Makuszewski dla Sport.pl: Numer "10" dostałem od trenera Nawałki. I nie czułem się nim przygnieciony

Maciej Makuszewski to być może największy wygrany dwumeczu reprezentacji Polski z Danią i Kazachstanem. Skrzydłowy Lecha Poznań nie tylko wywalczył sobie miejsce w składzie kadry, ale także zanotował asystę. - Sygnał dałem dobry. Warto patrzeć w moim kierunku. Teraz muszę to potwierdzić - mówi w rozmowie ze Sport.pl Makuszewski.

Sebastian Staszewski: Zabrał pan już koszulkę z numerem "10" Darko Jevticiowi?

Maciej Makuszewski: - Ktoś już zażartował, że Darko powinien mi tę „dychę” oddać, ale ten zaparł się, że numer zostaje u niego. No, chyba, że zimą odejdzie z Lecha. A mówiąc poważnie – nie rozumiem dyskusji o numerze na plecach… Jaka to różnica?

Po meczu z Danią w Internecie trwała burza. I jej powodem nie była słaba gra reprezentacji, ale właśnie numer z którym pan wystąpił.

- Wiem, słyszałem o tym. Chociaż będąc na zgrupowaniu nie zaglądałem do gazet, nie oglądałem też telewizji. Ale mój brat powiedział mi, że Twitter oszalał, bo zagrałem z "10". Mnie takie dyskusje nie interesują. Wiele osób pisało, że ten numer to ciężar, ale jakoś nie czułem się przygnieciony. Nawet przez chwilę o tym nie pomyślałem. Cieszę się natomiast, że na pamiątkę zabrałem koszulkę z dziesiątką. Fajnie będzie powiesić ją na ścianie.

Internauci pytali: kto dał mu tę „dychę”? To kto ją panu dał?

- Trener Adam Nawałka.

To mnie pan zaskoczył. Jak to było?

- Piłkarze znajdujący się w kadrze meczowej dostają numery od 1 do 23. Kiedy spytałem Pawła Kosedowskiego, naszego kitmana, jaki numer otrzymam, powiedział, że nie wie, bo dopiero trener zdecyduje o tym, czy znajdę się w grupie piłkarzy na mecz z Danią. W końcu Paweł przyznał: „masz 10!”. Myślałem, że żartuje, wypuszcza świeżaka, ale on zapewniał, że mówi serio. Okazało się, że zostały dwa wolne numery – 10 i 17. Jeden miał trafić do mnie, drugi do Marcina Kamińskiego. To zabawne, bo w Lechu występuję właśnie z 17, ale selekcjoner zdecydował, że 10 dostanie piłkarz ofensywny. A więc ja.

Najpierw debiut w reprezentacji Polski w meczu z Danią a później nie tylko wyjściowy skład w spotkaniu z Kazachstanem, ale także asysta przy bramce Arkadiusza Milika. Jak wchodzić do baru, to tylko razem z drzwiami?

Jadąc na kadrę miałem co najwyżej nadzieję na debiut. Teraz mam już dwa występy i asystę! Bardzo się cieszę. Trener mi zaufał. Zagrał va banque w trudnym momencie. Niektórzy by powiedzieli, że musiał postawić na najlepszych, sprawdzonych. A jednak dał szansę nowemu. I to w tak ważnym meczu. Gdy o wszystkim dowiedziałem się na odprawie, złapał mnie stresik. Pełny stadion, na nim cała rodzina, walka o punkty eliminacji mistrzostw świata. Puściło dopiero na rozgrzewce po kilku udanych zagraniach. Ale emocje były do końca.

Co pana zdziwiło bardziej? Debiut czy obecność w wyjściowym składzie?

- Zdecydowanie to drugie. Z Danią wszedłem, jak wszystko było pozamiatane. Trener sięgnął po piłkarza ofensywnego, bo chciał gonić wynik. A Kazachstan to był arcyważny mecz, który musieliśmy wygrać. I to selekcjoner dał mi ogromny kredyt zaufania.

Nie często zdarza się, aby piłkarz debiutował w kadrze w wieku 27 lat, a właściwie 27 lat i jedenastu miesięcy, bo za trzy tygodnie ma pan dwudzieste ósme urodziny. Zaskoczył pana telefon i powołanie Adama Nawałki?

- Cały czas nie dowierzam w to, co się stało. Niektórzy na kilka minut w reprezentacji musieli pracować na kilku zgrupowaniach. A ja od razu dostałem prawie 90 minut!

Ale długo czekał pan na to powołanie…

- Pierwsze sygnały z reprezentacji dostawałem już w 2012 roku, kiedy rozegrałem fajną rundę w Jagiellonii Białystok. Później wyjechałem do Rosji, do Tereka Grozny, gdzie u trenera Stanisława Czerczesowa dostawałem sporo szans, ale nie grałem regularnie. W Lechii Gdańsk natomiast brakowało stabilności – cały czas zmieniali się szkoleniowcy, piłkarze. Poważne zainteresowanie sztabu szkoleniowego kadry pojawiło się kilka tygodni temu. Koledzy z Poznania i rodzina mówili, że zasłużyłem na powołanie, ale wiadomo – ich wiara zawsze mnie wspierała. Sam byłem sceptyczny, przecież wielu chłopaków gra w silniejszych ligach, niż Ekstraklasa. Na szczęście selekcjoner Nawałka jest otwarty na piłkarzy z polskiej ligi.

Kadra pana onieśmieliła? Kilku młodych piłkarzy tuż po powołaniu opowiadało, jak odczuwalna była magia nazwisk: Lewandowski, Błaszczykowski itd.

- Nie ma co kryć, tak właśnie jest. To są piłkarze, których na co dzień oglądamy w telewizji. Większość chłopaków znałem z ligi, ale niektórych spotkałem po raz pierwszy. Lubię piłkę, oglądam mecze drużyn w których grają Polacy, więc znałem umiejętności indywidualne kolegów. Ale taki Piotrek Zieliński mnie zachwycił. Absolutnie jest materiałem na gwiazdę światowego formatu. Wierzę, że za kilka lat będzie tam, gdzie teraz jest Robert Lewandowski.

Andrzej Iwan zauważył w rozmowie ze Sport.pl, że w drugiej połowie meczu z Kazachstanem „Makuszewskiemu odcięło prąd”. Zabrakło sił?

- Nie, tak bym nie powiedział. Pobiegałem trochę bez piłki, wtedy człowiek męczy się szybciej. Pewnie jeszcze byłem w stanie z siebie sporo wykrzesać, ale trener zdecydował jednak o zmianie a Kuba Błaszczykowski zrobił super wejście.

Włodzimierz Lubański stwierdził natomiast: „Makuszewski tak zmobilizował Błaszczykowskiego, że ten po wejściu był naładowany energią tak, aż miło było patrzeć. Widać, że konkurencja dobrze mu zrobiła”.

- Kuba to legenda. Ja na razie zagrałem dwa spotkania. Ale robię wszystko, aby jak najszybciej wejść poziom wyżej, tam, gdzie jest Błaszczykowski.

Dobra gra w dwumeczu reprezentacji to przepustka na kolejne zgrupowanie?

- Sygnał dałem dobry. Warto patrzeć w moim kierunku. Ale wszystko musze potwierdzić w Ekstraklasie. Z Lechem powinniśmy wygrywać a ja znów muszę dawać z siebie maksa.

Co z pana zdrowiem?

- W pierwszej połowie meczu z Kazachstanem ucierpiałem i miałem delikatny kłopot z kolanem.

Wystąpi pan w niedzielnym meczu z Pogonią Szczecin?

Ja palę się do gry, ale jeszcze zobaczymy.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.