- To my decydowaliśmy, gdzie była piłka - lakonicznie podsumował sobotnie spotkanie Artur Jędrzejczyk i w zasadzie dotknął sedna sprawy. Mimo mniejszego posiadania piłki przez Legię, to ona miała nad nią kontrolę. A Lech, choć grał ofensywnie, oddał tylko trzy celne strzały.
Po meczu sporo krytyki za taką indolencję w ataku poznańskiego zespołu spadło na barki jedynego napastnika w jedenastce Lecha - Nickiego Bille Nielsena. Przegrywał pojedynki z Igorem Lewczukiem i Michałem Pazdanem, nie przedryblował ich ani razu, a co gorsza - nie stwarzał sytuacji kolegom. Słowem: cały jego wysiłek był bezowocny.
Duńczyk do zespołu mistrza Polski trafił w zimie. Po pierwsze jako zupełne przeciwieństwo Denisa Thomalli - pogrążonego w melancholii i nieskuteczności napastnika. Nielsen jest ekstremalnie ekstrawertyczny, pełen pasji. Po drugie zaś, 28-latek miał wypełnić lukę, która w składzie Lecha powstała w lecie, wraz z odejściem Zaura Sadajewa.
Czeczen był napastnikiem, który uwypuklał atuty innych. Był punktem odniesienia dla reszty zespołu - robił miejsce pomocnikom i skrzydłowym, ściągał na siebie uwagę obrońców.
Jeśli Sadajewa zawsze wszędzie było pełno (w finale Pucharu Polski w zeszłym roku miał aż 10 prób dryblingu), to Nielsen w sobotę był tam, gdzie widziała go Legia. Ale to nie tylko wina Duńczyka.
Nielsen dostał ledwie 29 podań (5 proc. wszystkich zagrań Lecha), a jego odpowiednik w Legii - Aleksandar Prijović - 39, czyli 15 proc. podań warszawskiego zespołu. Szwajcar uczestniczył w 34 atakach Legii, Duńczyk w ledwie 17. Nielsenowi pozostała zatem tylko walka wręcz z obrońcami wicemistrza Polski. I tę walkę Duńczyk przegrał.
Osamotnienie Nielsena pokazują liczby, ale i grafiki - średnie pozycje wszystkich zawodników. Gdy w lipcu zeszłego roku na rozpoczęcie sezonu Lech mierzył się z Legią w Superpucharze Polski, wysunięty napastnik Lecha - w tej roli zagrał Marcin Robak - tak samo skupiał na sobie ofensywę całego zespołu. A w sobotę Nielsen do każdego z kolegów miał bardzo daleko.
Samotność Nielsena była głównym skutkiem problemów Lecha z ofensywą, które zaczęły się w zasadzie pod bramką Jasmina Buricia. Duńczyk nie dostawał podań, bo mistrzowie Polski zmuszeni byli do rozgrywania piłki na własnej połowie. Żeby z niej wyjść, pod obrońców schodził i Łukasz Trałka, i Abdul Aziz Tetteh. Ofensywnych piłkarzy zostawiali samym sobie - który z nich wygrał pojedynek z legionistą, ten stwarzał przewagę. Lecz obrońcy warszawskiego zespołu byli silniejsi.
Legia nie bawiła się w subtelności. Prijović najwięcej podań otrzymał od Adama Hlouszka - lewego obrońcy. A Lech unikał długich podań do Nielsena, próbował przebić się przez pressing Legii krótkimi zagraniami. Najczęściej nieskutecznie.
Problemy Lecha z ofensywą wynikały więc i ze słabości Nielsena, i z kłopotów całego zespołu z rozgrywaniem akcji. To może być efekt niedawnej kontuzji napastnika, a jeszcze przecież było to dopiero trzecie spotkanie Duńczyka w ekstraklasie. Ale Nielsen od początku miał być zawodnikiem, który wpłynie na zespół już na starcie. To udało się z Termaliką, ale gdy pojawił się rywal stawiający większy opór, Duńczyk stał się kompletnie bezzębny.