Łukasz Bortnik, polski trener z Ligi Europy: Mierzę wysoko. Chcę pracować w silnym europejskim klubie

Widziałem wyniki badań szybkościowych niektórych piłkarzy z Premier League i byłem zaskoczony. Polscy zawodnicy wcale nie odbiegają jakoś wyraźnie np. pod względem szybkościowym. Mało tego, czasami zdarza się, że są lepsi. Problem leży w selekcji - mówi Łukasz Bortnik, trener od przygotowania fizycznego w Hapoelu Beer Szewa, wicemistrza Izraela, który występuje w Lidze Europy.

Damian Bąbol: Niewielu kibiców pewnie wie, że polski trener tak dobrze radzi sobie w zagranicznej lidze i europejskich pucharach. 

Łukasz Bortnik*: - Skupiam się na swojej pracy, nie zabiegam o rozgłos. Wyniki mówią same za siebie. W poprzednim sezonie z Hapoelem zdobyliśmy mistrzostwo Izraela. Byliśmy blisko awansu do Ligi Mistrzów, ale w ostatniej rundzie minimalnie lepszy okazał się NK Maribor, mimo że pierwsze spotkanie wygraliśmy. Gramy teraz w fazie grupowej Ligi Europy. W pierwszej kolejce pokonaliśmy FC Lugano (2:1). Przed nami mecze z Steauą Bukareszt i Viktorią Pilzno. W tym sezonie rozegraliśmy już 15 meczów. Mamy nieduży skład, rotacje są ograniczone, ale liczymy, że w europejskich rozgrywkach będzie nam szło równie dobrze, a nawet jeszcze lepiej niż rok temu. Wtedy wygraliśmy m.in. z Interem Mediolan, Celtikiem Glasgow. Odpadliśmy dopiero w 1/16 LE z Besiktasem Stambuł, ale tanio skóry nie sprzedaliśmy. Teraz też musimy się skupić na walce na kilku frontach. W niedzielę wygraliśmy z Bnei Yehuda 1:0, trzecim zespołem poprzedniego sezonu. Po czterech kolejkach jesteśmy na piątym miejscu. Do lidera Beitaru Jerozolima tracimy trzy punkty, ale to dopiero początek.

Ile lat pracujesz w Izraelu?

- Niedawno zacząłem drugi rok w systemie full-time. Wcześniej w sezonie 2015/2016 współpracowałem z Hapoelem, który zdobył mistrzostwo kraju po 40 latach. Pełniłem wtedy rolę konsultanta. Byłem m.in. odpowiedzialny za wdrażanie technologii GPSports. Później moja współpraca zaczęła się rozszerzać, aż w ubiegłym roku dostałem propozycję, żeby dołączyć do sztabu trenerskiego. Mój kontrakt obowiązuje do 2019 r. 

Dlaczego zdecydowałeś się na pracę w Izraelu?

- W tamtym okresie dostałem również bardzo konkretną ofertę z Legii Warszawa. Długo się zastanawiałem. Możliwość pracy w najsilniejszym polskim klubie, walka o mistrzostwo i Ligę Mistrzów, która jest moim marzeniem, była kusząca. To była trudna decyzja. Ale wcześniejszy sezon, w którym byłem konsultantem Hapoelu okazał się decydujący. Poznałem sztab szkoleniowy oraz zawodników. Ostatecznie wybrałem Izrael. Podobał mi się też klimat, jaki panował w Hapoelu, czyli chęć rozwoju i walki o najwyższe cele. Uwierzyłem, że to może być dla mnie świetne wyzwanie i jak widać nie pomyliłem się. Od kiedy jestem w Beer Szewie zdobyliśmy też superpuchar i puchar ToTo [puchar ligi].

Liga izraelska jest silniejsza od Ekstraklasy?

- Poziom jest porównywalny, ale w ostatnich latach to drużyny z Izraela bardziej regularnie występują w europejskich pucharach. Wyszkolenie techniczne jest wyższe niż w ekstraklasie, ale pod względem fizycznym - polscy piłkarze są mocniejsi. 

Klub płaci regularnie?

- Wszystko jest świetnie poukładane. W przeciwieństwie do różnych sytuacji w polskiej lidze, tutaj nie miałem żadnego opóźnienia. Wręcz przeciwnie, wypłaty często na konto przychodzą przed terminem.

Jak się żyje w Izraelu?

- Bardzo dobrze. Kraj jest mocno rozwinięty, żyje się na wysokim poziomie. Podobnie w Beer Szewie, choć polscy piłkarze, który grali tu kilkanaście lat temu, czyli Marek Citko, Bartosz Tarachulski i Remigiusz Jezierski, mogliby nie poznać niektórych miejsc. Miasto jest praktycznie położone na pustyni Negew. W ostatnich latach zmieniło się diametralnie. Bardzo się rozrosło, powstały nowoczesne budynki. Klimat jest sprzyjający, piękna pogoda. Przez cały rok świeci słońce, jest przepyszna kuchnia. Świetnie się tu czujemy z całą rodziną.

