Sen o Warszawie wybrzmiał po raz ostatni. Paweł Zarzeczny byłby zadowolony

Na pogrzebie Pawła Zarzecznego było tak, jak podczas spotkań z nim. Warto było przyjść i po prostu posłuchać. Zwykle to Paweł mówił najwięcej, teraz najwięcej mówiono o nim.

Tym razem nie było wielu anegdot, podchwytliwych pytań, zagadek, opowieści o sobie, czasem wręcz przechwalania - to zarezerwowane było dla Pawła. Byli natomiast ludzie. Ludzie z których Paweł czerpał radość. Z niektórymi się spotykał, innych po prostu znał, z jeszcze inną grupą pracował. Byli też tacy, których nigdy na oczy nie widział. Może to z nich cieszyłby się najbardziej. Przyszli nie dlatego, że znali go osobiście, ale dlatego, bo lubili czytać jego teksty lub oglądać go w telewizji. Szkoda zatem, iż nie słyszał "przyjechałem tu z Łodzi, oglądałem każdy odcinek jego programu" czy "lubiłam jak rozmawiał z ludźmi i jak o czymś opowiadał". Opowiadał rzeczywiście dużo i barwnie. Czasem prawdziwie, czasem na pograniczu fantazji.

Pracowałem z nim prawie sześć lat, różnych historii też się nasłuchałem. Aż głupio, że tak mało z nich pamiętam. Dlatego przynajmniej na ostatnim spotkaniu na Cmentarzu Bródnowskim postanowiłem słuchać uważniej.

Paweł pewnie też by słuchał i oglądał. Mały, drewniany kościół nie pomieścił wszystkich tych, którzy przyszli powiedzieć "żegnaj". Może tak miało być. Tysiąc, czy dwa tysiące osób stojących na placu przed nim, były wymowne. Polskie flagi, szaliki i koszule Legii też. Oprócz świec i zniczy, zapewne to na co Paweł uśmiechnąłby się szerzej - race. Atmosfera trochę jak przed meczem. Zresztą piłkarski gwizdek też na jego pogrzebie zabrzmiał, nie trzy razy ale raz. Tak jakby był to dopiero początek spotkania.

Byli piłkarze, menedżerowie, prezesi, dyrektorzy i brawa - dość długie, z pewnością usłyszał. Dzieci, z których był dumny też godnie go pożegnały. Krzysztof opowiedział o wspólnych podróżach na mecze i zapewne w jego imieniu zadał wszystkim zagadkę. "Ile razy trzeba złożyć kartkę, by sięgnęła księżyca?" Nie próbowałem się głowić, nigdy tych zagadek nie lubiłem. Może dlatego, że dobrych kilka lat wcześniej poległem na prostym pytaniu Pawła o wagę cegły. Miał wtedy powody do śmiechu, ja w sumie też. Teraz mógłby od razu śmiać się z tysiąca osób. Jego pogrzeb nie miał być przygnębiający. Jak wyjaśniła rodzina, on takiego by nie chciał. Na pewno jednak wzruszyłby się słysząc własną córkę, która pytała: "Dlaczego odszedłeś?" i odpowiedziała drżącym głosem za śmiejącego się tatę: " Bo mogę" .

Na pogrzebie Pawła musiały być też jego piosenki. Sen o Warszawie - może nieco cichszy i spokojniejszy niż na Łazienkowskiej, ale bardziej wymowny. "Najpiękniejszy mój świat, Najpiękniejsze dni, Zostawiłem tam kolorowe sny" - intonowali wszyscy. Był też Sting i Shape of my Heart: "Mogłabyś pomyśleć, że tylko gram. Lecz ja zbyt wielu masek nie noszę, I twarz jedną mam". Do tego jeszcze Rydwany Ognia -jeden z tych utworów, w których tekst z pewnością przeszkadzałby muzyce. - No chyba, że napisałbym go ja - zapewne usłyszałbym od Zarzecznego. Mógłby mieć rację.

Z pogrzebu Pawła zapamiętam jeszcze słowa księdza: "Umierając idziemy tam gdzie wszystko jest możliwe" - zwrócił się spokojnie do żegnającego go tłumu. "Wszystko możliwie" - to też Pawłowi, by się spodobało. Przecież to tak jak w sporcie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.