Dariusz Wołowski: Ze Szwecją zagrać o niebo lepiej

Szwecja - 20., Polska - 34., Łotwa - 76. - tak wygląda aktualny ranking FIFA. Jednak nawet on nie oddaje zmiany skali trudności między sobotnim meczem z Łotyszami i środowym ze Szwecją

Inaczej być nie może. Mimo wyrównującego się poziomu w europejskiej piłce zwycięstwa nad Łotwą - nawet tak cenne jak to sobotnie - nie mogą być przepustką do finałów mistrzostw Europy. To Szwedzi są tym rywalem, który sprawdzi, czy polskie marzenia o turnieju w Portugalii mają realne podstawy.

Wystarczy garść faktów, które świadczą o klasie rywala. W eliminacjach ostatniego mundialu Szwedzi wyprzedzili Turcję, dziś trzecią drużyną świata. W Azji wygrali grupę z Anglią, Argentyną i Nigerią. W kwalifikacjach do Euro 2004 są niepokonani, wygrali cztery ostatnie mecze, stracili tylko cztery punkty (remisy z Łotwą i Węgrami na starcie). Nie chodzi mi o to, żeby straszyć Szwedami naszych piłkarzy. Po prostu jest to zespół, po pokonaniu którego można pokazać z dumą twarz całej piłkarskiej Europie.

Nie ma najmniejszych wątpliwości, że aby wygrać ze Szwecją, trzeba zagrać lepiej, mądrzej, z większym spokojem i wyrachowaniem niż na Łotwie. Na szczęście drużyna Pawła Janasa pokazała w Rydze spore rezerwy. Do przerwy zdobyła dwa gole, grając praktycznie z jednym napastnikiem (Kryszałowicz popełniał kiks za kiksem), bez prawego pomocnika (Lewandowski wypadł bardzo źle), a i inni piłkarze, jak Ratajczyk czy nawet strzelec bramki Kłos, grali słabo. Na tych czterech pozycjach, a także w organizacji gry całej drużyny, można poprawić wiele.

Środkowi pomocnicy Szymkowiak i Sobolewski zagrali ze sobą w Rydze pierwszy raz. I choć należeli do bohaterów spotkania (Sobolewski najwięcej razy odbierał piłkę Łotyszom, Szymkowiak miał gola i asystę), powinni się rozumieć trochę lepiej - spokojniej rozgrywać, pewniej asekurować.

Najzdolniejszy polski napastnik Maciej Żurawski stracił na boisku w Rydze dużo zdrowia. Ale w Chorzowie konieczny będzie jeszcze spokój i strzelecki instynkt, który wciąż w reprezentacji nie chce zadziałać. Jacek Krzynówek powinien poczuć się już liderem drużyny, a nie tylko lewym pomocnikiem, który odpowiada za siebie, nie za całość.

Są jednak w zespole większe zmartwienia, niż ujawnienie pełni talentu Żurawskiego, Krzynówka, Szymkowiaka czy Sobolewskiego. Solidnej obsady wymaga prawa pomoc. Teoria, że może tam grać każdy ambitny piłkarz, w Rydze się nie sprawdziła. Wystawiając Lewandowskiego na prawe skrzydło, Janas nie mógł liczyć na to, że pomocnik Szachtara będzie siłą napędową ataku. Wierzył raczej w jego zdolność do przerywania akcji. Lewandowski nie spełnił i tego zadania.

Na prawą pomoc Janas ma Bartosza Karwana, piłkarza o sporych możliwościach, który jednak ostatni rok spędził niemal wyłącznie na ławce rezerwowych w Hercie Berlin. Postawić na Karwana to dziś wielkie ryzyko. Ale pewnego wyjścia nie ma w ogóle. Mógłby tam zagrać jeden z napastników: Żurawski, Saganowski lub Kryszałowicz, tylko po pierwsze, ktoś musi przecież grać w ataku, a po drugie, Kryszałowicz w takiej formie jak podczas meczu z Łotwą powinien raczej zostać w rezerwie.

Jest jeszcze Kamil Kosowski, którego można przesunąć z lewej na prawą stronę. Dotychczasowe próby nigdy się jednak nie udały, a poza tym po przejściu do Bundesligi jeden z najzdolniejszych polskich piłkarzy wydaje się przemęczony, przygaszony, niepewny swych atutów i możliwości.

Powtórzmy: nie ma więc dobrego wyjścia na prawej pomocy i każda obsada tej pozycji w meczu ze Szwecją to musi być ryzykowny eksperyment. Głowa trenera w tym, by był to eksperyment bardziej udany niż w Rydze.

Boczni obrońcy Kłos i Ratajczyk mają zmienników (Baszczyński i Żewłakow). Janas ma tu więc pole manewru, ale nie ma pewności, czy rzeczywiście powinien dokonać zmian. Rezerwowi są graczami szybszymi i zwrotniejszymi, ale siła fizyczna Kłosa i Ratajczyka to też nie jest atut do pogardzenia. Nie wolno ich tylko zostawić bez asekuracji, bo w indywidualnych pojedynkach ze szwedzkimi skrzydłowymi będą bezradni. Choć z drugiej strony "jeden na jednego" z Patrickiem Ljungbergiem to wątpliwa przyjemność dla każdego obrońcy.

Wygrany mecz z Łotwą ocalił nadzieje, których już właściwie nie było, ale nie sprawił, bo sprawić nie mógł, by powstał zespół, o który moglibyśmy być spokojni. Kadra wciąż jest w budowie, Janas wciąż ma kłopoty. Tyle że lepiej budować na zwycięstwach niż na klęskach.

Dariusz Wołowski

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.