Legia - Arka. Klątwa nadal trwa. Mistrz Polski przegrywa Superpuchar

9 - tyle lat Legia czekała na zdobycie Superpucharu. I poczeka jeszcze przynajmniej rok, bo w piątek nie dała rady pokonać Arki Gdynia. Przegrała 3:4 w rzutach karnych, bo w regulaminowym czasie gry był remis 1:1.

- Nowy sezon chcemy rozpocząć tak, jak zakończyliśmy poprzedni, czyli od zdobycia trofeum. Wystawię w piątek najmocniejszy skład, jakim dysponuję - zapowiadał Jacek Magiera.

Ale najmocniejszy nie znaczy, że mocny. Z różnych przyczyn trener Legii nie mógł bowiem skorzystać z aż ośmiu piłkarzy. I o ile wyjściową jedenastkę wystawił faktycznie najmocniejszą z możliwych, o tyle na ławce rezerwowych posadził siedmiu piłkarzy, którzy w sumie uzbierali 75 występów w ekstraklasie, z czego 44 sam Mateusz Szwoch, wypożyczony w poprzednim sezonie do Arki.

Braku kilku podstawowych graczy specjalnie widać jednak nie było. Bo Legia nawet dobrze zaczęła mecz z Arką. Nie dość, że praktycznie nie pozbywała się piłki, to jeszcze potrafiła ją odebrać na połowie przeciwnika. I tworzyła okazje - głównie po stałych fragmentach gry, ale też z akcji - najczęściej prawą stroną, gdzie od początku aktywny był Dominik Nagy.

Gol dla Legii wydawał się kwestią czasu, ale w 20. minucie stało się coś, czego pewnie nikt nie zakładał. A na pewno nie Legia, nie Michał Pazdan, który głową wbił piłkę do własnej bramki. Radość piłkarzy i kibiców Arki nie trwała jednak długo. mistrz Polski podniósł się szybko. W 27. minucie do wyrównania doprowadził Thibault Moulin. I zrobił to nie tylko szybko, ale też pięknie - strzelając gola zewnętrzną częścią stopy, w samo okienko.

Trzy minuty później Legia mogła prowadzić, ale Pavels Steinbors instynktownie obronił strzał Jarosława Niezgody. W drugiej połowie aż tak dobrych okazji nie było. Nie miała ich Arka, nie miała też Legia, której przewaga co prawda nadal była wyraźna, ale tylko do pola karnego. W nim się myliła. Najpoważniej chyba debiutujący w Legii Vamara Sanogo, który w 82. minucie miał 100 proc. sytuację, ale nie trafił nawet w piłkę.

Jako że w meczu o Superpuchar nie ma dogrywki, po 90 minutach o wszystkim zadecydowały karne. Te lepiej strzelała Arka, która w czterech seriach nie pomyliła się ani razu. Legia pomyliła się dwa razy. Najpierw Moulin (w drugiej serii) i na koniec Kopczyński, który uderzył tak, że Steinbors nawet nie musiał się ruszać, w sam środek bramki.

Demony z czterech poprzednich przegranych Superpucharów (2012, 2014, 2015, 2016) wróciły na Łazienkowską, bo Legia znowu nie zdobyła trofeum. Nie jest to jednak trofeum wyjątkowo ważne. Znacznie ważniejszy jest środowy mecz z IFK Mariehamn w II rundzie eliminacji Ligi Mistrzów.

Transfery Legii. Sobiech, Stępiński, Sheridan? Leśnodorski: Magiera by się ucieszył

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.