Mundial 2014. Okoński: Czy to koniec Hiszpanii?

Ogłaszanie końca epoki po jednym meczu jest tak samo przedwczesne, jak czynienie z Holendrów faworyta mundialu. Jeśli jednak hiszpańska prasa woła "Naprawcie to!", warto powiedzieć, że możliwości naprawy wysłużonego mechanizmu są ograniczone - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Mam wrażenie, że powstało już wiele takich tekstów - na przykład wtedy, gdy Bayern Juppa Heynckesa miażdżył wiosną ubiegłego roku Barcelonę. Że rację mieli ci, którzy twierdzili przed rozpoczęciem mundialu, iż futbol reprezentacyjny zawsze jest do tyłu za klubowym i że w związku z tym podobnych powtórek możemy przeżyć jeszcze kilka. Energia pressingu (także napastnika na bramkarzu, co pokazał drugi gol van Persiego), tempo kontrataku (druga bramka Robbena), wyczekiwanie na okazję do zagrania za plecy ustawionych wysoko obrońców (pierwszy gol van Persiego, ale też wcześniejsza wyborna okazja Sneijdera z początku spotkania w Salvadorze), dominacja fizyczna - wszystko to są przecież rzeczy, które mogliśmy zobaczyć w dwumeczu Barcelona - Bayern.

Powtarzanie fraz o końcu epoki również narzuca się samo przez się. Podobnie jak zdania, że jednym z najbardziej charakterystycznych rysów okrucieństwa futbolu jest jego przemijalność. W książce na ten temat wyznawałem, że dla mojego pokolenia, wczesnych roczników siedemdziesiątych, Barcelona Guardioli i Hiszpania del Bosque były najwspanialszymi drużynami w historii piłki nożnej. Jak wiele wskazuje na to, że po pożegnaniu pierwszej przychodzi właśnie pożegnać się z drugą?

Tiki-taka bez pressingu nie istnieje

Spokojnie, to tylko jedna porażka - można by odpowiedzieć. Porażka, której jeszcze po zakończeniu pierwszej połowy trudno się było spodziewać. Owszem - były wcześniej momenty ostrzegawcze, np. wspomniana sytuacja Sneijdera, z łatwością wychodzącego po odegraniu Robbena za plecy Pique i Ramosa, ale cóż powiedzieć o, najlepszym może w tym meczu, podaniu Iniesty, niewykorzystanym przez Davida Silvę na kilkadziesiąt sekund przed wyrównującym golem van Persiego? Vicente del Bosque ma oczywiście rację, nazywając tę sytuację kluczową dla całego spotkania: przy stanie 2:0 dla Hiszpanów druga połowa wyglądałaby zupełnie inaczej, Holendrzy nie graliby z kontry. Luis van Gaal mówił zresztą, że gdyby van Persie nie wyrównał, to on musiałby w przerwie zmienić ustawienie i sposób podejścia do meczu.

Ale porażka wskazująca również na to, że tiki-taka bez pressingu i ograniczania rywalom przestrzeni do gry, oparta wyłącznie na utrzymywaniu się przy piłce, nie ma sensu. Upajanie się statystykami celnych podań Xaviego czy Busquetsa jest jałowe, kiedy nie przekładają się one na jakiekolwiek zagrożenie bramki rywala (wyjąwszy podanie do Diego Costy, które zaowocowało rzutem karnym, Xavi zdziałał niewiele), gra toczy się powoli, a boczni obrońcy nie potrafią włączyć się do akcji ofensywnych. Przy wszystkich zachwytach asystami Daleya Blinda wypada zauważyć, że w obu przypadkach miał miejsce i czas, żeby dośrodkować.

