Lider Astany: Oprawa kibiców Legii mnie zszokowała. To było piękne!

W Legii wyróżnili się Arkadiusz Malarz i Guilherme. Ale to my byliśmy lepsi. Już w Astanie mogliśmy strzelić więcej, niż trzy bramki. Mistrz Polski to na pewno świetny zespół, ale my jesteśmy na tym samym poziomie - mówi w rozmowie ze Sport.pl piłkarz Astany, były zawodnik Zawiszy Bydgoszcz, Iwan Majewskij.

Sebastian Staszewski: Kto tak naprawdę był faworytem dwumeczu Astany z Legią Warszawa? Bo przed pierwszym spotkaniem trener Stanimir Stoiłow mówił w mediach, że daje wam tylko 5 proc. szans. To była jego gra?

Iwan Majewskij: Nie, trener powiedział prawdę. Mówił to po rewanżu ze Spartaksem Jurmała w którym zagraliśmy bardzo słabo. My, piłkarze, dawaliśmy sobie 50 proc. szans. Chociaż wiedzieliśmy, że Legia to bardzo dobry klub, że z Polakami trzeba będzie zagrać znacznie lepiej, niż z łotewskim Spartaksem.

Czuliście się niedoceniani, lekceważeni? Bo na pierwszy rzut oka zespołu z Kazachstanu nie można się obawiać. Wyniki Astany w europejskich pucharach pokazują jednak klasę tej drużyny.

Na pewno nie czuliśmy się faworytem. Czytałem w polskich gazetach wywiady z ekspertami i prawie wszyscy mówili, że Legia musi awansować, bo jest lepsza. Może to przeszkodziło piłkarzom Legii w pierwszym meczu? Może sądzili, że będzie łatwo?

Jakim przeciwnikiem okazała się Legia?

Po dwóch meczach oceniam Legię tak samo, jak przed nimi. To świetny zespół. Ale nasz poziom jest taki sam. Legia gra krótkimi podaniami, preferuje techniczny futbol, nieczęsto zdarza się jej zagrywać dalekie piłki za linię obrony. Byliśmy na to przygotowani. Mistrzowie Polski robili co mogli, ale awansowaliśmy, bo byliśmy lepszym zespołem. Myślę, że Astana spokojnie poradziłaby sobie w Ekstraklasie.

Zdziwiła pana słaba postawa warszawskiej obrony w pierwszym spotkaniu? Piłkarze Legii popełnili wiele prostych błędów. Pan, Junior Kabananga czy Patrick Twumasi z łatwością dostawaliście się pod bramkę Arkadiusza Malarza.

W Astanie mogliśmy strzelić więcej bramek, niż trzy. Mieliśmy naprawdę dużo dobrych sytuacji. Ale nie było to dla nas żadne zaskoczenie. Przygotowując się do meczu z Legią skupiliśmy się na sobie, na naszej ofensywie. Wiedzieliśmy, że w ataku mamy olbrzymią moc. Nasi napastnicy dużo biegali, kiwali, oddawali groźne strzały. Trzy bramki to było minimum, które chcieliśmy zrealizować. I udało się. Obrońcy Legii popełnili błędy, ale w dużej mierze zostały one wymuszone przez nas.

W Polsce dyskutowano szczególnie o trzeciej straconej bramce. To ona ustawiła was przed rewanżem w roli faworyta?

Ja myślę, że najważniejszy był mój gol, haha. Ale mówiąc całkiem serio to tak, trzecia bramka, strzelona przez Twumasiego była najważniejsza. Gdybyśmy wygrali 2:0 byłoby super, to lepszy wynik, niż 3:1. Ale 2:1 to już problem. Dlatego tak naprawdę ulżyło nam dopiero w doliczonym czasie gry w Astanie...

Na postawę legionistów w pierwszym meczu mogła wpłynąć sztuczna murawa w Astanie? Na tej nawierzchni nie poradziło sobie kilka mocnych europejskich klubów a nawet reprezentacja Polski, która z Kazachstanem zremisowała 2:2.

Moim zdaniem to bez znaczenia. Kilka lat temu różnica faktycznie była duża, bo grało się na sztucznych płytach starej generacji. Ale teraz mamy najnowszą nawierzchnię, bardzo drogą i bardzo nowoczesną. Uważam więc, że to nie może być wymówka. Poza tym śledzę Ekstraklasę i wiem, że Legia jest w kryzysie. Mają trudny czas. W lidze grają słabo, nie wygrywają meczów. Może po prostu drużyna nie jest dobrze przygotowania do sezonu?

W Warszawie nie mieliście już zbyt wiele do powiedzenia w ofensywie. To kwestia lepszej gry obronnej Legii czy planu Astany, skupiającego się na zabezpieczeniu swojej bramki.

Do rewanżu podeszliśmy tak samo jak do pierwszego meczu. Nie mieliśmy planu, aby tylko się bronić, ale w pewnym momencie istotniejsza okazała się psychologia. Po 45 minutach, kiedy udało się nie stracić bramki, cofnęliśmy się do tyłu, aby utrzymać wynik. To nie były zalecenia trenera, ale nasza bezwarunkowa inicjatywa. Inna sprawa, że Legia w obronie zagrała naprawdę dobrze, poprawili się. My natomiast w ataku nie pokazaliśmy naszego poziomu.

Zrobił na panu wrażenie doping warszawskich kibiców?

Grałem już na Łazienkowskiej, w 2015 roku przegraliśmy tam z Zawiszą Bydgoszcz 0:2. Kilku kolegów poznało też kibiców Legii kiedy rywalizowali z nią grając w FK Aktöbe. Natomiast nie da się ukryć, że w Warszawie atmosfera na trybunach jest szczególna.

A oprawa?

Była piękna. Sam byłem w szoku, kiedy ją zobaczyłem. To było niesamowite. Wiedziałem, że kibice coś przygotują, ale czegoś takiego się nie spodziewałem.

Wyróżni pan któregoś z piłkarzy Legii?

Legię postrzegaliśmy nie jako zespół pełen indywidualności, tylko jako drużynę, która stawia na zespołowość, kolektyw. Ale świetnie zaprezentował się bramkarz Malarz. Dobrze grał także Guilherme, którego pamiętam z Legii z którą grałem w 2015 roku. Pamiętam też Michała Kucharczyka, Michała Pazdana z Jagiellonii , Kaspra Hämäläinena z Lecha. Znam dobrze Artura Jędrzejczyka. Kiedy on grał w Krasnodarze, ja byłem w Anży Machaczkała. Legii na pewno nie brakuje klasowych zawodników.

Dlaczego tak szybko opuścił pan Ekstraklasę? Po kilku miesiącach spędzonych w Zawiszy Bydgoszcz nie miał pan propozycji pozostania w Polsce?

To nie była łatwa sytuacja. Miałem dużo problemów z właścicielem Zawiszy, panem Osuchem. Nie chcę do tego wracać… Chciał za mnie 250 tys. euro. Czytałem w mediach, że ogląda mnie Legia, Lech Poznań, Wisła Kraków, ale nikt nigdy nie zadzwonił. A tylko w takich drużynach chciałem wówczas grać w Polsce. W końcu przyszli Rosjanie i zgodzili się zapłacić Osuchowi kasę, jakiej oczekiwał. Oferta z Anży była jedyną konkretną.

Widziałby się pan na przykład w Legii?

Dlaczego nie? Grałem regularnie w Anży, gram w Astanie i reprezentacji Białorusi. Myślę, że i na Łazienkowskiej bym sobie poradził.

Zobacz wideo
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.