Olisadebe dla Gazety: Koledzy powinni mi wierzyć

- Czy chcę grać w kadrze? Chcę! Nigdy nie było tak, że nie chciałem. Nie rezygnowałem, nie oszukiwałem. Po prostu nie mogłem. Zrozumcie, bolała mnie noga. A z bolącą nogą nikt nie gra. Nie olewałem i nie olewam kadry. Bo Polsce wiele zawdzięczam - mówi w specjalnym wywiadzie dla Gazety Emmanuel Olisadebe.

Napastnik Panathinaikosu, który z powodu kontuzji nie zagrał w meczach reprezentacji z Estonią i Łotwą, był w Polsce od minionej środy do niedzieli. W poniedziałek wznowił treningi w Atenach.

Robert Błoński: Co Pan robił w Polsce?

Emmanuel Olisadebe: Dostałem w klubie kilka wolnych dni. Wykorzystałem je na to, by wraz z żoną Beatą przyjechać do Polski, odwiedzić rodzinę.

A czy był Pan na konsultacjach medycznych?

- Nie, nie. Dostałem wolne, przyjechałem odwiedzić rodzinę. Beata miała imieniny.

Spotkał się Pan z doktorem Machowskim?

- Nie. Na konsultacjach byłem wcześniej, u obecnego doktora kadry [nieoficjalnie wiadomo jednak, że Olisadebe był u doktora Machowskiego, którego zna z kadry Jerzego Engela - red.].

Jak się Pan czuje, jak kolano?

- Coraz lepiej. Z dnia na dzień jest postęp. Nie boli. W poniedziałek wznawiam lekkie treningi, z piłką. Zobaczymy, czy nie będzie bolało. Jeśli nie, za dziesięć dni wracam do normalnych zajęć. I do gry. Ale wszystko zależeć będzie od mojego kolana.

Oglądał Pan mecz z Łotwą?

- Najważniejsze są trzy punkty. To nie był jakiś wielki mecz, ale zrobiliśmy postęp. Była walka. Przedłużyliśmy nadzieje na awans, teraz jest mecz ze Szwecją. Nie można go przegrać i wcale nie uważam, byśmy stali na straconej pozycji.

Mimo wygranej, było sporo błędów...

- Nie ma meczów, w którym ktoś się nie pomyli. Drużyna Engela nie od razu zaczęła grać tak jak w eliminacjach. Teraz też brakuje zrozumienia, ale była walka, zaangażowanie i wygrana. No i cieszę się, że gole wreszcie padły po rzutach wolnych.

Jak Pan oceni napastników?

- Łotysze zagrali na remis. Zawsze było ich przynajmniej czterech pod swoim polem karnym. Nie dawali nam za dużo miejsca. Poza tym często gra napastników zależy od tego, jak spisuje się druga linia. Rywale znali nas świetnie, uważnie pilnowali. W sobotę gole strzelili pomocnik i obrońca.

Od finałów MŚ pięciu napastników powołanych na Łotwę i Szwecję zdobyło w kadrze ledwie trzy gole. Pan też nie trafił, kiedy grał. Udało się to jeszcze Marcinowi Kuźbie w meczu z San Marino.

- Spokojnie. Jasne, że goli wymaga się od tych, co grają w ataku, ale dobrze, że miał ich kto zastąpić. Nie jest tak, że bramki zdobywać będą tylko napastnicy, asysty mieć tylko pomocnicy, a bronić tylko bramkarz i obrońcy. Poza tym pamiętajmy, że na boisku jest jeszcze przeciwnik. Czasem skupia się na pilnowaniu napastników. Łotysze na pewno podeszli z wielkim respektem do Żurawskiego i Kryszałowicza, dzięki temu miejsce mieli inni.

W meczach z poważnymi rywalami - Łotwą w Warszawie, Szwecją czy Węgrami - goli nie zdobyliśmy w ogóle...

- Bo i gra nie była taka, jak trzeba. Szanse były. Zarówno za zdobywanie bramek, jak i strzelanie odpowiada cała drużyna. Poza tym trzeba mieć trochę szczęścia. Czasem napastnik ma sześć okazji i nie zdobywa gola, a czasem strzela bramkę, właściwie mając pół szansy. Skuteczność jest problemem naszej drużyny. A właściwie to mam nadzieję, że była. I że koledzy pokażą to w środę w Chorzowie.

Ma Pan pomysł, jak pokonać Szwecję?

