Mirosław Maciorowski: Czy polskiej piłce potrzebni są szalikowcy?

Po 30 dni aresztu oraz trzyletni zakaz stadionowy - takie wyroki orzekał wczoraj wrocławski sąd grodzki wobec bandytów, którzy wywołali niedzielne burdy przed stadionem Ślaska podczas meczu z Arką. Jeden z chuliganów zginął, kilkudziesięciu zostało rannych, zatrzymano 229 bandytów

Przed laty, gdy pod Poznaniem w bójce szalikowców zginął młody wrocławski kibic, próbowałem tłumaczyć jego koledze, mieniącemu się przywódcą, że piłka nożna z wojną nie ma nic wspólnego. Że to tylko rozrywka, a stadion powinien być miejscem, gdzie dzieciaki mogą bezpiecznie przyjść z rodzicami, zjeść popcorn, pokrzyczeć, wściec się na porażkę swojej drużyny lub ucieszyć jej zwycięstwem, a potem wrócić do domu. On tłumaczył, że jednak piłka to coś więcej niż rozrywka. Że nie mam pojęcia o "etosie szalikowca", który jeździ za swoją drużyną po całym kraju, a na pobliskich łąkach okłada się na pięści z fanami innych drużyn. Nie potrafił mi jednak wyjaśnić, na czym polega ten "etos szalikowca". Opowiadał coś o walkach sprzed lat z kibicami innych drużyn i tłumaczył, że spowodowane były one wcześniejszymi bójkami, a te jeszcze starszymi. Nie rozumiał, że ja z tego, co on mówi, nie potrafię nic pojąć. To była rozmowa ślepego z głuchym. Rozmowa, której nie sposób zakończyć żadnym pozytywnym wnioskiem. Po niedzielnej tragedii we Wrocławiu czas coś wreszcie zrobić, by takich rozmów w ogóle nie trzeba było toczyć.

Jak pokonać szalikowca?

Sa dwie szkoły obchodzenia się ze stadionowymi bandytami. Pierwsza - "miękka" - mówi, że sposobem na nich jest edukacja. Że trzeba z nimi rozmawiać, przekonywać, wpajać obowiązujący u normalnych ludzi system wartości i traktować po partnersku. Druga - "twarda" - opowiada się za działaniami zmierzającymi do wyrzucenia z polskich stadionów pseudofanów, nawet bardzo brutalnymi metodami.

Jestem zdecydowanym zwolennikiem twardego kursu.

Za takim rozwiązaniem przemawiają fakty, bo "miękka" metoda chyba nigdzie na świecie nie działa. Edukacyjne spotkania z szalikowcami są organizowane często i w wielu klubach. I co? I nic. Awantury jak były, tak są. Na spotkania te nie przychodzą bowiem prawdziwi ich adresaci - najgroźniejsi bandyci z polskich stadionów. Zjawiają się na nich zwykle normalni kibice (choć z szalikami), ze strony których stadionom nic nie grozi. Prawdziwi zadymiarze pozostają poza sferą wpływów klubowych działaczy i kogokolwiek w ogóle. Tworzą kibicowskie podziemie ujawniające się tylko podczas awantur. I jedyną metodą pozbycia się ich, albo chociaż zminimalizowania ich wpływu na mecze, jest metoda radykalnych posunięć zastosowana m.in. w Holandii i w Anglii. Kilka lat wprowadzano tam systemy bezpieczeństwa, których zastosowanie doprowadziło niemal do zupełnego zaniku burd na stadionach, a jednocześnie spowodowało też zapełnienie trybun.

Twardy kurs miękkich działaczy

Do twardego kursu wobec szalikowców należy przede wszystkim namówić działaczy polskich klubów. Dziś ich kontaktom z najradykalniejszymi grupami pseudokibiców towarzyszy gra pozorów. Niby walczy się o bezpieczeństwo na własnym obiekcie, ale z drugiej strony zupełnie ulega się dyktatowi bandytów. Trudno na przykład zrozumieć sytuację, która miała miejsce przed kilkoma laty w jednym z polskich klubów, gdzie działacze pytali o zgodę szalikowców (nawet spisali w tej sprawie dokument) na wprowadzenie identyfikatora kibica! A ci łaskawie zgodzili się na to.

Albo negocjowanie z szalikowcami zgody na wprowadzenie logo sponsora do nazwy klubu. Już samo podjęcie takiej dyskusji spycha działaczy na pozycję zakładnika swych pseudokibiców i uniemożliwia rozwój klubu.

Działacze takie postępowanie argumentują często tym, że przecież nie można się odwracać od kibica, bo z kibica żyją. Nic bardziej błędnego, bo jeśli to prawda, to koszykarski Śląsk Wrocław powinien upaść już dawno. Gdy przed laty wprowadzał logo pewnej firmy do swej nazwy, szalikowcy zagrozili, że nie będą przychodzić na mecze. Działacze zupełnie się tym nie przejęli. Dziś nie ma na trybunach podczas meczów Idei Ślask szalikowców, są rodziny z dziećmi i zwykle kilka tysięcy kibiców. Tak może być też w futbolu. Działaczy zapewniam, że jeśli ich kluby żyją z kibiców, to na pewno nie z tych terroryzujących ulice i trybuny.

Oświetlenie poczeka

Bez wsparcia PZPN-u jednak polskie kluby nie poradzą sobie. Związek powinien chyba inaczej rozłożyć akcenty w dostosowywaniu polskich stadionów do standardów europejskich. Tylko radykalne egzekwowanie wprowadzania systemów zabezpieczeń, monitoringu i identyfikatorów na polskich stadionach może doprowadzić do oczyszczenia ich z bandytów. Wykryć, oznaczyć i wyeliminować. Niech spotykaja się na leśnych polanach i tłuką po łbach, to nikomu nie przeszkadza. Największym problemem polskiej piłki nie jest więc wcale brak oświetlenia na stadionach, słaba liga czy brak sukcesów reprezentacji. Oświetlenie to oczywiście transmisje telewizyjne w lepszej porze oglądalności i, co za tym idzie, większe pieniądze dla polskiej piłki, ale zanim zadbamy o pieniądze, najpierw zadbajmy o życie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.