Dookoła Polski, czyli portret Antoniego Ptaka

Przysłowie mówi, że kobieta zmienną jest, ale żadna kobieta nie dorówna pod tym względem Antoniemu Ptakowi - opowiadają piłkarze, którzy występowali w jego drużynach

Od dziesięciu lat działa w polskim futbolu. Zdążył zdobyć mistrzostwo Polski, awansować z III do II ligi, a także spaść z ekstraklasy, zlikwidować dwa kluby, stadion i halę sportową.

"Wynalazł" go na początku lat 90 Janusz Michaluk, wiceprezydent Łodzi. W 1994 roku ŁKS-owi groziło bankructwo. Piłkarze odmówili wyjazdu na mecz z Legią i zagrozili, że nie zagrają z FC Porto w Pucharze Zdobywców Pucharów. Ostatnią deską ratunku okazał się mało znany biznesmen, który w podłódzkim Rzgowie postawił sprowadzone z Ukrainy hangary lotnicze i zrobił w nich targowisko. Był to strzał w dziesiątkę, bo do Rzgowa do dziś ściągają wycieczki nie tylko z Polski.

ŁKS przetargowy

Ptak nigdy nie ukrywał, że futbol traktuje jak biznes. I jest w tym konsekwentny. Po roku w ŁKS-ie zszokował wszystkich pomysłem... przeniesienia drużyny do Gliwic. Starał się tam o giełdę samochodową, a w rozstrzygnięciu przetargu miała pomóc obietnica sprowadzenia pierwszoligowej drużyny. - Na meczach ŁKS jest fatalna frekwencja, tymczasem w innych miastach na I ligę przychodzą tłumy. A przecież sport to również biznes, wpływów za bilety nie można lekceważyć - tłumaczył.

Z planów nic nie wyszło, a trzy lata później ŁKS zdobył mistrzostwo Polski. Ptak chyba po raz pierwszy i przedostatni w piłkarskiej karierze dał się ponieść emocjom. Sprowadził nowych piłkarzy o znanych nazwiskach, m.in. Mirosława Trzeciaka, Tomasza Kosa, Zbigniewa Wyciszkiewicza, Tomasza Wieszczyckiego. Mało tego, wszyscy podpisali wysokie kontrakty, po kilkaset tysięcy złotych, co się wcześniej w ŁKS-ie nie zdarzało. Później zresztą też. Drugi raz "zaszalał" w Piotrcovii, kiedy zatrudnił m.in. Franciszka Smudę, Tomasza Łapińskiego i Sławomira Majaka.

Okazało się jednak, że mistrzostwo Polski było początkiem ogromnego, trwającego do dziś, kryzysu ŁKS. Start w europejskich pucharach znów się nie udał, bo w walce o Ligę Mistrzów ełkaesiacy nie byli w stanie rywalizować z Manchesterem United, a w pucharze UEFA z AS Monaco.

- Antek ma niesamowite zdolności do zarabiania pieniędzy - opowiadał jeden z jego byłych współpracowników. Potwierdziło się to w 1998 roku. Ptak zrozumiał, że w polskim futbolu sukces kosztuje bardzo dużo, a o zarobku nie ma co marzyć. Prawdopodobnie dlatego szybko pozbył się czołowych piłkarzy: do Osasuny sprzedał najlepszego napastnika Mirosława Trzeciaka (za 300 tys. dolarów), Tomasz Kłos za 500 tys. dolarów przeszedł do Auxerre, Wyciszkiewicz został wypożyczony do Royalu Antwerp, a Rafał Niżnik odszedł do Broendby Kopenhaga. Efekt był taki, że mistrz Polski z trudem obronił się przed spadkiem, ale sportowa spółka akcyjna ŁKS Ptak przynosiła zyski. W 1998 roku zarobiła ponad półtora miliona złotych.