Jest bezpiecznie?

- Konflikt między Arabami i Żydami jest zauważalny, ale ja nie zaznałem ani jednej sytuacji, po której bym pomyślał”: „Człowieku, co ty tutaj robisz, czym prędzej wracaj do Polski”. Bez problemu jeżdżę po całym kraju. Wiadomo, że są takie rejony, gdzie lepiej się nie wypuszczać, ale ogólnie w turystycznych, świętych miejscach jak Jerozolima, ani razu nie odczułem niebezpieczeństwa. Moja żona, która jest Meksykanką też jest bardzo zadowolona. Słońce i ciepły klimat też pozytywnie wpływa na samopoczucie każdego dnia. Poza tym, Izrael jest takim krajem, który albo od początku znienawidzisz albo pokochasz. My z małżonką od razu się w nim zakochaliśmy.

Łukasz Bortnik w Hapoelu Beer SzewaŁukasz Bortnik w Hapoelu Beer Szewa archiwum Łukasza Bortnika

W Izraelu piłkarze prowadzą się lepiej niż w Polsce?

- Chyba w żadnej lidze nie jest z tym idealnie. Piłkarze to tylko ludzie, którzy również muszą odreagować, oczywiście zachowując odpowiednie proporcje. Zdarzają się różne sytuacje, ale wszystko da się szybko zmienić. Nawet jeśli samo podejście do zawodu nie jest optymalne, to w klubie wiedzą jak sobie poradzić z niepokornymi piłkarzami. Jeśli chodzi o używki, to tutaj nie ma z tym kłopotów. Zresztą w Izraelu nie pije się dużo alkoholu. Jeśli już, to wino w niewielkich ilościach. 

Uczysz się hebrajskiego?

- Znam kilka zwrotów, ale podstaw jeszcze nie opanowałem. Wszystko przez angielski, który w Izraelu jest powszechny i nie mam żadnych problemów z komunikacją. Mimo wszystko chciałbym nauczyć się hebrajskiego. Na pewno nie opanuję go perfekcyjnie, ale wiem, że stać mnie na osiągnięcie podstawowego poziomu. To mój cel na ten sezon.

Mówi się, że w polskiej lidze wystarczy, aby drużyna była dobrze przygotowana fizycznie, a wtedy jest w stanie nawet walczyć o grę w europejskich pucharach. Zgadzasz się z tym?

- W tym temacie jesteśmy bardzo specyficznym narodem. Jak drużynie nie idzie, nagle zaczyna gubić punkty, to najczęściej zwalamy winę na złe przygotowanie. To mit. Jest jeszcze przecież mnóstwo innych czynników, jak taktyka, wyszkolenie techniczne i psychika, które decydują o końcowym sukcesie.

W Hapoelu korzystasz z technologii GPSports, na którą postawiły również topowe kluby: Real Madryt, FC Barcelona, Bayern Monachium, Chelsea Londyn czy AC Milan. Jakie największe korzyści daje praca z tym systemem?

- Wszystkie kluby, które jeszcze nie wprowadziły tej technologii, tak naprawdę nie wiedzą co tracą. Dzięki niej jesteśmy w stanie podnosić możliwości wysiłkowe piłkarzy i indywidualizować obciążenia. W przeciwnym razie dochodzi do podobnej sytuacji jak przy prowadzeniu samochodu w nowym miejscu bez nawigacji. Jesteś w dużym mieście, którego nie znasz i poruszasz się po omacku. Nie wiesz czy jechać wolniej czy szybciej i gdzie najlepiej skręcić. Dzięki GPSports wiem jak indywidualnie podejść do każdego zawodnika. Znam jego wymagania fizyczne do gry na danej pozycji, wiem na jakiej intensywności pracuje podczas meczu, ile wykonuje sprintów oraz jakie wartości tętna uzyskuje. Od razu mogę zareagować na pierwsze symptomy przemęczenia. Ryzyko odniesienia kontuzji zdecydowanie maleje, a trafność moich decyzji rośnie. Obecnie nie wyobrażam sobie pracy bez technologii GPS.

Jak ona działa?

- Do kamizelek, które zakładają piłkarze, wkładamy specjalne nadajniki. Nie tylko pozwalają nam mierzyć prędkości i pokonywane dystanse, ale w nadajnik wbudowany jest również akcelerometr, czyli urządzenie, które dokonuje jeszcze bardziej dokładnego pomiaru ruchu. Oczywiście system jest zintegrowany z przekaźnikami Polara. Pomaga nam to obserwować częstotliwości skurczów serca zawodnika oraz obliczać ile czasu każdy zawodnik spędza w poszczególnych strefach tętna. Pamiętajmy, że prawidłowe przygotowanie fizyczne piłkarza, to tylko jeden element całej układanki. Możemy mieć najlepszy system GPS, ale jeżeli zawodnik nie ma umiejętności technicznych, wiedzy taktycznej, nie radzi sobie ze stresem, to żadna technologia tutaj nie pomoże.

