Dariusz Wołowski: Klapsy troskliwego bandyty

Nigdy nie ośmieliłbym się mierzyć z Antonim Piechniczkiem. W sprawach piłkarskich niełatwo u nas o większy autorytet. Ale spróbuję, ponieważ skandal z pobiciem piłkarzy Dospelu Katowice wykracza daleko poza futbol.

Napad na piłkarzy to nie jest sposób rozwiązania problemu, nawet gdyby ci piłkarze byli najbardziej cyniczni i zepsuci. Kibice mają co najmniej kilka możliwości protestu przeciw temu, co robią zawodnicy w ich ukochanym klubie. W Katowicach sięgnęli po metody bandyckie, które nie przestaną być bandyckimi bez względu na to, jakie kierowały nimi intencje. Dlatego ktoś taki jak Piechniczek nie powinien nazywać kibicami tych, którzy napadają i biją. Nie powinien ich brać w obronę i rozgrzeszać. W naszej piłce nie będzie normalniej, jeśli bandytę będziemy traktować jak troskliwego ojca. Od napadu do klapsa - jak nazwał pan Antoni to, co spotkało piłkarzy Dospelu - jest kosmiczna przepaść.

Ale przyznam szczerze, że nie rozumiem też postawy samych zawodników. Czują się urażeni, mówią o ranie w sercu, krzywdach moralnych, które niełatwo będzie im zapomnieć. Przypominają o swoich zasługach dla GKS, a bramkarz Jarosław Tkocz nazwał nawet siebie uczciwym człowiekiem w brudnej polskiej piłce. Tymczasem żaden z pobitych nie zareagował normalnie jak człowiek, który rzeczywiście został skrzywdzony. Nie zawiadamiając policji o tym, co zaszło, gracze GKS tuszują cała sprawę, postępując tak, jakby Piechniczek miał rację, jakby to nie był napad, ale zasłużone klapsy.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.