Zawsze go było pełno, bywało że nawet w nadmiarze, a teraz się chowa i milczy. Był dla Niemców „Cesarzem” futbolu i pełnił tę funkcję po cesarsku. Jako piłkarz, który zdobył z Niemcami mistrzostwo świata, jako trener, który poprowadził Niemców do mistrzostwa świata, jako działacz który zdobył dla Niemców prawo organizacji mistrzostw świata 2006 i był szefem tamtego mundialu. Franz Beckenbauer mógł przez lata mieć po dwa zdania na jeden temat, mógł drażnić, wprawiać w osłupienie (jak wtedy kiedy opowiadał w latach 90., że wierzy w reinkarnację i chciałby być w nowym życiu kobietą, bo poród to coś pięknego), mógł nawet po prostu pleść głupoty (że meczów nie należy transmitować, tylko robić z nich godzinne skróty, żeby było ciekawiej), ale wszystko to robił wyprężony jak struna i z niezachwianą pewnością siebie. Pan i władca: nie wątpił, nie chorował i nie przegrywał z nikim. Z upływającym czasem – również nie. A teraz przegrywa.
Jeszcze siedemdziesiątkę kończył jako wiecznie opalony okaz zdrowia i jako emeryt miał więcej kontraktów sponsorskich niż większość obecnych piłkarzy niemieckiej reprezentacji. Ale teraz, niedługo przed 72. urodzinami, widać już po nim, jak trudne były dla niego ostatnie lata. Zmienił się na twarzy i popada w nostalgię. „Kto będzie trenerem kadry za 10 lat? Przepraszam, ale mnie dziś bardziej pochłania pytanie, czy ja w ogóle jeszcze wtedy będę wtedy na świecie?” – mówił podczas zorganizowanego niedawno przez „Bild” wspólnego wywiadu wszystkich żyjących selekcjonerów reprezentacji Niemiec. Wszyscy się domyślają, że bardziej go jednak teraz pochłania inne pytanie: czy będę na ławie oskarżonych po szwajcarskim śledztwie w sprawie możliwych oszustw przy walce o prawo organizacji mundialu 2006, czy mnie oszczędzą? Ale o tym akurat we wspomnianym wywiadzie nie mówił.
Wywiady z nim to już dziś rzadkość. „Bildowi” nie odmówił, bo nikomu nie był przez lata tak wierny jak tej gazecie. Ani żadnej z żon – były trzy, nie licząc niesformalizowanych związków. Ani żadnemu klubowi – jest symbolem Bayernu, ale zostawił go w 1977 dla dolarów Cosmosu Nowy Jork, a potem zdobył też mistrzostwo Niemiec z HSV. A w drużynie „Bilda” spędził aż 34 lata: publikował tam swoje komentarze, dawał gazecie dobre newsy z klubu i reprezentacji, zgłosił w 1984 przez „Bilda” gotowość do trenowania reprezentacji, sondował opinie w innych sprawach. Aż w grudniu 2016 roku ogłosił: żegnam się z wami, to ostatni mój felieton. Przypomniał, że trzy miesiące wcześniej przeszedł operację wszczepienia bypassów i choć serce wraca do formy, to czas na zmiany. Tyle lat był ciągle w drodze i na świeczniku, że teraz pora pobyć z rodziną. Zżyć się z dwójką najmłodszych dzieci, zanim wyfruną z domu – napisał (kiedyś przyznał, że trójkę swoich najstarszych dzieci poznał dobrze dopiero, gdy były dorosłe, tak mało czasu poświęcał rodzinie). W ostatnich słowach felietonu wrócił też do afery korupcyjnej. „Wedle mojej najlepszej wiedzy, praw do mundialu 2006 nie wywalczyliśmy dla Niemiec nieuczciwie. Nikogo nie chcieliśmy skorumpować i nikogo nie skorumpowaliśmy”.