Łukasz Bortnik w Hapoelu Beer SzewaŁukasz Bortnik w Hapoelu Beer Szewa archiwum Łukasza Bortnika

Które drużyny w Polsce korzystają z systemu GPS?

- Zaledwie kilka zespołów: Legia Warszawa, Lech Poznań, Śląsk Wrocław, Zagłębie Lubin i chyba Górnik Zabrze. W Premier League to standardowa technologia, z której korzystają drużyny również w Championship i ich akademie. To duża inwestycja, ale korzyści, jakie się uzyskuje stosując tę technologię na co dzień znacznie przewyższają koszt systemu. Szefowie klubów powinni zdawać sobie sprawę, że to inwestycja nie na jeden sezon, ale na lata.

Kiedy oglądam Premier League, to mam wrażenie, jakbym widział mecz rozgrywamy w przyspieszonym tempie. Masz takie samo odczucie?

- To umiejętności robią ogromną różnicę. W ekstraklasie też się zdarzają spotkania, w których tempo potrafi być wysokie, a piłkarze pokonują całkiem niezłe dystanse. Oczywiście nie zawsze idzie to w parze z jakością gry. Miałem wgląd do wyników badań szybkościowych niektórych piłkarzy z Premier League i byłem zaskoczony. Nasi zawodnicy wcale nie odbiegają jakoś wyraźnie np. pod względem szybkościowym. Mało tego, czasami zdarza się, że są lepsi. Problem leży w selekcji. W Polsce jest wciąż wielu graczy, których maksymalny VO2 max, czyli miara wydolności tlenowej, stanowi dużo poniżej 60 mililitrów tlenu na kilogram masy ciała na minutę. Literatura naukowa mówi o tym, że u piłkarzy powinna znajdować się ona na poziomie 65 ml/kg/min, aby móc z powodzeniem występować w silnych ligach europejskich i na poziomie reprezentacji. Przykładowo VO2 max Michaela Ballacka, byłego reprezentanta Niemiec, wynosiło 70 ml/kg/min. To był gigant. Takie wartości osiągane są raczej tylko w sportach wytrzymałościowych.

Masz dopiero 39 lat, a za sobą bogatą przeszłość. Studiowałeś w USA, pracowałeś w Meksyku. Jak to się stało?

- Moja filozofia i koncepcja pracy jest w dużej mierze oparta na szkole amerykańskiej. Wcześniej jednak w Polsce przez trzy lata studiowałem wychowanie fizyczne w Opolu. W tym czasie byłem zawodnikiem Ruchu Radzionków, występującego wówczas w ekstraklasie. Nie potrafiłem się jednak przebić do pierwszego składu. Podjąłem decyzję o wyjeździe do USA, gdzie studiowałem na dwóch uczelniach - College of DuPage oraz California University of Pennsylvania. Na tej drugiej udało mi się zdobyć wykształcenie na kierunku magisterskim: nauka o sporcie i promocji zdrowia. Nie było łatwo się tam dostać. Musiałem zdać kilka naprawdę trudnych egzaminów. W sumie za oceanem spędziłem siedem lat.

Jakie były początki?

- Trudne, bo studia w USA są bardzo drogie. Wyjechałem na wizie turystycznej i dopiero na miejscu przekształciłem ją na studencką. Dzięki niej mogłem znaleźć legalną pracę. Kombinowałem, jak mogłem. Grałem w polonijnych i uniwersyteckich drużynach, pracowałem w restauracjach, jako kelner i na budowach. Często mój dzień wyglądał tak, że rano byłem na zajęciach, później biegłem na trening, a po nim wsiadałem do samochodu. Bo byłem też kierowcą, przewoziłem paczki ze sprzętem komputerowym. Chętnie brałem długie wyjazdy, nawet 200 mil w jedną stronę. Dostawałem za to niezłe pieniądze. To było fajne, ale do czasu... Trudno było utrzymać taki tryb życia. Czułem, że odbijało się to na zdrowiu. Szybkie jedzenie na uczelni albo w barach na mieście nie było dobre. To była prawdziwa szkoła życia.

W Stanach zetknąłeś się z inną filozofią treningów wydolnościowych?

