3 lata zakazu stadionowego za prowadzenie dopingu. Kibic ma problem, bo siedział na gnieździe

Trzy lata zakazu stadionowego i dwa tysiące złotych to kara dla kibica GKS Tychy za zajęcie na meczu miejsca "nieprzeznaczonego dla publiczności". Sprawa nie byłaby dziwna, gdyby nie fakt, że ów kibic jest gniazdowym tzn. prowadzi doping na specjalnie zainstalowanym to tego podeście.

Z krzesełka wskazanego na bilecie siłą rzeczy nie korzysta. W całej Polsce co tydzień, robi tak kilkuset innych fanów. Ścigani przez nikogo nie są.

Cała sprawa to pokłosie wydarzeń z października 2016 roku. Mecz GKS Tychy – GKS Katowice do najspokojniejszych nie należał. Jeszcze przed spotkaniem mogło dojść do starć między zwaśnionymi grupami kibiców, ale konfrontacji zapobiegła policja. Zatrzymano pięć osób. Podczas meczu na trybunach też działo się sporo - race, palone szaliki i wulgarne prowokacje. Komenda Miejskiej Policji analizując monitoring po tych wydarzeniach miała trochę pracy.

- Zespół ds. Wykroczeń w Tychach skierował 39 wniosków o ukaranie do Sądu Rejonowego w Tychach – poinformowała nas Barbara Kołodziejczyk, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej.

Były wykroczenia, będą kary? Wygląda na to, że część wniosków mogła zostać wydana na wyrost i bynajmniej nie za rzeczy, o których czytała cała Polska.

Kibicowałem, karę dostałem

Sprawa zainteresowała nas po tym jak w lipcu jeden z kibiców zamieścił na portalu społecznościowym wpis o tym, że wymiar sprawiedliwości ukarał go dwuletnim zakazem stadionowym i zasądził karę pieniężną. Powód? Złamanie art. 54 ust. 2 pkt 1 Ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych. Chodzi o „przebywanie w miejscu nieprzeznaczonym dla publiczności”. W piśmie do niego kierowanym podkreślono, że za podobny czyn był już karany.

Sprawa nie byłaby może dziwna, gdyby nie to, że ów kibic jest gniazdowym, czyli prowadzi doping na trybunie, gdzie stacjonują najbardziej zagorzali fani drużyny. Dla takich osób na stadionach w Polsce tworzone są specjalne klatki na podwyższeniu. Jest w nich także miejsce dla bębniarzy oraz sprzęt nagłaśniający. Stadionowych wodzirejów widać co tydzień na meczach ekstraklasy, I, II czy III ligi, a także podczas finału Pucharu Polski organizowanego przez PZPN. Dlaczego w spotkaniu, w którym interweniować musieli strażacy, a dym z racowiska przykrył pół obiektu, policja zajęła się osobą, która zamiast na swym zapisanym na bilecie miejscu jak zwykle usiadła w klubowym gnieździe?

- Policją rządzi statystyka. Jeśli Kowalski nie zajmie swego miejsca na trybunie, a policja się do tego przyczepi, to ma jeden czyn wykryty. Jest ustalony sprawca i gotowa kara za łamanie przepisów. Jeśli Iksiński na stadionie rzucał kostką brukową czy wyrywał pisuar, a policja go namierzy, to też ma jednego sprawcę – anonimowo mówi nam osoba zajmująca się bezpieczeństwem na jednym z polskich obiektów.

Gniazdo z krzesełkiem czy tylko akredytacja?

Kibic z Tychów o sprawie nie chciał z nami rozmawiać, o niecodzienną sytuację zapytaliśmy więc przedstawicieli GKS Tychy. Oni też widzą w niej pewien paradoks.

- Z naszego punktu widzenia, zgodnie z przepisami ustawy, każda osoba wchodząca na teren obiektu ma przypisane miejsce siedzące, które powinna zajmować. Być może żeby spełnić ten punkt na gnieździe, z którego prowadzony jest doping, wystarczy zamontować miejsca siedzące? – zastanawia się rzecznik klubu Krzysztof Trzosek. Zwraca jednak uwagę na ważniejszą rzecz. Osoby, które prowadzą doping zwykle posiadają coś w rodzaju klubowej akredytacji, która daje im większe uprawnienia i inny statut niż przeciętnemu Kowalskiemu na trybunach.

- Zgodnie z umową, osoby wytypowane przez stowarzyszenie kibiców mogą poruszać się w określonych częściach stadionu. Każdy z nich posiada identyfikator, na którym są wydzielone dostępne dla nich strefy. Przed przyznaniem dokumentu klub weryfikuje, czy nie są to osoby objęte zakazem stadionowym – wyjaśnia dalej Trzosek.

Według naszych nieoficjalnych ustaleń osoba, która 1 października prowadziła doping w Tychach taki dokument posiadała. Ma to być też jej linia obrony w odwołaniu od wyroku, które już do sądu wpłynęło.

Akredytacje dla kibiców to zresztą praktyka stosowana przez wiele klubów w Polsce.