- Ja? Proszę dzwonić do trenera Janasa. On ma (śmiech). Ja jestem od grania.

Ale czy zwycięstwo jest możliwe?

- Jasne. Czemu nie. To nie jest jakiś wielki zespół. Może nie będziemy faworytem, ale na pewno w lepszych nastrojach po zwycięstwie w Rydze. Ja wiem, że nie wszystko teraz jest tak, jak być powinno. Ale po awansie do finałów mistrzostw Europy wszyscy zapomną o konfliktach, kontuzjach i o słabych meczach.

A czy Pan chce jeszcze grać w narodowym zespole? Wiem, że to trudne pytanie...

- Eee tam. Wcale nie trudne, bo odpowiedź jest jedna. Chcę. Nigdy nie było tak, że nie chciałem. Nie rezygnowałem, nie oszukiwałem. Po prostu nie mogłem. Zrozumcie, bolała mnie noga. A z bolącą nogą nikt nie gra. Miałem kontuzję, problemy w klubie. Nie mogłem być do dyspozycji, ale nie olewałem i nie olewam kadry. Bo Polsce wiele zawdzięczam. Mam tu żonę, rodzinę. Naprawdę, jedynym powodem, dla którego nie mogłem grać w reprezentacji, było moje zdrowie. A właściwie problemy z nim.

A jak się Pan czuje po wypowiedziach Tomasza Hajto, Jacka Bąka i innych kadrowiczów?

- Mają prawo czuć, uważać i mówić, że mi się nie chciało. To rzeczywiście mogło tak wyglądać. Ale tak nie było. Teraz wiem, że powinienem przyjeżdżać do Polski za każdym razem, kiedy dostawałem powołanie. Nie robiłem tego, bo uznawałem, że lepiej zostać w klubie i się leczyć. Co do ich wypowiedzi, to powiem tak: cieszę się, że o mnie mówią. Bo widać, że chłopakom zależy na tym, bym w kadrze grał. Tak, jak mnie.

Naprawdę nie było możliwości, by przyjechał Pan na mecz z Belgią w kwietniu czy ze Szwecją w czerwcu? Po to, by być z zespołem, pokazać, że Panu zależy.

- Nie. Zrozumcie, dla mnie w tamtym momencie najważniejsza była moja noga. Chora noga. Bo ta noga to moja przyszłość. Zrobiłem i robię wszystko, by jak najszybciej odzyskać pełną sprawność, by to kolano wreszcie przestało boleć. Nie było sensu przyjeżdżać, tak uważałem wtedy. Ale w końcu stawiłem się w Warszawie przed meczem z Estonią, obejrzał mnie lekarz, rozmawiałem z trenerem, który kilka dni wcześniej był w Atenach. A parę dni później wybuchła afera.

Jak Pan dziś podchodzi do słów Tomasza Hajto, kapitana reprezentacji?

- To już przeszłość. Liczy się mecz ze Szwecją, potem mecz z Węgrami. Mam nadzieję, że szansa na awans jeszcze będzie. A ja nie będę miał problemów z kolanem. Oczywiście, to wszystko, co mówią o mnie koledzy, jest dla mnie smutne i przykre. Mają do tego prawo, ale chyba jednak powinni wierzyć, że mnie naprawdę boli.

Wygra Pan dla Polski mecz z Węgrami?

- O nie, takiej deklaracji nie złożę. Jeśli wygra, to cały zespół. A ja, jeśli będę zdrowy, pomogę najlepiej, jak potrafię.

A co Pan powie kibicom, którzy też powoli przestają wierzyć w to, że Olisadebe się chce?

- Z nimi nigdy nie miałem problemów. Zawsze, kiedy grałem w kadrze, wspaniale mnie przyjmowali na każdym stadionie. Za to im jestem wdzięczny. Liczę, że się ode mnie nie odwrócą, że będą umieli zrozumieć, że mnie naprawdę bolało. Jak będę zdrowy, udowodnię na boisku, że zależy mi na reprezentacji Polski. Jestem gotowy w niej grać nawet, jak skończę 60 lat (śmiech). Oby tylko trener wysyłał mi powołania.

Ma Pan żal do kogoś?

- Nie. To już przeszłość, choć wspomnienia są bolesne. Dla mnie najważniejsze było w tamtym momencie zdrowie.

Tomasz Hajto powiedział w jednym z wywiadów, że nie doczeka się Pan oficjalnych przeprosin, w prasie.