Wedle najlepszej wiedzy tych, którzy mają dostęp do ustaleń śledczych, Franz Beckenbauer mógł minąć w tej sprawie z prawdą. Niejeden raz. I nie tylko w sprawie mundialu 2006. Ale na razie jest podejrzanym w sprawie związanej z tymi mistrzostwami, razem z byłymi szefami niemieckiego związku piłkarskiego: podejrzanym o oszustwa, pranie pieniędzy, sprzeniewierzenie 6,7 mln euro. Grozi za to do pięciu lat więzienia.
Nie pełni już żadnej funkcji w futbolu, przestał być też jego komentatorem. W grudniu 2016 pożegnał się z „Bildem”, w marcu 2016 zniknął z telewizji Sky, gdzie pracował przy meczach przez 20 lat, jeszcze w czasach gdy stacja nazywała się Premiere. Poprosił o rozwiązanie umowy. Zniknął też już właściwie z klubowego życia Bayernu Monachium, choć nadal pozostaje jego honorowym prezesem. Zniknął już z FIFA, gdzie był przez cztery lata członkiem Komitetu Wykonawczego i wybierał gospodarzy mundiali, a potem działał tam jako doradca. Ale FIFA z jego życia szybko nie zniknie, bo ciągle wychodzą nowe fakty w sprawie korupcji przy przyznawaniu kolejnych mundiali i dwuznacznej roli Beckenbauera. I też interesuje się tymi faktami szwajcarska prokuratura (wiele dziwnych transakcji przechodziło przez szwajcarskie konta).
Nawet z reklam poznikał, choć go przez lata nazywano mistrzem świata w reklamowaniu. Teraz zaczyna się źle kojarzyć. Jego rola ambasadora rosyjskiego gazu, promującego wielkie sportowe imprezy organizowane przez Rosję, wygląda na wynagrodzenie za głos dla Rosji w wyborach gospodarza mundialu 2018. Beckenbauer przekonuje, że ambasadorem jest dopiero od 2012. Ale „Daily Mail” pisał, że ustalenia w tej sprawie zapadły jeszcze przed wyborem Rosji na gospodarza mundialu. Gdy dziennikarze pytali, ile dostaje za bycie ambasadorem, Beckenbauer odsyłał do swojego menedżera. A menedżer odpowiadał: „Zapomniałem, ile dokładnie dostaje”.
Mógł zapomnieć, nie byłby to pierwszy raz. Niedawno wyszło na jaw, że Beckenbauer, który zawsze powtarzał że przy mundialu 2006 pracował społecznie, dostał za ten mundial 5,5 mln euro wynagrodzenia. Podkładką dla wypłaty były usługi reklamowe na rzecz bukmachera Oddset, jednego z ówczesnych sponsorów niemieckiej piłki. Ale tylko podkładką. Okazało się, że „społecznie” oznaczało: bez pensji, ale za procentową prowizję od pieniędzy sponsorskich, które przyciągniemy do tego mundialu. Tylko po co było trzymać to w tajemnicy, księgować jako reklamę Oddset i opowiadać, że nie bierze pieniędzy? Przecież nigdy się nie wstydził zarabiania. To on przeprowadził piłkarzy Bundesligi w kapitalizm i już w latach 60., gdy zarabianie na piłce źle się jeszcze w Niemczech kojarzyło, reklamował zupki Knorra i rozdawał autografy za pieniądze. A potem normą było, że miał po siedmiu sponsorów na raz. Gdy był prezesem Bayernu, często reklamował sponsorów konkurencyjnych dla tych, z którymi umowę miał klub. Cesarzom wolno więcej.