Del Bosque musi zmieniać ludzi: na zmianę systemu za późno

Są tacy, którzy przypominają, że w RPA Hiszpania także zaczęła od porażki, trudno jednak porównywać tamtą, pechową w gruncie rzeczy przegraną ze Szwajcarami, z wczorajszą holenderską masakrą. Wtedy można było mówić o podrażnionej dumie i potraktować wpadkę mobilizująco: hiszpański system nie mógł zostać zakwestionowany przez jedno 1:0. Tym razem jednak trzeba odpowiadać właśnie na pytania o system. Siedmiu z jedenastu grających wczoraj piłkarzy to zawodnicy Barcelony, symbole tiki-taki. Jak wiele wygrali w ciągu ostatnich miesięcy?

Skoro jesteśmy przy liczbach: szesnastu z dwudziestu trzech członków reprezentacji Hiszpanii na mundial w Brazylii było już z Vicente del Bosque w RPA. Dużo, choć wśród siedmiu debiutantów znalazłoby się kilku, którzy potrafiliby wnieść do drużyny nową jakość. Nie polegającą, rzecz jasna, na gruntownej zmianie stylu gry - na to w przypadku tej reprezentacji jest już za późno - tylko na nadaniu boiskowym zachowaniom większej intensywności.

Tę intensywność miał zapewnić Diego Costa, ale ewidentnie nie wrócił jeszcze do siebie po kontuzji. Może więc czas na wprowadzenie Koke - jedynego, jak mówił Vicente del Bosque jesienią, podczas wypadu na mecze towarzyskie w Afryce, piłkarza tej drużyny, w którego oczach dostrzegł głód wygrywania? Korektą w stylu del Bosque byłoby zapewne odsunięcie Diego Costy i powrót do gry z "fałszywą dziewiątką" (Fabregasem?). Ale moment jest dobry, żeby zapytać o zmiany idące dalej, obejmujące także Casillasa i Xaviego. Błędy tego pierwszego przy dwóch bramkach były równie oczywiste jak utrata szybkości przez tego drugiego.

Sprawa jest delikatna, bo obecność w wyjściowej jedenastce weteranów Realu i Barcelony zapewniała ponoć w szatni równowagę między zwaśnionymi klanami z Kastylii i Katalonii. A także dlatego, że del Bosque zawsze był wobec swojej ekipy lojalny i powodowany tą lojalnością może chcieć teraz pozwolić im naprawić to, co sami zepsuli. Pytanie tylko, czy będzie ich na to stać jeszcze raz, po wyczerpującym sezonie w Europie, skoro już w sześćdziesiątej minucie pierwszego meczu mundialu wyglądali na wykończonych?

Prawo do przegrywania

Najmądrzejsze pytanie na temat tej drużyny przeczytałem ostatnio u Rafała Steca, na łamach czasopisma "Kopalnia": czy ludzie, którzy przetrwali i wygrali razem tak wiele, nie mają prawa, by razem także przegrać?

Oczywiście mają prawo - brzmiałaby moja odpowiedź. Ale mają także czas, by swoją przegraną odsunąć jeszcze na jakiś czas. Pamiętając o tym, jak grali w pierwszej połowie z Holandią, po dokonaniu wspomnianych korekt w składzie, z Chile i Australią powinni sobie poradzić. Owszem: drużyna Jorge Sampaoli jest równie groźna w szybkim ataku jak Holendrzy, ale jej piłkarzom ofensywnym brakuje skuteczności van Persiego. W wielu meczach piętą achillesową Chile była zamiana miażdżącej nieraz przewagi na gole - coś, co w po wyjściu z grupy Holendrom także trudno będzie powtórzyć.

To przecież również już braliśmy, w dodatku niejeden raz. Jak to kiedyś pisał w "Tygodniku Powszechnym" Marek Bieńczyk, Holandia to wyrzut sumienia w duszy futbolu od roku 1978, w którym to, podobnie jak w 1974, powinni byli zdobyć mistrzostwo świata. A przecież obserwację tę autor "Melancholii" notował jeszcze przed Euro 2008, którego drużyna Marco van Bastena była bodaj najjaśniejszym punktem, odpadając w sposób niepojęty, czyli po holendersku.

Pieniądze nie grają? Najdroższe drużyny na MŚ

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.