Przecież Raula nie było, przecież McManaman nie czuje i nie rozumie stylu drużyny, przecież Ronaldo i Figo zmagają się z nadwagą, przecież Hierro - Helguera to najgorsza na tym poziomie para stoperów, a i cała reszta lekceważy grę obronną (w końcu nie na tym futbol polega). Królewscy nie potrafią ustawić muru, ale i to na pewno w piłce najważniejsze nie jest. Jest jeszcze Guti i Salgado, którzy geniuszami nie są i Makelele, pracowity, ale bez błysku. Czy zespół z taką liczbą wad można hołubić jako najlepszy na świecie? Można, a nawet chyba nie ma innego wyjścia. Zwłaszcza kiedy patrzy się na grę pozostałych półfinalistów Champions League.
Można, rzecz jasna, kibicować Interowi, ale to przyjemność równie wielka jak zjeżdżanie po nieheblowanej desce. Można Milanowi, ale czy jego gwiazdy zdążą wrócić do gry, czy znów jak w meczach z Ajaksem oglądać będziemy minimalizm rezerwowych? Można Juventusowi, bo z włoskich klubów gra teraz najpiękniej, ale Marcelo Lippi mówi otwarcie, że futbol nie polega na tym, żeby się podobać.
Włoska nawałnica przebiła się do półfinału, a prasa w Italii już odtrąbiła triumfalnie, że catenaccio, czyli broń, którą inni pogrzebali, wprowadziła piłkę z Serie A w XXI wiek z wielką pompą. Jeśli ktoś ma rozmontować włoski rygiel, to już tylko Real. Zespół wielu wad, ale genialny.