Gdyby przy mundialu 2006 powiedział: to ja przyciągam sponsorów czarem i wielkością, więc prowizja mi się należy, pewnie nikt nie śmiałby zaprzeczyć. On naprawdę był podczas tamtego mundialu władcą Niemiec. Co tam kanclerz czy prezydent: kamery były wycelowane w Beckenbauera. Helikopter przenosił go z miejsca na miejsce, ze stadionów na bankiety i spotkania. Beckenbauer w porze obiadu był na trybunach, w porze kolacji już w studiu telewizyjnym i opowiadał: jaki my mamy piękny kraj, jakie lasy, jakie jeziora, dopiero tam w górze to do mnie dotarło. Nigdy nie był tak uwielbiany przez Niemców jak wtedy. Jako piłkarz i trener miał swoich wrogów, bo bywał arogancki, kłótliwy i był z Bayernu. A w mundialu 2006 połączył Niemców. Mistrzostwa były jednymi z najlepiej zorganizowanych w historii. Na pewno najlepszymi w XXI wieku.
„Patrzę wstecz i takie życie sobie właśnie wymarzyłem. Perfekcyjne. A teraz zaczynam je na nowo” – pisał Beckenbauer w książce wydanej w 2011. Okazją było ukończenie wieku emerytalnego. Książka miała tytuł: „Das Buch Franz: myśli Cesarza”, a w bibliografii pięcioma pierwszymi pozycjami były książki napisane wcześniej przez Beckenbauera o samym sobie. Pierwsza w 1975 roku, rok po tym jak jako kapitan reprezentacji podniósł w górę Puchar Świata po finale mundialu 1974 organizowanego w Niemczech. Od tamtego czasu budował sobie pomnik najważniejszej postaci niemieckiego powojennego sportu.
Ale na emeryturze ten pomnik zaczął się chwiać, karta się „Cesarzowi” odwróciła, los go zaczął mocno doświadczać (niewiele ponad miesiąc przed siedemdziesiątymi urodzinami Beckenbauera zmarł na raka mózgu jego najstarszy syn Stephan). A mundial 2006, którego Beckenbauer był szefem i twarzą, i który miał się stać klamrą jego wielkiej kariery, okazał się początkiem nieszczęść. Bombą z opóźnionym zapłonem.
Gdy wiosną 2015 roku na szczyty piłkarskiej władzy wkroczyli śledczy FBI i szwajcarscy prokuratorzy, aresztując w wytwornym hotelu w Zurychu w przeddzień wyborów prezesa FIFA sześciu ważnych działaczy, nikt jeszcze nie przypuszczał, że za jakiś czas najbardziej znanym podejrzanym stanie się właśnie Beckenbauer. A niemiecka „Baśń letnia”, jak nazwano mundial 2006 w nawiązaniu do słynnej „Baśni zimowej” Goethego, okaże się tak poplamiona korupcją. Wydawało się, że do łapówkarstwa muszą się uciekać tacy kandydaci do mundiali jak Katar, Niemcom to niepotrzebne. I że łapówkarskie umowy to jest świat działaczy znanych tylko z tego, że są działaczami, a nie legend pokroju Beckenbauera, który na samych reklamach zarobił dziesiątki milionów euro. A jednak. Już jesienią 2015 „Spiegel” dostaje przecieki ze śledztwa, że Niemcy mogli mieć w walce o mundial 2006 „czarną kasę” na łapówki od byłego właściciela Adidasa Roberta Luisa-Dreyfusa, i że nikt nie potrafi przekonująco wyjaśnić, czego dotyczył przelew na 6,7 mln euro, który w 2005 z niemieckiego związku piłkarskiego popłynął za pośrednictwem FIFA na konto Dreyfusa. W tytule przelewu do FIFA wpisano „Program kulturalny FIFA”, a 6,7 mln miało zostać wydane na efekty specjalne podczas gali w Berlinie z okazji mundialu. Problem w tym, że taka gala nigdy się nie odbyła, została odwołana w obawie o stan murawy na berlińskim stadionie.
