Marcin Adamski dla Gazety: Zacisnę zęby

Stoję teraz przed życiową szansą. Na zgrupowanie kadry pojechałbym nawet, gdyby było w Boże Narodzenie - mówi Marcin Adamski z Rapidu Wiedeń. Paweł Janas powołał go na towarzyskie mecze z Litwą i Maltą.

W polskiej lidze właściwie nikt go nie kojarzył. Zasłynął tylko tym, że na początku 2002 roku był pierwszym polskim piłkarzem, który - korzystając z prawa Bosmana - za darmo odszedł z Zagłębia Lubin do Rapidu Wiedeń. W poniedziałek 28-letni obrońca Marcin Adamski przyjedzie na zgrupowanie reprezentacji.

Artur Brzozowski: Marcin Adamski zasługuje na grę w reprezentacji Polski, bo...

Marcin Adamski (obrońca Rapidu Wiedeń): Nie lubię przechwalania się. Mam nadzieję, że na boisko pokażę dlaczego jestem w kadrze. Termin zgrupowania nie najlepszy, bo jestem trochę zmęczony walką w lidze, ale zacisnę zęby, żeby wypaść jak najlepiej.

Obecność Austrii w naszej grupie eliminacyjnej do mundialu może w jakiś sposób być Pana atutem?

- To nie ma żadnego znaczenia. Będę dobry, to zagram w reprezentacji.

Jak w Austrii odebrano wyniki losowania?

- Nie są zadowoleni. Uważają, że trafili do bardzo mocnej grupy, w której są aż trzy reprezentacje z Wysp Brytyjskich. Ja sądzę, że nie wylosowaliśmy najgorzej. Austria nie ma zbyt silnej drużyny i powinniśmy sobie z nimi poradzić. Walka o awans rozstrzygnie się między Anglią, Polską i Walią.

Tak naprawdę drużyna powołana przez selekcjonera Pawła Janasa na zgrupowanie na Maltę, to kadra B. Wierzy Pan, że uda się wywalczyć miejsce na dłużej w drużynie narodowej?

- Zgadzam się, że na Maltę pojedzie kadra B, ale to powołanie traktuję bardzo poważnie. Marzę, aby załapać się do reprezentacji i walczyć w eliminacjach do mistrzostw świata. Na zgrupowanie kadry pojechałbym nawet, gdyby było w Boże Narodzenie, w przyszłości mogę opuścić kilka meczów ligowych Rapidu, jeśli jeszcze raz otrzymam powołanie od trenera Janasa. Stoję teraz przed życiową szansą, bo przecież żaden inny selekcjoner wcześniej mnie nie zauważył. A to, czy wywalczę miejsce w reprezentacji, zależy tylko ode mnie. Jeśli stanie się inaczej, do nikogo nie będę miał pretensji.

Przejdzie Pan do historii polskiego futbolu. Wie Pan dlaczego?

- Ja do historii? Może dlatego, że jako jeden z najstarszych zawodników mam szansę zadebiutować w reprezentacji...

Nie. Jest Pan pierwszym polskim piłkarzem, który skorzystał z prawa Bosmana i bez żadnej kwoty transferowej legalnie zmienił klub.

- Rzeczywiście. Tak, tak, wiedziałem o tym, ale już zapomniałem.

Gdy skończył się Panu kontrakt z Zagłębiem Lubin, nikt tam Pana nie zatrzymywał. Było wręcz odwrotnie, działacze i trenerzy mówili: Niech idzie i szuka szczęścia, ale i tak wróci do nas, bo nikt nie będzie go chciał.

- Tak było. W Zagłębiu wszyscy byli przekonani, że prędzej czy później wrócę z podkulonym ogonem i będę błagał o przyjęcie do klubu. A ja byłem szczęśliwy, że odchodzę z Lubina. Grałem tam prawie sześć lat i naprawdę miałem dość. Ale ze wszystkimi żyłem w zgodzie. Jak podpisałem kontrakt z Rapidem, wróciłem do Lubina i grzecznie pożegnałem się z działaczami, trenerami i kolegami z drużyny. Ówczesny prezes Kardela i trener Wyrobek gratulowali mi, ale widziałem że byli bardzo zaskoczeni, że przechodzę do Wiednia.

