacyjnym zmierzyła się z gospodarzami. A potem z okazji meczu oldboyów był wielki bankiet. I na tym bankiecie nasi się dowiedzieli, że rywale zrobią wszystko by nam zabrać punkty, bo specjalną premię obiecała im walcząca z nami o pierwsze miejsce Ukraina – wspomina Jerzy Engel. – Na ten mecz oldboyów pojechały na zaproszenie Armenii nasze gwiazdy z drużyn Górskiego i Piechniczka. Lato, Szarmach, Tomaszewski. Ja wtedy nawet sędziowałem pierwszą połowę. Potem z bankietu musiałem szybko uciekać, bo nazajutrz był mecz, ale pamiętam że zabawa była przednia. Nie wiem czy wszyscy na mecz kadry potem zdążyli – śmieje się Michał Listkiewicz. I wspomina, że ukraińskie premie dla Ukraińców nie były jedynymi, o których się wówczas rozmawiało. – Poleciał z nami właściciel Polsatu Zygmunt Solorz i też obiecał naszym chłopakom premię – mówi Listkiewicz. Premię za zwycięstwo nad Armenią, po którym Polacy byliby już o krok od awansu na mundial, pierwszy transmitowany przez Polsat.

„Szybko zdobyliśmy bramkę. I się zaczęło”

Drużyna Jerzego Engela grała w Erywaniu w jeszcze większym upale niż piłkarze Beenhakkera, bo nie wieczorem, a o 15 miejscowego czasu. – Lampa była niemiłosierna, piłkarze bali się popatrzeć w górę, tak słońce paliło w oczy. Do tego ta bawola trawa, na której trzeba było grać górą. Tak zdobyliśmy bramkę, już na początku meczu, Radek Kałużny uderzył głową. I wtedy się zaczęło: faule, bijatyki. Rywale wyrównali niedługo później, ale już do końca co przyjęcie piłki to był faul. Uczulaliśmy zawodników, żeby nie reagowali. Aż Jacek Bąk został sfaulowany bez piłki, zrobiło się zamieszanie i zagubiony sędzia dał po czerwonej piłkarzom z obu stron – opowiada Engel. Ale z Armenii mimo wszystko ma miłe wspomnienia. – Piękny kraj, mieliśmy okazję zobaczyć kilka ciekawych miejsc w Erywaniu. A wynik, choć straciliśmy punkty, nie zemścił się w walce o awans, bo jeszcze tego samego dnia napłynęły dobre informacje. 

Cały zespół stał i nasłuchiwał: jak tam Ukraina

- Pamiętam, że były w Armenii ogromne problemy z zasięgiem telefonów komórkowych, ale było jedno miejsce tuż przy lotnisku, gdzie dało się złapać połączenie. I mam jeszcze przed oczami, jak cały zespół stoi i słucha transmisji: jak tam Ukraina? I gdy się okazało, że Ukraińcy zremisowali z Walią, a Białoruś z Norwegią, wybuchła wielka radość – opowiada Engel. – Ja już zdążyłem powiedzieć prezesowi Solorzowi: dziękujemy za gest, no ale niestety, nie ma zwycięstwa, to i premii nie będzie. Ale gdy przyszły wieści o wynikach rywali to Solorz krzyknął: płacę, jeśli będzie w końcu awans, to i za remis płacę.

Piłkarze Beenhakkera takiego pocieszenia od razu nie dostali, bo tamtego dnia najgroźniejsi rywale, Portugalczycy i Serbowie, nie grali meczów, ale też okazało się ostatecznie, że strata punktów w Armenii niewiele znaczyła w drodze na pierwsze Euro z udziałem Polaków.

Adam Nawałka wraca teraz do Erywania po 10 latach, już jako główny trener, a jego piłkarze mogą tam zrobić ostatni krok do mundialu w Rosji. Ale nawet jeśli wygrają, to - o ile ich samolot powrotny się nie opóźni - odlatując z Armenii nie będą jeszcze pewni awansu. Wynik meczu Czarnogóra – Dania poznają dopiero na pokładzie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA