Królewski Real panuje w Hiszpanii. W Barcelonie tak źle nie było od dekady

W środowy wieczór Real Madryt po koncertowej grze wygrał Superpuchar Hiszpanii, zostawiając w pokonanym polu bezradną Barcelonę. Dwa El Clasico rozegrane w ciągu zaledwie czterech dni potwierdziły, że na ten moment Królewscy nie mają sobie w Europie równych, natomiast Barcelona jest być może w największym dołku od czasu ery zapoczątkowanej przez Pepa Guardiolę.

W niedzielę na Camp Nou Real wygrał z Dumą Katalonii 3:1, trzeciego gola strzelając, gdy grał w dziesiątkę. Prawdziwy nokaut, choć może nie wskazuje na to wynik 2:0, dokonał się jednak w rewanżu. Drużyna Zinedine'a Zidane'a przeszła po odwiecznym rywalu niczym walec, a w pierwszej połowie madrycka falanga raz po raz spychała zaskoczonych Katalończyków pod ich bramkę. Wnioski, które nasuwają się po tej rywalizacji, pozwalają Realowi spać spokojnie i śnić o kolejnym podboju Europy. Dla Barcelony ostatnie tygodnie są z kolei koszmarem, w którym porażka z madrytczykami może być ostatnim sygnałem do pobudki.

Giganci środka pola

W triumfie nad Katalończykami kluczowa okazała się dominacja w środku pola - w rewanżowej potyczce po raz pierwszy od maja 2008 roku madrytczycy zakończyli El Clasico z większym posiadaniem piłki od rywala. Kiedy popatrzy się na pomocników Realu, ciężko znaleźć drugą drużynę na świecie, która dysponowałaby tak ogromnym potencjałem w tym sektorze boiska. Toni Kroos, Luka Modrić, Casemiro, Isco, Mateo Kovacić, a przecież do tej grupki dołączył jeszcze latem najlepszy piłkarz Euro U-21 w Polsce - Dani Ceballos. Kroos, którego wskaźnik celnych podań na połowie przeciwnika oscyluje w granicach 90 proc., Modrić regulujący tempo i kierunek rozegrania, a więc mózg środka pola, i Casemiro, zabezpieczająca te dwójkę zapora nie do przejścia, która na dodatek ma sporo walorów ofensywnych, to once de gala Zidane'a w drugiej linii. Oddech zmienników na plecach czuć będzie ona jednak w tym sezonie mocniej niż kiedykolwiek.

W spotkaniu na Camp Nou nie mógł wystąpić zawieszony za kartki Modrić, dlatego Zidane postawił na Kovacicia. Młodszy z Chorwatów już w zeszłym sezonie pokazywał aspiracje do walki o pierwszy skład, ale faktem jest, że do tej pory nie dostawał wielu szans w meczach z przeciwnikami tej klasy co Barcelona. Od lata 2015 roku, kiedy pomocnik trafił do Madrytu, do końca poprzedniego sezonu przeciwko Katalończykom rozegrał zaledwie 86 minut. Teraz, w ciągu czterech dni sezonu 2017/2018 zaliczył w Klasykach ponad dwie godziny, dokładnie 130 minut. W pierwszym meczu został oddelegowany do wyłączenia z gry Lionela Messiego i ze swojej roli wywiązał się znakomicie, wspólnie z kolegami neutralizując najmocniejszy punkt rywala. Na trochę więcej pozwolił Argentyńczykowi w rewanżu, ale wtedy nie miał na boisku do pomocy Casemiro, a także zmieniła się nieco jego rola. Zachwycał zwłaszcza wyprowadzeniem piłki, które stawało się kluczowe w momentach, gdy Barcelona zaczęła naciskać. Francuski trener zbudował galaktyczny tercet CKM (Casemiro, Kroos, Modrić), ale widać, że już kreuje następców, którzy nie tylko mają gwarantować jakość przy rotacjach, ale i w przyszłości sami grać pierwsze skrzypce w najważniejszych meczach. Kovacić pokazał, że dorasta powoli do miana następcy Modricia, a młodziutki Ceballos jest następny w kolejce.