Ptak był już wyleczony z marzeń o sukcesach sportowych, ale znów zapragnął wykorzystać piłkarzy i wpadł na pomysł przeniesienia ŁKS-u do Gdańska. - Mam dość łódzkiego futbolu. Dwa pierwszoligowe kluby w tym mieście to za dużo - twierdził. Poza tym miał pretensje, że władze Łodzi nie interesują się futbolem: - Po zdobyciu mistrzostwa Polski nawet nie przysłali gratulacji - wyjaśniał. Winni byli także dziennikarze, bo "tworzyli nieprzychylny klimat wokół drużyny".

Prawdziwa przyczyna przenosin była taka, że politycy z Gdańska obiecali Ptakowi dostęp do terminalu paliwowego w Porcie Północnym. Z przenosin nic nie wyszło, ale Ptak, a właściwie jedna z jego firm, stał się właścicielem Polonii Lechii Gdańsk. Dzięki temu do ŁKS-u trafili tacy piłkarze, jak Jacek Paszulewicz (obecnie Wisła Kraków) i Ariel Jakubowski (Wisła Płock). Dziś na Wybrzeżu po biznesmenie ze Rzgowa zostały zgliszcza - Polonia przestała istnieć, a Lechia występuje w IV lidze.

Do czterech razy sztuka

Po spadku do II ligi Ptak wycofał się z ŁKS-u, ale nie zrezygnował z futbolu. Większość łódzkich piłkarzy trafiła do Piotrkowa, gdzie Ptakowi udało się stworzyć drużynę, która awansowała do II ligi. I był to jego ostatni sportowy sukces. Przed rokiem znów zamarzyła mu się ekstraklasa. Zimą zatrudnił trenera z nazwiskiem - Smudę, sprowadził znanych piłkarzy (Tomasz Łapiński, Sławomir Majak). Tym razem w drodze do sukcesu mieli mu pomóc lokalni politycy. W radzie nadzorczej sportowej spółki znaleźli się m.in.: Sylwester Pawłowski, przewodniczący Rady Miejskiej w Łodzi, były dyrektor regionalnej telewizji Marek Madej czy Stefan Niesiołowski. Co ciekawe, pierwszy należy do SLD, drugi startował w wyborach z Samoobrony, a trzeci był w ZChN.

Kilka miesięcy później Mirosław Czesny, jeden ze współpracowników Ptaka, a wcześniej prezes Widzewa, wymyślił kolejne przenosiny - tym razem Piotrcovii do Łodzi. Zadłużony Widzew miałby ogłosić upadłość, a na jego stadionie grałaby drugoligowa Piotrcovia, ale już pod nazwą Widzew. Na to jednak nie zgodzili się łódzcy działacze.

Na kolejny pomysł Ptaka nie trzeba było długo czekać: w lipcu zapadła decyzja o przeniesieniu Piotrcovii do Szczecina. Początkowo twierdzono, że powodem jest jedynie chęć stworzenia silnej drużyny, która szybko awansuje do ekstraklasy. W sprawę zaangażował się prezydent Szczecina Marian Jurczyk. Ale Ptak nie byłby sobą, gdyby przy okazji nie zadbał o własne interesy. Okazało się, że dostał to, o co bezskutecznie walczyli właściciele zlikwidowanej Pogoni - Sabri Bekdas i Les Gondor - tereny. Różnica była taka, że Bekdas i Gondor chcieli grunty wokół stadionu, a Ptak zadowolił się działką w pobliżu miasta, na której zamierzał wybudować hale targowe. Ostatnio jednak stwierdził, że inwestycja została zawieszona. Czyżby szykował się do odejścia?

Na półmetku rozgrywek drużyna jest na pierwszym miejscu w tabeli, ale jej główny właściciel nie jest zadowolony. - Jeśli klimat wokół klubu dalej będzie zły, odejdę - zagroził niedawno. Podobnie mówił, kiedy chciał wycofać się z ŁKS-u. Tymczasem w Piotrkowie stadion dla kilkunastu tysięcy ludzi został zamieniony w parking, a wcześniej rozebrano halę sportową.