- To dobrze! (śmiech) [to były jedyne słowa w tym wywiadzie, jakie Olisadebe wypowiedział po polsku - rb].

Piłkarze narzekają, że nawet nie mają Pana numeru telefonu...

- Nie chcę o tym mówić.

Niektórzy twierdzą, że to Jerzy Engel namawia Pana do tego, by nie grał Pan dla Polski, dla innego trenera.

- Bzdura. Przecież, przyjmując polskie obywatelstwo, wiedziałem, że Engel nie będzie wiecznie selekcjonerem, a Boniek wiceprezesem Związku. Nie grałem w kadrze dla nich, tylko dla Polski. Tak będzie teraz. Z trenerem Janasem nie mam żadnych problemów, był w Atenach, rozmawialiśmy także z prezesem Listkiewiczem. Paweł Janas buduje nową drużynę, dajcie jemu i piłkarzom czas. Wracając do Engela, to nie byłem jakoś specjalnie zaszokowany jego zwolnieniem. To jest w piłce normalne. Tak jak i kontuzje. Zmieniają się piłkarze, trenerzy, działacze, styl gry narodowej drużyny. I nie jest tak, że jak nie ma Jerzego Engela, to Olisadebe nie będzie chciał grać dla Polski.

Czy po tych zamieszaniach nie obawia się Pan, że ktoś teraz powie: "Olisadebe nie jest Polsce i reprezentacji potrzebny"?

- Mam nadzieję, że nikomu nie przyjdzie to do głowy. Powołania wysyła trener. A ja mam nadzieję, że on wierzy i wie, że nie przyjeżdżałem i nie grałem tylko dlatego, że byłem kontuzjowany.

Dlaczego Pana problemy z tym kolanem trwają tak długo? Czy to czasem nie wina greckich lekarzy, którzy zalecili złą rehabilitację? Zamiast specjalistycznych ćwiczeń bez żadnych obciążeń, kazali Panu chodzić na siłownię.

- Greccy doktorzy są OK. Nie chcę zresztą za dużo o tym wszystkim mówić. Miałem problemy, ale teraz jest już coraz lepiej. Poza tym konsultowałem się także z polskimi lekarzami. Dobrze, że uniknąłem operacji.

Czy Grecy lekarze nie popełnili żadnego błędu?

- Nie. Byli tylko zdziwieni, że w pewnym momencie po prostu pojechałem do polskich lekarzy... Ale miałem dosyć tego, że rehabilitacja tak długo trwa.

A po powrocie z Polski powiedział Pan greckim dziennikarzom, że "noga boli mniej i mam nadzieję, że zagram w pierwszym meczu ligi greckiej".

- To nie ja powiedziałem, tylko lekarz Panathinaikosu. Sprawa przedostała się do Polski. Często jest tak, że jak coś powiem w Polsce, to Grecy wiedzą szybciej niż ukaże to się w polskich gazetach. I odwrotnie. Każdy inaczej interpretuje moje słowa i potem wychodzą z tego same nieporozumienia. Ja mam problemy i tu, i tu. Bo w Polsce wszystkim wydaje się, że mnie bardziej zależy na Panathinaikosie, a w Grecji - że na reprezentacji.

Jak się Pan czuje w Atenach?

- Dobrze. Choć kontuzja i nieustanne problemy z kolanem strasznie pokrzyżowały mi plany. Miałem grać w pierwszym składzie, nowy trener na mnie stawiał. Niestety, straciłem miejsce, teraz wszystko zacznę od nowa. Dlatego tak ważna jest dla mnie ta noga. Aby znowu grać, muszę być w formie. A z bólem czy na zastrzykach grać na najwyższym poziomie się nie da. Nikt nie lubi być kontuzjowanym, bo to frustruje. Chcesz pomóc w klubie, reprezentacji, a nie możesz. Ale ja jeszcze będę zdrowy i będę strzelał gole.

Kalu Uche zerwał kontrakt z Wisłą Kraków. Niedługo ma złożyć wyjaśnienia w PZPN. Co by Pan mu poradził?

- Każdy piłkarz powinien mieć prawo do wyboru klubu, w którym chce grać, jeśli oczywiście pozwalają mu na to zapisy w kontrakcie. Ja nie wiem do końca, jakie warunki Kalu miał w Wiśle, jak był tam traktowany. Ale jeśli racja jest po jego stronie, niech się jej trzyma.