O Isco w zeszłym sezonie napisano już chyba wszystko. Czarodziej z Andaluzji, który jeszcze kilka miesięcy temu po cichu rozważał odejście z Realu, teraz jest zawodnikiem, bez którego ani kibice Królewskich, ani zarząd klubu nie wyobrażają sobie drużyny. Na Camp Nou w niedzielę sprawił, że brawa po jego magicznych zagraniach biła nawet część sympatyków Barcelony. Świetny występ okrasił asystą przy golu Cristiano Ronaldo.

Wielki Asensio

Równie istotną rolę co środek pola w starciu o Superpuchar odegrał Marco Asensio. W pierwszym spotkaniu zameldował się na boisku po przerwie, a w końcówce, kiedy Real bronił się w osłabieniu przed nacierającym rywalem, ustalił wynik kosmicznym golem z dystansu. Rewanż zaczął w wyjściowym składzie i już po czterech minutach zmusił ter Stegena do ponownej kapitulacji po równie pięknej bramce. Zaliczył też asystę drugiego stopnia przy trafieniu Karima Benzemy na 2:0. Stał się jednym z głównych architektów podwójnego zwycięstwa w Klasyku, mając udział przy trzech z pięciu trafień Królewskich w tym dwumeczu.

A przecież urodzony na Majorce zawodnik mógł w 2014 roku zostać piłkarzem... Barcelony. Atakujący miał zostać wykupiony za 4,5 mln euro, ale Katalończycy chcieli część tej kwoty zapisać w zmiennych, na co zgodzić nie chciała się Mallorca. Do gry wszedł wtedy Real, który od razu wyłożył za zawodnika pełną sumę i zapewnił sobie jego usługi. W perspektywie czasu to może być jedna z największych wpadek transferowych Blaugrany w XXI wieku, biorąc pod uwagę stosunek ceny gracza do prezentowanych umiejętności. W Realu zadebiutował w zeszłym sezonie, i to od razu w Superpucharze Europy. Zdobył bramkę i praktycznie z miejsca kupił sobie przychylność kibiców z Madrytu. Od tamtego starcia z Sevillą minął tylko rok, a Asensio już zdążył rozegrać w barwach Królewskich pięć finałów, z czego w czterech z nich wpisać się na listę strzelców, w tym w finale Ligi Mistrzów.

Majorkanin rozwija się błyskawicznie i już teraz Hiszpanie wróżą mu w przyszłości Złotą Piłkę. Jedni powiedzą, że na takie dywagacje jest jeszcze za wcześnie, ale z drugiej strony, co miałoby stanąć na przeszkodzie? 21-latek wszedł do pełnej gwiazd szatni Realu bez żadnych kompleksów. Nie robi mu różnicy, czy staje na przeciw piłkarzom Bayernu Monachium, Barcelony, Juventusu, czy też Betisu albo Levante. Gdy na Allianz Arena w ćwierćfinale Ligi Mistrzów Zidane wypuścił go do boju w drugiej połowie zamiast Isco, wielu ekspertów kręciło nosem. Szybko jednak musieli przyznać Francuzowi rację, bo chłopak z Majorki rozbujał grę Realu i zaliczył asystę przy zwycięskim trafieniu Cristiano Ronaldo. W rewanżu także wszedł na plac gry z ławki, dobijając Bawarczyków golem w dogrywce. - Jose [Angel Sanchez, dyrektor sportowy Realu - dop. red.] należy się pomnik za sprowadzenie Asensio - powiedział po tamtym meczu ówczesny dyrektor techniczny Bayernu Michael Reschke. Gareth Bale, a nawet Jese Rodriguez przez pewien czas nosili łatkę następców Ronaldo w Realu. Rola ta z różnych powodów ich przerosła. Teraz będzie musiał zmierzyć się z nią Asensio, ale w białej części Madrytu nikt nie ma wątpliwości, że Hiszpan spełni pokładane w nim nadzieje.