- U mnie osoby na młynie posiadając takie akredytacje mogą poruszać się w ściśle określonych strefach. To daje korzyści dwóm stronom. Z jednej, ułatwia pracę samym kibicom, z drugiej, powoduje, że my także wiemy kto na tym gnieździe przebywa – tłumaczy Tomasz Milewski, kierownik ds. bezpieczeństwa Górnika Zabrze, a niegdyś szef śląskiego Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Chociaż samo pojęcie akredytacji dla kibica może wydać się dziwne, to przestaje takie być, gdy zrozumie się specyfikę jego stadionowych obowiązków.

 - Oni podczas meczu mają do wykonania pewne funkcje. By mogli je sprawnie przeprowadzać muszą poruszać się po określonych strefach. Akredytacje służą też m.in. stewardom, by wiedzieli, że konkretny kibic może wchodzić w określone miejsca stadionu – tłumaczy pracujący w Zabrzu od 7 lat Milewski.

Jego zdaniem wydawane przez kluby dokumenty rozwiązują sytuację niesiedzących na swych krzesełkach gniazdowych.

- Chociaż gniazdo nie ma numeracji jako miejsce, to jednak jeśli chodzi o stadionową nomenklaturę podlega pod konkretną lokalizację, np. „przejście między sektorami" – tłumaczy dalej Milewski. Przestrzega, że te akredytacje nie dają kibicom żadnego immunitetu. - Nie uchronią ich oczywiście przed innymi wykroczeniami, np. obrażaniem czy wykrzykiwaniem wulgaryzmów – dodaje.

- U mnie gniazdowy dostał kiedyś zakaz stadionowy właśnie za obraźliwe słowa - uzupełnia Leszek Czyż, który ze strony klubowej zajmuje się bezpieczeństwem obiektu Podbeskidzia Bielsko-Biała. - Za niezajęcie swego miejsca jeszcze tu nikt młynowego nie ścigał – uzupełnia. Na sprawę też patrzy z lekkim zdziwieniem, ale sugeruje, że nie znamy motywów działania funkcjonariuszy i ich przesłanek do skorzystania z tego paragrafu. - Może w grę wchodziło jeszcze coś innego? – zastanawia się.

Faktem jest jednak, że policja w Tychach po meczu z Katowicami w swych 39 skierowanych do sądu wnioskach o kary, w prawie wszystkich przypadkach skorzystała z paragrafów o niezajęciu przez kibiców odpowiedniego miejsca.

- 37 wniosków dotyczyło wykroczenia określonego w art. 54. ust 2 Ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych – przyznaje rzeczniczka tyskiej policji.

Z gniazdem źle, bez gniazda gorzej

Wracając do gniazdowego z Tychów, pozostaje czekać na ustosunkowanie się sądu do jego odwołania. Jakiego można spodziewać się ostatecznego werdyktu? Trudno znaleźć w kibicowskim świecie analogiczne sytuacje. Gniazdowych za samo siedzenie na gnieździe do tej pory raczej nie ścigano. Prowadzący doping na młynie oczywiście karani byli, ale za wulgaryzmy czy... rzucanie megafonami.

Czasem też za to, że z gniazda nie mogli skorzystać, bo go na trybunie po prostu nie było. Taką sytuację mieli m.in. lider kibiców Legii na meczu w Krakowie oraz młynowy z Poznania. Oni z powodu tymczasowo zlikwidowanego podestu na Wiśle i Lechu wspinali się na ogrodzenia. Stamtąd kierowali dopingiem.

Problem z miejscem do prowadzenia dopingu jak widać jest, a kibice radzą sobie z nim po swojemu. - Pamiętam, że na jednym meczu młynowy przyjezdnych nieustannie wchodził na szczyt wysokiego ogrodzenia. W przypadku straty równowagi, to była niebezpieczna sytuacja dla niego i innych uczestników spotkania. Ochrona poprosiła go o zejście. Co ciekawe ten człowiek jej polecenia wykonał, po czym za chwilę znów wchodził na płot w innym miejscu. Po kolejnym nakazie zejścia na ziemię sytuacja się powtarzała. Wtedy też poszedł wniosek o karę do sądu, ale wymiar sprawiedliwości stanął po jego stronie. Wyszło, że na polecenia służb ochrony zawsze reagował i nie mógł być z tego paragrafu ścigany – przypomina sobie Leszek Czyż.

Z nie do końca zrozumiałych prób karania kibiców warto wspomnieć jeszcze jedną mało znaną sytuację. W jednym z klubów ekstraklasy policja z własnej inicjatywy namierzyła grupę osób, która wzdłuż boiska przenosiła oprawę meczową chcąc złożyć ją w kibicowskim magazynie. Część fanów miała klubowe akredytacje pozwalające na przemieszczanie się po murawie. Kilka innych osób niosących flagi i transparenty już nie, na murawę weszli jednak za zgodą kierownika ds. bezpieczeństwa tego obiektu, który całą akcję monitorował. Policja złożyła jednak wnioski o kary z tytułu wtargnięcia na płytę boiska czyli art. 60 Ustawy o imprezach masowych. To cięższy paragraf, za który grozi nawet więzienie. Sprawa jest w toku.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA