Katarzyna Nadolska - pierwsza Polka, która sędziowała w finale mundialu

Nie zostałam sędzią dla pieniędzy, nigdy nie przyszłoby mi to do głowy - mówi 30-letnia nauczycielka matematyki z Radomia Katarzyna Nadolska - pierwsza Polka, która jako sędzia liniowy prowadziła finał mistrzostw świata w piłce nożnej kobiet.

Grzegorz Stępień: Dlaczego kobieta wybrała takie typowo męskie zajęcie jak sędzia piłkarski?

Katarzyna Nadolska: Zacznijmy od tego, że bardzo chciałam grać w piłkę, ale nie było wówczas w Radomiu żadnej drużyny żeńskiej. Tak się złożyło, że przeczytałam anons w prasie o kursie sędziowskim. Zgłosiłam się i się zaczęło. Nie spodziewałam się wtedy, że pochłonie mnie to tak bardzo.

Na co dzień sędziuje Pani w futbolu kobiecym i męskim. Niektórzy mówią, że to dwie różne dyscypliny sportu...

- A niby czym się różnią? Przecież przepisy dla jednych i dla drugich są jednakowe. Wszystkie mecze traktuję jednakowo poważnie i bez względu, czy sędziuję kobietom, czy mężczyznom, staram się robić to najlepiej, jak potrafię. W obu przypadkach obciążenie dla mnie jest jednakowe...

Dlaczego najlepsza kobieta arbiter w Polsce sędziuje jako główny co najwyżej w IV lidze męskiej?

- Od pewnego czasu w naszej profesji panuje specjalizacja. Ja wybrałam akurat asystenturę. Nie znaczy to, że nie kocham gwizdka, ale jako liniowa prowadziłam już mecze mężczyzn w II lidze, asystując Januszowi Oparcikowi. Jako asystentka mam też za sobą towarzyskie mecze międzynarodowe z Grzegorzem Gilewskim, Robertem Małkiem i Tomaszem Mikulskim. Teraz najprawdopodobniej będę mogła też biegać po linii w ekstraklasie. Postęp sędziów kobiet jest nieunikniony i myślę, że coraz częściej będziemy widoczne na meczach piłkarzy.

Da się wyżyć z sędziowania?

- Na pewno nie robię tego dla pieniędzy, nigdy nie przyszłoby mi to do głowy. Kocham to, co robię, a uważam, że w żadnej dziedzinie nie osiągnie się sukcesów, jeśli nie wkłada się w to serca. Inaczej nie ma to sensu.

Oprócz tego, że biega Pani z gwizdkiem albo chorągiewką, uczy Pani w szkole matematyki...

- Słysząc, że jestem nauczycielką, większość ludzi myśli od razu, że chodzi o wf. A jednak nie. Powiem szczerze, że gdyby nie pomoc, wsparcie dyrekcji i koleżanek ze szkoły, ciężko byłoby mi pogodzić obie profesje. Teraz sama nie wiem, która jest na pierwszym miejscu. Sędziować mogę przestać w najmniej spodziewanym momencie, choćby z powodu kontuzji. A nauczycielem mogę być jeszcze przez długie lata. Jedno jest pewne. Bez matematyki i sędziowania nie wyobrażam sobie dzisiaj mojego życia.

Gdzie łatwiej podjąć decyzję: na boisku czy w szkole?

- Uczę w szkole integracyjnej, co wiąże się z wielką odpowiedzialnością. Z drugiej strony mam sporo czasu, aby się zastanowić, zanim podejmę jakąś decyzję. Na boisku muszę natomiast reagować natychmiast, często w ciągu sekundy. Co nie znaczy, zwłaszcza kiedy stawka meczu jest duża, że odpowiedzialność jest mniejsza.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.