Kamil Vacek: Bo klub robił wszystko, abym rozwiązał kontrakt. Codziennie ćwiczyłem z pięcioma kolegami, którzy byli w takiej samej sytuacji. To nie były normalne treningi. To była „kolonia karna”. Mieliśmy nawet oddelegowanego trenera, który sprawdzał co robimy.
Tam to normalka. Mieliśmy kontrakty, klub musiał je płacić, więc chciał nas zachęcić do rozwiązania umów. Ja nie chciałem siedzieć tam za wszelką cenę. Kilkukrotnie mówiłem prezesowi Ben Dovovi, że możemy podyskutować, poszukać rozwiązania. Mogłem odejść, jeśli znalazłby się klub, który by mnie chciał. Kiedy dogadałem się ze Śląskiem szybko załatwiliśmy formalności. Umowa ważna była przez rok, więc wypłacili mi kilka pensji i podaliśmy sobie ręce.
Spotkałem go. To było całkiem zabawne, bo ja Czech, on Francuz, a rozmawialiśmy po polsku. I nie wiem kto mówił gorzej, haha. Ludo był w tym „Klubie Kokosa”, kiedy przyjechałem do Izraela. Miał wysoki kontrakt, dlatego też był zmuszany do odejścia.
To był wartościowy rok. Miałem przyjemność trenować u René Meulensteena, szkoleniowca który przez dwanaście lat pracował w Manchesterze United, był nawet asystentem Sir Alexa Fergusona. Dużo się od niego nauczyłem. Lekko nie było, ale kiedy tylko byłem zdrowy, grałem we wszystkich meczach. Problemem było tylko to, że nie występowałem na mojej nominalnej pozycji.
Bo trener preferował ustawienie z dwoma defensywnymi pomocnikami. I ja byłem jednym z nich. W Izraelu rozegrałem 26 meczów. Na kolana nie powalają moje statystyki…
Tak, to przez zmianę pozycji. Mimo to sprawdzałem się w nowej roli, bo w ciągu pierwszego półrocza cztery razy wybrali mnie piłkarzem miesiąca ligi.
Meulensteen nie chciał grać ofensywnie, skupiał się na obronie. Nie szło nam najlepiej. A kiedy drużyna gra słabo, to ty też nie jesteś na fali wznoszącej. Poza tym w Hajfie były różne dziwne problemy. Na treningach iskrzyło. Piłkarze kłócili się, obrażali i nie tylko...
Też. Kilkukrotnie chłopaków trzeba było rozdzielać, bo skakali sobie do oczu. Izraelczycy to indywidualiści. Kiedy podawałem komuś piłkę, to nie było szans, abym dostał ją z powrotem. Każdy patrzył tylko na siebie. Nie było gry zespołowej. Momentami nie byliśmy jedenastką, a grupą jedenastu zawodników. Miałbym dla siebie pretensje, gdybym nie wykorzystał pięciu okazji. Ale ja ich w ogóle nie miałem! Dla mnie Izrael był szkołą życia. Grałem w wielkiej drużynie, którą wspiera rzesza kibiców, ale po miesiącu przekonałem się, że to nie wszystko. Najważniejsza jest dobra atmosfera.
Meulensteena zwolnili, przyszedł za niego Guy Luzon, który nie widział mnie w składzie. Nie tylko mnie, bo właściwie wszyscy obcokrajowcy na których stawiał Meulensteen zostali odstawieni. Ja odszedłem do Śląska, Urugwajczyk Gary Kagelmacher do KV Kortrijk, Norweg Fitim Azemi do Vålerengi Oslo, Hiszpan Marc Valiente do K.A.S. Eupen a Islandczyk Hólmar Örn Eyjólfsson do Levskiego Sofia. Pod względem stabilności Izrael to dzika ziemia. Wszystko potrafi zmienić tam jedna porażka.
Rok temu chciałem zostać w Ekstraklasie. Odchodziłem co prawda z Piasta Gliwice, ale nie miałem zamiaru wyjeżdżać. Rozmawiałem z Lechem Poznań, z Jagiellonią Białystok, dzwoniła Cracovia, był nawet sygnał z Legii Warszawa, choć mało konkretny. Negocjacje były jednak utrudnione, miałem ważny kontrakt ze Spartą Praga, która chciała za mnie kilkaset tysięcy euro. To nie był łatwy czas. Gdy wydawało się, że zostanę w Pradze, zgłosili się Izraelczycy.
Z działaczami Lecha ustaliłem wszystkie szczegóły umowy. Zabrakło tylko porozumienia między klubami. Czesi oczekiwali tyle ile Lech nie chciał płacić. Ludzie z Hajfy nie tylko zgodzili się na te warunki, ale jeszcze dorzucili coś ekstra. Mi dali bardzo wysoki kontrakt. Ale mimo to żałuję, że wtedy wyjechałem.