- Nauczyłem się wielu rzeczy. Moje podejście do przygotowania fizycznego zmieniło się diametralnie. Po raz pierwszy od Amerykanów dowiedziałem się, czym są właściwe wzorce ruchowe, co to jest core training [trening stabilności centralnej - przyp. red.], co to są ćwiczenia funkcjonalne, jak wygląda nowoczesny trening siły, mocy i szybkości oparty na najnowszych badaniach naukowych. Kolejna rzecz to indywidualne podejście do każdego zawodnika. Wiemy, że w Polsce wcześniej nie przywiązywano do tego takiej wagi, jak teraz. Nakładano takie same obciążenia dla 18- i 30-latka. To właśnie w Stanach zetknąłem się po raz pierwszy z technologią stosowana w sporcie w celu diagnozowania i monitorowania wysiłku fizycznego czy wykrywania zmęczenia. Ten bakcyl pozostał i dlatego dzisiaj w dużym stopniu korzystam z nowinek technologicznych do optymalizacji pracy z piłkarzami.

Pracowałeś też w Meksyku. W jaki sposób trafiłeś do Pachuca Club de Futbol, czołowej drużyny w tym kraju?

- Skończyłem studia w Stanach i los chciał, że potrzebowano tam kogoś do pomocy w kwestii przygotowania fizycznego. Wysłałem CV i mnie wybrali.

W jaki sposób się o tym dowiedziałeś?

- Od mojej żony, która jest Meksykanką i pochodzi z Pachuki. Ma na imię Dulce. Z hiszpańskiego oznacza to słodka. Poznaliśmy się w USA. W Pachuce zebrałem ogromne doświadczenie. Miałem się tam od kogo uczyć. Pracowałem ze znakomitymi fachowcami, m.in. Urugwajczykiem Danielem Ipatą, który był w sztabie szkoleniowym reprezentacji Meksyku na mundialu w Korei i Japonii w 2002 r. To człowiek z niesamowitą wiedzą. Spędzałem z nim dużo czasu. Prowadziłem też wykłady dla trenerów od przygotowania fizycznego w różnych kategoriach wiekowych. W Meksyku mieszkałem przez rok. Cudowny kraj, od razu mnie zauroczył. Nauczyłem się języka hiszpańskiego. Dzięki temu pracują w ekstraklasie szybko łapałem kontakt z piłkarzami z Hiszpanii czy Ameryki Poludniowej, m.in. z Carlo Costly'm w GKS Bełchatów, Jonatanem Perezem w Widzewie Łódź oraz Isaakiem Cuencą, byłym zawodnikiem Barcelony, który dołączył do Hapoelu w tym sezonie.

Jak wyglądają tam treningi? Na jakim poziomie znajduje się tam piłka?

- W Meksyku gra się z polotem, finezją. Piłkarze są świetnie wyszkoleni technicznie. Dominują pojedynki jeden na jednego, co zresztą jest podstawą w futbolu. Wielu zawodników z Argentyny przyjeżdża do Meksyku, bo są tam duże pieniądze w porównaniu z innymi krajami Ameryki Południowej. Czołowe kluby mają pokaźne budżety. Pachuca do tego grona się zaliczała. To był fantastyczny okres. Niewykluczone, że kiedyś wrócę pracować do Meksyku. Jednak obecnie o tym nie myślę - skupiam się na pracy w Izraelu.

Znając twoje ambicje, to Hapoel Beer Szewa z pewnością nie jest ostatnim przystankiem w karierze.

- Pracę w Izraelu traktuję, jako świetne doświadczenie. Po raz pierwszy mam okazję być częścią drużyny, która występuje w pucharach i zdobywa mistrzowskie tytuły. Dążę do tego, żeby cały czas się rozwijać, być lepszym specjalistą, wyciągać mądre wnioski i trafiać do lepszych lig.

Masz coś na oku?

- Jest wstępne zainteresowanie z kilku atrakcyjnych klubów, ale na razie nie chcę o tym rozmawiać. Skupiam się na tym co jest tu i teraz. W Hapoelu mam jeszcze ważny kontrakt i do wykonania konkretną misję - kolejne mistrzostwo oraz awans do Ligi Mistrzów. Cały czas pojawiają się oferty z Polski, ale moim marzeniem jest praca w silnym europejskim klubie. Do ekstraklasy prędzej czy później na pewno wrócę. W końcu jestem Polakiem i w swoim kraju czuję się najlepiej.

*Łukasz Bortnik pracował m.in. w GKS Bełchatów, Cracovii, Widzewie Łódź, NK Maribor oraz Osmanlispor (wdrażanie technologii GPSports). Jest jedynym polskim fachowcem w dziedzinie przygotowania fizycznego, który ukończył prestiżowy kurs angielskiej federacji w St. George’s Park National Football Center, centralnym ośrodku treningowym reprezentacji Anglii. Posiada również ceniony certifikat CSCS amerykańskiej NSCA.

Rozmawiał Damian Bąbol

Zobacz wideo
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.