Szwajcarscy policjanci, działający we współpracy z FBI (to Amerykanie wzięli się za czyszczenie futbolu, a punktem zaczepienia stały się niezapłacone podatki Chucka Blazera, zmarłego niedawno byłego szefa amerykańskiej piłki – Blazer został informatorem FBI i poprowadził śledczych do innych oszustów) po serii aresztowań zarekwirowali z siedziby FIFA jedenaście terabajtów danych. Zażądali informacji od banków, które prowadziły konta pojawiające się w piłkarskich wątkach korupcyjnych. Zapraszali do współpracy inne kraje, w tym Austrię, w której od lat mieszka Beckenbauer. A w tej układance pełnej obietnic, transakcji wymiennych, dziwnych przelewów, co jakiś czas wyskakiwał im właśnie Cesarz Franz. We wrześniu 2016 (to miesiąc wspomnianej przez Beckenbauera operacji wszczepienia bypassów) prokuratura zrobiła rewizję w domu Beckenbauera i od tej pory jest już jasne, że były mistrz świata i Europy, jedyny obok Mario Zagalo piłkarz, który mistrzostwo świata powtórzył również jako trener, jest podejrzanym w sprawie karnej. Beckenbauer został wezwany do złożenia zeznań w 2017 roku. Podejrzanymi są oprócz niego byli szefowie niemieckiej federacji piłkarskiej Wolfgang Niersbach i Theo Zwanziger, i Horst Schmidt, jeden z najlepszych specjalistów FIFA od przygotowywania mundiali. Czyli wszyscy ci, którzy nie potrafili przekonująco wyjaśnić, skąd się wzięło i na jaki cel poszło te wspomniane 6,7 mln euro i dlaczego wcześniej taka sama suma przepłynęła od organizatorów mundialu do Katarczyka Mohammeda bin Hammama, byłego szefa azjatyckiej piłki, dziś zdyskwalifikowanego dożywotnio za korupcję. Prokuratorzy zlecili rewizję nie tylko u Beckenbauera, ale też u jego wieloletniego wspólnika w interesach i przyjaciela i Fedora Radmanna. Działacza i biznesmena, który był taranem i tarczą Beckenbauera. A teraz może się stać ciężarem.
Dziś, niewiele ponad dwa lata po aresztowaniach w hotelu FIFA, zebrało się już kilka spraw, w których Beckenbauer winien jest Niemcom wyjaśnienia. Sprawa dziwnych transakcji związanych z wyborem gospodarza mundialu 2006, sprawa wspomnianych wcześniej 5,5 mln euro wypłaconych szefowi mundialu 2006, rola Beckenbauera w wyborze na gospodarzy mundialu Rosji i Kataru, rola w wyborze RPA. I niewyjaśnione przelewy z FIFA w czasach gdy Beckenbauer był członkiem jej Komitetu Wykonawczego: prokuratorów interesuje, za co Fedor Radmann dostał z FIFA 5,4 mln franków, dlaczego po jakimś czasie przelał połowę tych pieniędzy Beckenbauerowi i czy od początku nie był w tej transakcji tylko słupem dla swojego przyjaciela.
Im dalej w to śledztwo, tym sprawy przybierają dla Beckenbauera gorszy obrót. „Sueddeutsche Zeitung” ujawniła właśnie (w wydaniu z 14 lipca), że śledczy ze Szwajcarii mają nowe informacje na temat tych tajemniczych 6,7 mln euro (to równowartość 10 mln franków, taka była pierwotna waluta transakcji) i wreszcie się wyjaśniło, skąd w mundialowych rozliczeniach wziął się Robert-Louis Dreyfus (zmarł w 2009 roku). Jeśli była rzeczywiście „czarna kasa” na łapówki, to pierwszym który ją napełnił był nie Dreyfus, ale Beckenbauer. On miał, według najnowszych ustaleń, wziąć ze swoim wieloletnim menedżerem Robertem Schwanem kredyt na 10 mln franków. Z otrzymanych pieniędzy 6 mln przelał za pośrednictwem jednej ze szwajcarskich kancelarii prawnych do Kataru. Na konto Kemco Scaffolding, jednej z firm Mohammeda bin Hammama. Sprawy się jednak mocno skomplikowały, gdy niedługo później umarł Robert Schwan. I bank wypowiedział kredyt, uznając że warunki się zmieniły. Wtedy właśnie z ratunkiem spieszy Dreyfuss. Teraz to on bierze na prośbę Beckenbauera kredyt na 10 mln franków, z czego 4 mln wysyła do Kataru, a 6 mln Beckenbauerowi, żeby ten mógł spłacić pierwotny kredyt. Trzy lata później, w 2005, gdy Dreyfuss jest już mocno poirytowany tym, że nie dostał zwrotu pieniędzy, gdy o spłatę coraz natarczywiej upomina się bank, niemieccy działacze w porozumieniu z FIFA wreszcie wymyślają sposób na zwrot. Do mundialu jest jeszcze rok, ale pieniądze dla komitetu organizacyjnego już są. Z nich 6,7 mln euro wędruje do FIFA, na wspomniany „Program kulturalny”. Wszyscy są zadowoleni. Ale zostawiają ślady.
Gdy sprawa wyszła na jaw, w Niemczech była już objęta przedawnieniem, jeśli chodzi o wątki korupcyjne i malwersacje. Dlatego początkowo wydawało się, że konsekwencje ograniczą się do publicznego wstydu, dymisji w niemieckim związku piłkarskim DFB (ze stanowiska zrezygnował prezes Niersbach) i do śledztwa fiskusa w sprawie podatków od tych kwot. A że Beckenbauer ani nie pracuje w DFB, ani od lat nie płaci podatków w Niemczech (od lat 70. mieszkał w Szwajcarii, od 80. w Austrii), wydawał się nietykalny. Ale nie docenił determinacji Szwajcarów. A u nich takie przestępstwa przedawniają się dłużej.
Sprawa może się ciągnąć przez kilka lat, a domniemanie niewinności nadal obowiązuje, ale sam Beckenbauer wiele zrobił, by sobie w tej sprawie zszargać wizerunek. Zanim zamilkł, odpowiadał na pytania o aferę albo arogancko, albo niemądrze. Mówił początkowo, że te 6,7 mln euro to był wkład finansowy, jakiego zażądała FIFA, jako warunku uczestniczenia w zyskach z mundialu w wysokości 250 mln franków. Ale FIFA zaprzeczyła, że były takie ustalenia. Czy Beckenbauer wiedział, że te pieniądze zostały potem przesłane Dreyfussowi? „Nie zapytałem, co z nimi zrobią, może to był błąd”. Dlaczego więc jego podpis jest na wekslu wystawionym Dreyfussowi? „Ja nic nie wiem, żebym jakiś weksel podpisywał, ale jeśli mówicie że podpisałem weksel, to pewnie podpisałem”. Dlaczego podczas kampanii wyborczej mundialu 2006 w Niemczech Beckenbauer obiecał na piśmie „różne przysługi” Jackowi Warnerowi z Trynidadu i Tobago, jednemu z najbezczelniejszych i najbardziej wpływowych działaczy starego piłkarskiego układu, sojusznikowi bin Hammama, dziś zdyskwalifikowanemu dożywotnio tak jak Katarczyk? „Ja zawsze wszystko podpisywałem w ciemno. Naprawdę, spytajcie w Bayernie, przez 15 lat będąc tam prezesem podpisywałem bez czytania” – mówił Beckenbauer w „Sueddeutsche Zeitung”. I tak dalej. Więc może dla niego rzeczywiście lepiej, że od pewnego czasu milczy. Ale atmosfera gęstnieje.
Jak Beckenbauer wytłumaczy się z tego, że to on wziął kredyt na 10 mln franków, on ze Schwanem zamówili przesłanie pieniędzy do Kataru, on poprosił o pomoc Dreyfussa? To co dotychczas mówił, nie wytrzymało próby czasu i dowodów. A przecież zostało jeszcze najważniejsze pytanie: czy te 10 mln franków przesłane w 2002 to był fundusz korupcyjny? Zapłata dla bin Hammama za to, że w 2000 w wyborach gospodarza MŚ 2006 zorganizował dla Niemiec poparcie czterech azjatyckich członków Komitetu Wykonawczego? W archiwach śledztw jest mail, w którym bin Hammam, walcząc o poparcie dla kandydatury MŚ w Katarze w 2022, przypomina Beckenbauerowi, że to on, bin Hammam, zabezpieczył azjatyckie głosy poparcia dla niemieckiego mundialu 2006.
W ujawnionym niedawno raporcie byłego specjalnego prokuratora FIFA Michaela Garcii (FIFA wynajęła Garcię, byłego nowojorskiego prokuratora i sędziego, do ustalenia, czy była korupcja przy wyborze Kataru i Rosji, ale z jego raportu skorzystała wybiórczo, a całość ujawniła dopiero w czerwcu 2017) Beckenbauer wypada bardzo źle: arogancki, lawirujący, przekonany o tym, że jest nietykalny. Prokurator Garcia zaczął pracę dla FIFA w 2012 i był tam prokuratorem tylko z nazwy, nie mógł straszyć paragrafami za składanie fałszywych zeznań, musiał liczyć na dobrą wolę. I Beckenbauer jest jednym z tych, którzy rozczarowują go najbardziej. Jeszcze nie wie, że raport Garcii stanie się ściągawką dla FBI i tych prokuratorów, z którymi już nie będzie żartów. Beckenbauer gra Garcii na nosie, lekceważy wyznaczane terminy spotkań. Najpierw prosi po angielsku, żeby mu przesłać pytania na piśmie, a potem tłumaczy, że nie odpowie, bo nie rozumie prawniczego angielskiego. Gdy dostaje pytania przetłumaczone na niemiecki, też nie odpowiada, za to drwi sobie w mediach, że pytań było ze 130 (było ich 21, ponumerowanych) i opowiada nieśmieszne żarty o tym, że pytali nawet ile lat miała jego babcia gdy zmarła. Dopiero, gdy Garcia sięga po jedyną dotkliwą karę, jaką dysponuje, czyli czasowe wykluczenie ze świata futbolu, nagle Beckenbauerowi zaczyna się spieszyć, bo dociera do niego, że przez to nie będzie mógł pojechać na mundial 2014 do Brazylii. Wysyła prywatnie pojednawcze sygnały. Ale publicznie mów o 90-dniowym wykluczeniu z futbolu, że to jakiś prima aprilis.
Teraz staje się powoli jasne, dlaczego Beckenbauer był jednym z tych działaczy FIFA, którzy od początku chcieli jak najmocniej ograniczać uprawnienia Garcii, m.in. nie pozwolić by prokurator mógł tropić, jak było z przyznawaniem innych mundiali, nie tylko Rosji 2018 i Kataru 2022. A z przecieków ze śledztwa prawdziwych prokuratorów wynika, że lista pytań do Beckenbauera ciągle się wydłuża, i że nie chodzi już tylko o 2006, 2018, 2022. Okazuje się, że gdy tylko Beckenbauer zdobył mundial dla Niemiec, zaczął ze swoimi wspólnikami biznesowymi, Radmannem i Andreasem Aboldem, pracować dla RPA, kandydata pokonanego przez Niemców w walce o MŚ 2006. RPA walczyła o mundial 2010, Beckenbauer i wspólnicy zostali jej konsultantami, w czym nie było nic nielegalnego, ale już zapłata za te usługi wyglądała dziwnie. Organizatorzy z RPA wpadli w problemy finansowe, więc pożyczki udzieliła im FIFA. To ona wysyłała wynagrodzenia dla trójki Niemców. Ale Beckenbauer zażyczył sobie, żeby jego część trafiła na konto w Gibraltarze. Po to, żeby uniknąć podatków?
Kolejne pytanie: czy Beckenbauera nie uwierało, że jego wspólnik Fedor Radmann działał w wyborach gospodarzy 2018 i 2022 na rzecz kandydatury Australii? Być może Beckenbauer nie widział konfliktu interesów: ja głosuję w tych wyborach, a mój wspólnik zbiera poparcie dla jednego z kandydatów. Ale jednak z jakiegoś powodu Australijczycy i Radmann robili wszystko, żeby ich współpraca pozostała tajna.