Dlaczego więc Antoni Ptak nie wycofuje się z futbolu? Opowiada jeden z jego kolegów: - Bo na tym też można zarobić, ale pod warunkiem, że nie będzie się walczyć o czołowe lokaty.

W tzw. stajni Ptaka jest kilkunastu niezłych piłkarzy, którzy są wypożyczani do różnych klubów. Najbardziej znani to Batata i Rafał Grzelak (Lech Poznań).

Dziuba za Polaka, Wolak za Pietrzaka

Przed przejęciem ŁKS-u Ptak był tylko kibicem. Często wspominał, że przyjeżdżał z rodzinnego Piotrkowa na mecze Widzewa w europejskich pucharach. - Nie znam drugiego szefa klubu, który tak dobrze znałby się na piłce - mówił Jan Tomaszewski. Nic dziwnego, że przed każdym meczem ŁKS-u, a później Piotrcovii, w Rzgowie, gdzie urzęduje Ptak, odbywały się narady. Brali w nich udział trenerzy, działacze, a nawet co ważniejsi pracownicy Centrum Targowego. - I każdy miał coś do powiedzenia na temat składu czy taktyki, dlatego te posiedzenia trwały po dwie godziny - wspomina jeden ze szkoleniowców. - Jeśli ktoś się nie podporządkował wytycznym i wystawił inną jedenastkę, zazwyczaj żegnał się z posadą.

Ostatnio właściciel klubu przekonywał w Szczecinie, że utrzymując klub, ma pełne prawo do decydowania o tym, co się dzieje w zespole. - ŁKS zdobył mistrzostwo, gdy byłem blisko drużyny - mówił. - Byłem za daleko od Pogoni. Teraz to zmienię. Zrobię w klubie czystkę.

Zmiany trenerów w drużynach Antoniego Ptaka odbywały się z taką częstotliwością, że mało któremu udawało się przepracować z drużyną pół sezonu. Wszystko obracało się jednak wokół tych samych nazwisk. Ryszarda Polaka zmieniał Marek Dziuba, Dziubę - Polak, Polaka - Bogusław Pietrzak, Pietrzaka - Włodzimierz Tylak. Kiedy akurat wszyscy byli zajęci, sięgano po Krzysztofa Wolaka. Ofiarami prezesa były też legendy polskiej piłki - Tomaszewski i Smuda, którzy stracili pracę po jednym meczu.

Na przykład Dziubę zmienił Polak tylko dlatego, że w meczu z Wisłą Kraków ośmielił się - wbrew zaleceniom szefa - zdjąć z boiska Brazylijczyka Rodrigo Carbone. Jesienią tego samego roku Dziuba (zdążył już wrócić na stanowisku) powiedział "no comment" o grze Nigeryjczyka Austina Hamleta i kilka dni później znów doszło do zmiany szkoleniowca. Wszyscy trenerzy podkreślają jednak, że Ptak zawsze wywiązywał się z wcześniejszych obietnic finansowych, choć szkoleniowcy zarabiali w ŁKS-ie dużo mniej niż w innych klubach pierwszoligowych.

Ptak miał słabość do zawodników z zagranicy. W latach 90. otworzył nawet w Piotrkowie szkółkę piłkarską dla Brazylijczyków i Nigeryjczyków. Nie robił tego jednak bezinteresownie, bowiem dostawał na ten cel dotacje z organizacji międzynarodowych.

Jedynym wychowankiem szkoły, który zrobił karierę w Polsce, jest grający obecnie w Pogoni Batata. Kilku innych występowało w drużynach należących do Ptaka, choć z reguły byli słabsi od Polaków. Ich największym atutem była przyjaźń z Dawidem Ptakiem.