Pretemporada (nie)idealna

Obóz przygotowawczy do sezonu, jaki Real odbył w Stanach Zjednoczonych, nie nastrajał Królewskich optymistycznie przed pierwszymi starciami o trofea z Manchesterem United (Superpuchar Europy) i Barceloną. W regulaminowym czasie gry nie udało się podopiecznym Zinedine'a Zidane'a wygrać ani jednego z czterech rozegranych w USA sparingów. Sam szkoleniowiec podkreślał, że odczucia po pretemporadzie nie są dobre, ale nie wyniki są najważniejsze, a praca mająca na celu osiągnięcie odpowiedniej formy fizycznej. Jak pokazały starcia z Manchesterem i Barceloną, przygotowania do sezonu zostały przeprowadzone bezbłędnie. Madrytczycy w pierwszych pojedynkach o puchary wyglądali imponująco, byli wybiegani i grali na dużej intensywności. Dodanie do klubowej gabloty z trofeami Superpucharów Europy i Hiszpanii tylko to potwierdza. W ligowy sezon, który Real rozpocznie w niedzielę wyjazdowym spotkaniem z Deportivo, zespół Zidane'a wchodzi perfekcyjnie przygotowany fizycznie, na dodatek z potężnym zastrzykiem pewności siebie po efektownym ograniu największego rywala.

"Po raz pierwszy jesteśmy słabsi"

- W ciągu dziewięciu lat, od kiedy tutaj gram, po raz pierwszy czuję się słabszy od Realu - te słowa Gerarda Pique po niedzielnej porażce z Realem świetnie oddają nastroje panujące w Katalonii. Piłkarze Barcelony, często nawet po przegranych Klasykach, uparcie twierdzili, że choć punktów nie zdobyli, to i tak byli zespołem lepszym. Jak mantrę powtarzali to Pique, a swojego czasu Xavi i Dani Alves. W niedzielę coś pękło w drużynie Ernesto Valverde, utraciła ona mentalność zwycięzców. W Barcelonie wszyscy są świadomi, że nastąpiła zmiana sił. Real w ciągu czterech ostatnich lat trzykrotnie sięgnął po Ligę Mistrzów, w ostatnim sezonie odzyskał w końcu mistrzostwo kraju, a na rozpoczęcie kolejnego sprawił Katalończykom lanie i zabrał do domu superpuchar. Barcelona czuje, że odwieczny rywal zaczyna im odjeżdżać, a by na to nie pozwolić, trzeba działać szybko. Tutaj zaczynają się jednak schody.

Umarł król, niech żyje...

Barcelona potrzebuje wzmocnień, i to na wczoraj. Odejście Neymara, o którym część piłkarzy wiedziała już w czerwcu, a które całkowicie zaskoczyło zarząd klubu, sportowo uderzyło w Barcelonę z siłą huraganu. Co więcej, obnażyło nierozważną politykę transferową prowadzoną w ostatnich latach. W dwóch poprzednich letnich okienkach Barcelona wydała blisko 180 mln euro na łącznie ośmiu zawodników. Tylko jeden przebił się na stałe do podstawowej jedenastki - Samuel Umtiti. Zatem silna ławka? Nic podobnego. Jak wyliczyła "Marca", w zeszłym sezonie rezerwowi mieli udział przy 33 proc. strzelonych goli. Dla porównania w przypadku Realu było to 82 proc. Różnica jest porażająca.