Dlaczego Beckenbauer, człowiek wybitny, niezależny finansowo, z dostępem do ucha każdego kolejnego kanclerza Niemiec, wikłał się w tak dziwne sytuacje? Dlaczego niemal każdy przelew musi budzić jakieś wątpliwości, dlaczego Cesarz schodzi do poziomu typowego działacza-kacyka? O zdobywaniu głosów w walce o mundial 2006 może mówić: ojczyzna wzywała, gra się tak jak przeciwnik pozwala, lawirowaliśmy dla dobra wyższej sprawy. Ale w pozostałych przypadkach nie ma już nawet takiej wymówki. Zostaje mu liczyć na litość.
Bywało już tak w jego życiu, że gdy mu było wygodnie, był Cesarzem, patrzącym na wszystko z góry, złoszczącym się na przeciętność innych. Ale gdy sam wpadał w kłopoty, stawał się znów człowiekiem z ludu, zwykłym synem urzędnika pocztowego z Giesing. „Chciałbym tylko grać wreszcie w drużynie, w której wszyscy umieją przyjąć piłkę!” – narzekał na kolegów z boiska, choć wygrał z nimi wszystko. Jako prezes Bayernu potrafił wgnieść piłkarzy w ziemię krytyką, rzucić im że są gównianą drużyną, a przy innej okazji: że cała Bundesliga jest gówniana i może Bayern powinien grać w innym kraju, bo na Niemcy jest za dobry. Ale kiedy jemu samemu noga się powinęła, rozkładał bezradnie ręce: wybaczcie, skąd ja mogłem wiedzieć i co zrobić?
Przywykł do tego, że dla niego wymyśla się inne reguły, zresztą jako piłkarz sam dla siebie wymyślił pozycję na boisku: libero, rozgrywającego obrońcę. Gdy zostawał trenerem reprezentacji, nie miał licencji trenerskiej, więc stworzono dla niego nowe stanowisko: szefa drużyny. Byle się zgodził i nie zniechęcił przeszkodami. Gdy w 1976 pierwszy raz wpadł w kłopoty z prawem i fiskusem, okazało się, że rady jak chronić dochody przed podatkami (sposób znany do dziś: księgowanie części pensji jako dochodów z praw do wizerunku) dostawał od ważnego urzędnika ministerstwa finansów Bawarii. I że ten sam urzędnik nie tylko doradzał, ale też próbował tuszować jego sprawę i dał mu ostrzeżenie, by wyczyścił swoją willę z obciążających go dokumentów, zanim policja wkroczyła tam w styczniu 1977 roku na rewizję.
Po tamtym skandalu Beckenbauer odjechał do Cosmosu Nowy Jork pogniewany na Niemcy. Za to, że fiskus kazał mu zapłacić 1,8 mln marek domiaru, za to że tabloidy śledziły jego pozamałżeńskie przygody. Odszedł wówczas z reprezentacji, rok po tym jak został mistrzem Europy, na rok przed mundialem w Argentynie. I do gry w kadrze już nie wrócił. Ale z Niemcami się w końcu przeprosił. Mogły im się przez następne lata zdarzać ciche dni, gdy Cesarza poniósł temperament, lub gdy już zbyt mocno kłuł w oczy tym, że jest we wszystkim lepszy. Słynny Daniel Cohn Bendit organizował nawet kiedyś w Parlamencie Europejskim akcję „Allianz gegen Franz”, mającą uniemożliwić Beckenbauerowi zostanie szefem UEFA („Jemu się nie może wszystko udawać” – tłumaczył Cohn-Bendit”). Ale potem „Letnia bajka” o mundialu 2006 uleczyła rany. A teraz trzeba wszystko zaczynać od nowa. I liczyć na to, że Beckenbauer ma może jednak jakieś lepsze wymówki niż te, które do tej pory podawał.