Sebastian Staszewski: Życie uczy pokory? W programie Liga+Extra powiedział pan, że nigdy nie zagra w Legii Warszawa. Kilka miesięcy później wylądował pan jednak na Łazienkowskiej…
Krzysztof Mączyński: Okazuje się, że nigdy nie należy mówić „nigdy”.
Pan powiedział.
Powiedziałem szczerze, bo wtedy nie wyobrażałem sobie innej możliwości. W tamtej chwili tak myślałem. Zaplanowałem sobie, że karierę zakończę w Wiśle, w moim mieście, w klubie w którym się wychowałem. Życie jednak lubi zaskakiwać, szczególnie życie piłkarza, które jest bardzo przewrotne. Czasami jeden mecz zmienia całkowicie karierę, pojawia się możliwość wyjazdu do innego klubu. Nie wziąłem tego pod uwagę i powiedziałem coś, czego profesjonalny zawodnik nie powinien był mówić.
Żałuje pan?
Żałuję, że wtedy nie wykorzystałem „pomidora”. Wiele rzeczy się jednak od tamtej chwili zmieniło i wiem, że moje słowa mogły urazić niektórych kibiców. Nigdy jednak nie uciekałem od odpowiedzialności, wolałem wziąć wszystko na klatę.
Potargała panem medialna burza?
Patrzyłem na to z dużym dystansem. Niech sobie ludzie mówią i piszą, co chcą. Łatwo jest kogoś oceniać. Ale to jest moje życie, moja rodzina, moja przyszłość. Zrobiłem to dla siebie i moich najbliższych. Jeśli chodzi o aspekt sportowy, to na pewno zaliczyłem awans. Będę walczył o mistrzostwo Polski, o fazę grupową Ligi Europy, o kolejne powołania do reprezentacji Polski. Z tego wszystkiego jestem dumny.
Ma pan doświadczenie w przyjmowaniu hejtu, nawet od kibiców reprezentacji Polski. Ale takiej fali jeszcze pan nie doświadczył. To był najtrudniejszy moment w pana karierze?
Myślę, że nie. Miewałem dużo gorsze. Najgorszą chwilą była chyba kontuzja w wieku 19 lat, w 2006 roku. Przechodziłem z juniorów do seniorów, dla wielu piłkarzy to decydujący moment w karierze. A ja się nie poddałem Leczenie trwało długo, było niełatwe, ale wróciłem – pewne osoby będące w Wiśle postawiły na mnie i udało się. Może gdyby nie uraz nigdy bym ich nie spotkał? W piłce często miałem pod górkę, ale trafiłem też na wielu dobrych ludzi, którzy moją karierę wyprowadzili na prostą. Dlatego akceptuję to, co daje życie. Ono pisze scenariusz z udziałem Krzyśka Mączyńskiego.
Kiedy Legia odezwała się do pana po raz pierwszy?
Dokładnie nie pamiętam. Ale mniej więcej w tym samym czasie pojawił się temat Jagiellonii Białystok. Pierwszą propozycję do Krakowa wysłała jednak Legia. Rozmowy trwały kilka tygodni i w końcu z Wisłą skorzystaliśmy z najkorzystniejszej opcji. Tak trafiłem na Łazienkowską.
Jagiellonia walczyła o pana zacięcie. Prezes Cezary Kulesza powiedział mi, że kontrakt, jaki panu zaproponowano, byłby najwyższym w historii klubu.
I za to należy się olbrzymi szacunek dla pana Kuleszy, pana Wołoszyna i innych. Nie ukrywam, że gdyby nie doszło do transferu do Legii to wylądowałbym w Białymstoku. Doceniam to, jak bardzo starała się o mnie Jagiellonia.
A co z propozycją ze Slavii Praga? Była? Bo Manuel Junco, dyrektor sportowy Wisły, powiedział w rozmowie z Interią: „Oferty w klubie nie było. Ktoś okłamał Mączyńskiego”
Nie chciałbym poruszać tego tematu…
Negocjacje z Legią były trudne?
Między mną a klubem, a także między Legią a Wisłą poszło dość sprawnie. Dlatego tym bardziej chciałbym podziękować ludziom z Warszawy, w tym Michałowi Żewłakowowi, którzy bardzo mocno walczyli o mój transfer. Przekonali mnie, że warto.
Nie miał pan chwili zawahania?
Wiedziałem, że to będzie dobry ruch. W ostatnich dniach całego zamieszania podjąłem ostateczną decyzję. To było wtedy, kiedy wrzucałem twitty sugerujące to, co się wydarzy. Nie mogłem napisać konkretów, zdradzić kulis negocjacji, ale chciałem coś kibicom zasygnalizować. Nie byłem jednak pierwszy, bo dziennikarze mnie uprzedzili. To był błąd.
Dalej jest pan kibicem Wisły?
Wisła zawsze będzie dla mnie wyjątkowym klubem. Ale jestem profesjonalistą.
Wisła się z panem rozliczyła?
Doszliśmy do porozumienia.
Podobno musiał pan zgodzić się na rozłożenie zaległości na raty wypłacane do końca roku.
Poszedłem klubowi na rękę, jak tylko mogłem .
Po co panu ten Twitter?
Z perspektywy czasu wiem, że założenie go nie było najlepszym pomysłem.
Zrozumiał pan, że zielone boisko i przestrzeń internetowa to dwie płaszczyzny rządzące się innymi prawami?
Największą głupotą jest wchodzenie w dyskusje z niektórymi ludźmi. To często anonimowe postacie, nie mają odwagi podać ani imienia, ani nazwiska, ani pokazać twarzy. I plują na wszystkich jadem. Każdy jest mądry pisząc z domu. Po transferze do Legii byłem w Krakowie i nikt mnie po mieście nie ganiał. Wiele osób życzyło powodzenia, mówiło, że rozumie ten ruch. Ale kiedy niektórzy biorą do reki telefon, myślą, że mogą wszystko. Niezależnie od tego ja nie powinienem się wygłupiać. Niepotrzebnie w tym uczestniczyłem.
Będzie pan jeszcze twittował?
Wolę się skupić na graniu w piłkę.