Zdzisław Ambroziak: Lądowanie albo szajba

Zdzisław Ambroziak: Lądowanie albo szajba

Podczas zimy (która zresztą wciąż jeszcze trwa), III RP zwariowała na punkcie Adama Małysza. Rodziny i znajomi, którzy nigdy przedtem nie interesowali się sportem, szczypały się nawzajem po tyłkach, żeby nabrać pewności, iż ta cudowna sportowa bajka jednak im się nie śni.

Małysz wreszcie szczęśliwie wylądował, zachowując jak zawsze więcej przytomności umysłu niż wszyscy dookoła. Jednakże prawdziwy dramat dopiero nadciąga.

Na boisko wybiegają chłopcy Engela. Najpierw zagrają w Oslo.

Publicyści i eksperci już trąbią o meczu tysiąclecia. Naukowcy badają naszym chłopcom krew, czołówka aktorów, politycy i kibice już rezerwują miejsca w samolotach. Zaprzyjaźniony pan z budki z gazetami proponuje, żeby Engel pilnie powołał do kadry Małysza, bo Adam w Oslo wygrał, no i jest odporny na niskie temperatury. Zapowiada się niezła ogólnonarodowa szajba.

W całym tym rozgardiaszu najwięcej nadziei pokładam w Jerzym Engelu. Nie dlatego że polecałem go w "Gazecie" na to stanowisko. Engel, niezależnie od zabawnych bzdurek, jakie opowiadał przy okazji mistrzostw Europy, wobec swojej grupy zachowuje dużą konsekwencję i przytomność umysłu.

Umie trafić do swoich żołnierzy. Zmusić do uwagi nawet asów klasy Tomasza Hajto. Ma w sobie coś z życzliwej twardości Apoloniusza Tajnera. Wie, czego chce i jak to się robi. Kłopot w tym, że inni też wiedzą.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.