Kosztowna zabawka

- Są rodzice, którzy kupują swoim dzieciom drogie samochody czy sprzęt hi-fi. Antek Ptak sprezentował synowi sportową zabawkę, jaką jest klub piłkarski - żartował Smuda. Chodzi o Dawida, który jest menedżerem Pogoni, a wcześniej Piotrcovii. - Ma dwadzieścia kilka lat, a bez pozwolenia mówił mi na ty - wspominał były trener Widzewa, Legii i Wisły. O tym, że odszedł z Piotrcovii, zadecydował właśnie konflikt z Dawidem. - Smuda nie zna się na trenowaniu - krytykował szkoleniowca jeszcze przed rozpoczęciem rundy wiosennej syn Ptaka.

Powodem konfliktu byli właśnie zaprzyjaźnieni z Dawidem Brazylijczycy. Smuda stwierdził, że poza Batatą nie nadają się do gry w II lidze. - Jak któryś z nich rozegra dobry mecz, to przejdę nago ul. Piotrkowską - mówił szkoleniowiec. Konfrontację wygrał oczywiście Dawid. Ojciec zrobi bowiem wszystko, co wymyśli syn.

- Dla mnie rodzina jest najważniejsza - deklarował kiedyś Ptak. Kilka lat temu w pobliżu jego domu złapano dwóch mężczyzn przebranych za policjantów. Okazało się, że chcieli porwać Dawida Ptaka, ale pomylili samochody i zatrzymali kogoś innego. Zdeterminowany Ptak wyprowadził się z rodziną za granicę. Mieszkał w Niemczech, USA i Francji.

Większość piłkarzy, którzy grali w klubach Antoniego Ptaka, nie wspomina tego czasu najlepiej. Wszystko przez system wynagradzania. W Polsce piłkarze dostają pensje i premie, ale podstawową częścią zarobków są tzw. kontrakty. W ŁKS-ie, a później w Piotrcovii, żeby dostać te pieniądze, trzeba było rozegrać 50 proc. meczów ligowych plus jeden. Ale zaliczane były tylko występy powyżej jednej połowy.

Często zdarzało się tak, że ostatniego brakującego spotkania zawodnik nie mógł już rozegrać, ponieważ trener dostał zakaz wystawiania go na dłużej niż 45 min. Większość byłych zawodników ŁKS wspomina sytuację, której bohaterem był Tomasz Wieszczycki. - Trener dostał polecenie zdjęcia mnie w przerwie z boiska. Tak też się stało. Później jednak okazało się, że ludzie pana Ptaka pomylili się w obliczeniach, bo już wcześniej udało mi się wypełnić warunki kontraktu - mówi Wieszczycki.

Podobne kłopoty miał Marek Saganowski. Inny były zawodnik Piotrcovii opowiada, że musiał zrzec się części pieniędzy, żeby móc grać w II lidze. - Takie restrykcje dotykają przede wszystkim piłkarzy o najwyższych kontraktach. Mało komu udaje się wyciągnąć wszystkie pieniądze - dodaje. - Tym, którzy chcą grać w Pogoni, radzę, żeby żądali wszystkich pieniędzy z góry. W przeciwnym razie Ptak coś na pewno wymyśli.

Bliżej premiera

Nieoficjalnie mówi się, że Ptak znów zainteresował się Widzewem. Inwestowanie w klub miałoby pomóc w walce z konkurencją na targowisku w Rzgowie. Obok należącego do Ptaka centrum stoją bowiem dwie hale braci Gałkiewiczów. Jedna powinna zostać rozebrana, bo jest samowolą budowlaną, zaś druga użytkowana jest niezgodnie z przeznaczeniem (jako targowa, choć była budowana jako magazyn roślin). Wiadomo, że kibicem Widzewa jest Leszek Miller. Według naszego informatora Ptak liczy na to, że w zamian za pomoc ulubionemu klubowi premiera szef rządu miałby wpłynąć na urzędników, żeby szybciej rozebrali starą halę i nie zgodzili się na zmianę przeznaczenia nowej.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.