Chyba zrobiłem na nim dobre wrażenie. Rok temu musiałem go przeprosić, bo chociaż chciałem grać w Lechu, to nic z tego nie wyszło. Teraz mieliśmy szczęśliwe zakończenie.
Mogłem tam grać, była też ciekawa oferta z 2. Bundesligi. Dzwonił nawet Lech. Ale propozycja Śląska była najlepsza. Mając duże doświadczenie wiedziałem, że powinienem wybrać miejsce w którym będę czuł się dobrze. Musiałem też zrobić ruch. Negocjacje nie były łatwe, ale mogę powiedzieć, że ulżyło mi, bo wróciłem.
Bo pieniądze to nie wszystko. A w Polsce bardzo mi się spodobało. Dlatego wolałem grać za mniejszą kasę w Śląsku, niż za większą w Izraelu. To, co zrobiliście w polskim futbolu, zasługuje na olbrzymie brawa. Grałem już we Włoszech, w Niemczech, w Czechach i Izraelu, więc mam skalę porównawczą. I mogę mówić z pełną odpowiedzialnością, że organizacja Ekstraklasy to klasa światowa. Możecie być dumni.
Mieszkam w Dolním Dobrouciu do którego stąd jest tylko 160 km. Ale z domu wyjechałem, gdy miałem 11 lat. Mieszkałem w internacie Sigmy Ołomuniec. Przyzwyczaiłem się więc do tęsknoty za rodziną. Ale fakt, w wolnej chwili mogę wsiąść samochód i pojechać do domu.
Na razie z trenerami robimy wszystko, abym wrócił do odpowiedniej dyspozycji. Mam dwa treningi dziennie. Nie wiem ile czasu jeszcze potrzebuję, ale w tej chwili nie jestem gotowy na 90 minut spotkania. Przecież przez trzy miesiące nie grałem, a przez trzy kolejne nie trenowałem z drużyną.
Nie tylko rok 2016 i 2017, ale cztery ostatnie lata były dla mnie bardzo dobre. Wszystko, co osiągnąłem w piłce, zawdzięczam pracy. Na pewno mam talent, ale gdybym był leniwy, to na nic on by mi się nie przydał. Dlatego teraz robię wszystko, aby za rok powiedzieć sobie: „Kamil, pracowałeś uczciwie, masz czyste sumienie”. Wiem, że jeżeli do talentu dodam wysiłek, to znów mogę być takim dowódcą. Chcę zrobić tu coś fantastycznego. Chcę pomóc drużynie. Chcę cieszyć się futbolem. Dziesięć lat temu traciłem siły na krzyki, nerwy. Teraz już nie. Doceniam to, co robię. Kiedy siedziałem na ławce w meczu z Legią i patrzyłem na doping kibiców, to pomyślałem, że dla takich chwil trenowałem całe życie. Czegoś takiego nie widziałem ani w Serie A, ani w Bundeslidze.
Chyba mają rację.
Kluczowe. Lubię być liderem. Lubię być doceniany. W Arminii Bielefeld nie grałem, bo szybko nabawiłem się kontuzji stopy. W Chievo przez dwa lata zaliczyłem 31 meczów w Serie A. Przez kilka sezonów byłem też podstawowym piłkarzem Sparty Praga, najsilniejszej czeskiej drużyny. Ale zawsze czegoś brakowało. Robiłem wszystko, co mogłem, ale zmiany klubów i otoczenia wpływały na mnie negatywnie.
Gdyby nie uraz, którego nabawiłem się w Chievo, pojechałbym na Euro. Strasznie żałuję, że się nie udało. Powołanie od Michala Bíleka przeszło mi tuż koło nosa.
W Pradze przegraliśmy ze Szkocją. Przedostatni zagrałem za to z Polską.
Nie pamiętam.
Piłkarskie życie jest pokręcone. Może właśnie grając we Wrocławiu uda mi się wrócić do kadry? Piłka często nie ma sensu. W Izraelu byłem w życiowej formie, a mimo to selekcjoner mnie pomijał. Natomiast będąc piłkarzem Piasta, klubu słabszego, niż Maccabi, regularnie byłem w kręgu zainteresowania reprezentacji. Dziś czuję się najlepiej w całej karierze – mentalnie i fizycznie. Jestem dojrzałym, ale wciąż młodym człowiekiem. Wiem, że byłbym w stanie pomóc kadrze. Wierzę, że jeśli pokażę klasę w Śląsku, to reprezentacja znów mnie znajdzie.