W dwumeczu o Superpuchar Hiszpanii brak Neymara był aż nadto widoczny. Osamotniony Lionel Messi nie mógł wygrać z Królewskimi w pojedynkę. Starał się co prawda Luis Suarez, ale poza wymuszeniem rzutu karnego błysnął głównie nieskutecznością pod bramką Keylora Navasa. Zarówno Gerard Deulofeu, jak i Andre Gomes, którzy uzupełnili w obu spotkaniach ofensywne tridente, byli o dwa tempa wolniejsi od swoich kolegów. Gomes pewnego poziomu nie przeskoczy, natomiast rzucony na głęboką wodę Deulofeu szybko utonął. W przypadku wychowanka Barcelony jest jeszcze zbyt wcześnie, by go skreślać, ale na tle silnego przeciwnika, jakim jest Real, wypadł delikatnie mówiąc blado. Neymara nie da się zastąpić, bo drugiego takiego piłkarza nie ma, przyznają to nawet w Barcelonie. Zarząd klubu musi jednak zrobić wszystko, co w jego mocy, by przynajmniej znaleźć zawodników zbliżonych do niego poziomem. Takimi mają być Ousmane Dembele z Borussii Dortmund i Philippe Coutinho z Liverpoolu. Ich przyjście znacząco poprawiłoby ogólną jakość zespołu i z pewnością pomogłoby Barcelonie wejść na swój dawny poziom. Problem polega na tym, że ich transferów nie można potraktować jako pewnik.

Negocjacje z klubami obu piłkarzy są burzliwe, głównie dlatego, że ani Borussia, ani Liverpool nie muszą i nie chcą swoich gwiazd sprzedawać. Mimo nacisków zawodników na transfer rozmowy pomiędzy działaczami stoją w miejscu. I choć Pep Segura, dyrektor generalny obszaru sportowego Barcelony, zapewnił po niedzielnym Klasyku, że klub jest bliski pozyskania Coutinho i Dembele, należy pamiętać, że przedstawiciele zarządu do niedawna twierdzili, że Neymar zostanie w Barcelonie "na 200 proc.". Fakty są takie, że teraz Neymar zachwyca kibiców w Paryżu, a Coutinho i Dembele wciąż są zawodnikami związanymi kontraktami z Liverpoolem oraz Borussią.

Zegar tyka

Do końca okienka pozostały niecałe dwa tygodnie, a kadra Barcelony zdaje się być daleka od kompletnej. Dwa tygodnie temu Ernesto Valverde domagał się od zarządu uregulowania kwestii transferów na sezon 2017/2018, by wiedzieć z wyprzedzeniem, na jakich piłkarzy może liczyć w najbliższych miesiącach. Nawet jeśli nowi zawodnicy pojawią się teraz na dniach w zespole, trener będzie musiał ich wkomponować w drużynę już po rozpoczęciu sezonu, co znacznie utrudni cały proces. Co gorsze, piłkarze będący na wylocie, jak Arda Turan czy Thomas Vermaelen, wciąż nie znaleźli sobie nowych klubów i możliwe, że ostatecznie pozostaną na Camp Nou.

Słynący z żelaznej defensywy w prowadzonych przez siebie zespołach Valverde zamierzał zacząć odbudowywanie Barcelony właśnie od tyłów. Udało się sprowadzić Paulinho, faceta od brudnej roboty, którego Valverde potrzebował, oraz Nelsona Semedo, ale nie rozwiązują oni wszystkich problemów. Były szkoleniowiec Athletiku życzyłby sobie też wzmocnień na środku obrony, m.in. wykupienia Inigo Martineza z Realu Sociedad, ale ten transfer według katalońskiej prasy mocno się skomplikował. Cierpliwość Valverde powoli się kończy, a zapewnienia zarządu, że odpowiednie wzmocnienia wkrótce zostaną dokonane, przestają do niego trafiać. Jeśli zostanie na cały sezon z obecną kadrą, wie, że jego przygoda na ławce trenerskiej Barcelony może zakończyć się równie szybko, co się zaczęła.

Więcej o:
Copyright © Agora SA