Grając w Polsce, był Pan jednym z wielu niezbyt znanych, przeciętnych zawodników. Teraz, występując za granicą, otrzymał Pan powołanie do reprezentacji. Z Lubina rzeczywiście tak ciężko trafić do kadry?

- Zagłębie to wyjątkowo niemedialny klub, który słabo sprzedaje się w telewizji czy gazetach. Tak naprawdę to w Lubinie ptaki zawracają. Jeśli nie jesteś napastnikiem i nie strzelisz przynajmniej 10 bramek w lidze, to jesteś zwykłym szarakiem. Mimo że za każdego trenera grałem praktycznie cały czas w podstawowym składzie, nikt się mną nie interesował, nie udzielałem wywiadów. Ale skłamałbym mówiąc, że byłem z tego powodu nieszczęśliwy. Wtedy było mi z tym dobrze. Jednak dziś na pewno jestem lepszym zawodnikiem. W Austrii pod okiem najpierw Lothara Matthaeusa, a teraz Josefa Hickerbergera rozwinąłem się piłkarsko.

Andrzej Niedzielan, Mariusz Lewandowski i Marcin Adamski - wie Pan co Was wszystkich łączy?

- Dobrze wiem, o co chodzi. Wszyscy byliśmy bardzo niedoceniani w Zagłębiu, a dopiero po odejściu z tego klubu Niedzielan i Lewandowski zrobili karierę i trafili do reprezentacji, a teraz ja mam taką szansę. Może to taka prawidłowość, że kto był bardziej niedoceniany w Zagłębiu, prędzej czy później zagra w reprezentacji Polski. Nie popadam w euforię. Ale to powołanie jest bardzo ważnym wydarzeniem, najważniejszym w mojej karierze.

Od początku pobytu w Rapidzie zbiera Pan bardzo dobre recenzje. W Polsce nie miał Pan już żadnej motywacji do gry?

- Ciężko mi to wytłumaczyć, ale w nowym klubie dostałem takiego wewnętrznego kopa. Koniecznie chciałem się odwdzięczyć trenerowi Matthaeusowi, że na mnie postawił. Poza tym na każdym meczu Rapidu jest 18 tys. wspaniałych kibiców, którzy dodają mi na boisku skrzydeł. Nie przesadzam. Proszę pamiętać, że do Rapidu trafiłem z Lubina, gdzie na stadionie-kolosie mecze oglądała garstka wiecznie niezadowolonych widzów. Siedzieli na trybunach, łuskali słonecznik i tylko od czasu do czasu krzyczeli: "Zagłębie grać, k... jego mać!".

W Polsce się mówi, że liga austriacka jest słaba, ale można tam nieźle zarobić na piłkarską emeryturę.

- To liga porównywalna z polską, ale jej poziom jest bardziej wyrównany niż u nas. Tu praktycznie każdy może wygrać z każdym. W Polsce są dwa, trzy świetnie zorganizowane kluby, a potem jest wielka przepaść. Jednak uważam, że Wisła Kraków w dyspozycji z minionego sezonu, gdy tak świetnie grała w europejskich pucharach, w Austrii byłaby najlepsza. Liga austriacka jest świetnie sprzedawana, ma wspaniałą otoczkę, infrastrukturę. Poza tym trafiają tu naprawdę bardzo znani gracze, którzy nigdy nie pojawią się w Polsce, tacy jak: Djalminha, Verlat, Hassler czy Rusfeld.

W Polsce naprawdę mamy wielu dobrych piłkarzy, znacznie lepszych niż Austriacy. Problem w tym, że nasi zawodnicy w kraju nie mają odpowiednich warunków do rozwoju, komfortu gry. Austriacy zupełnie inaczej podchodzą do swoich najlepszych graczy. Oni pieszczą, szlifują te diamenty, a mają ich naprawdę niewiele. A u nas działacze postępują tak, aby tylko "udupić" piłkarza.

Trzech najlepszych Polaków w lidze austriackiej.

- Nie chciałbym nikogo skrzywdzić, bo wszyscy są moimi kolegami, ale niech będzie. Najlepszy jest Krzysiek Ratajczyk, później Gilewicz, a trzeci Iwan. Siebie nie będę oceniał.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.