Piłka nożna. Ćwiartka piłkarza instrumentem pochodnym

Wbrew pozorom piłka nożna komercjalizować dopiero się zaczyna. Światową gospodarkę nieprzejrzystość załamała, futbol znajduje się właśnie w fazie nadmuchiwania bańki spekulacyjnej.

Zero kontrowersji, żartów i luzu? To nie Facebook/Sportpl ?

Kiedy prezes FIFA dostrzegł swego czasu w Cristiano Ronaldo niewolnika Manchesteru United, palnął głupstwo nie tylko dlatego, że w erze powszechnego poniżania młodych umowami śmieciowymi nawet pomniejsze gwiazdki futbolu - do klubów nikt nie zaciąga ich skutych kajdankami - służą za gigantyczne pieniądze. Nie, Sepp Blatter pomylił się również z tego względu, że tamci biedacy zazwyczaj wiedzieli, do którego plantatora bawełny należą, a dzisiejsi bogacze z boisk coraz częściej nie mają pojęcia.

Prześledźmy choćby rynkowe losy Jamesa Rodrigueza, który przeprawił się przez Atlantyk właśnie wtedy, gdy szef FIFA litował się nad losem Ronaldo nakłanianego do wypełnienia kontraktu w Manchesterze. Otóż FC Porto zapłaciło argentyńskiemu klubowi Banfield 5,1 mln euro za 70 proc. praw do kolumbijskiego skrzydłowego - resztę zostawiając w rękach firmy Convergence Capital Partners BV - by po czterech miesiącach 35 proc. swoich "udziałów" w piłkarzu odsprzedać (za 2,5 mln euro) spółce Gol Football Luxembourg, S.A.R.L. Sądzicie, że poszatkowany młodzieniec orientował się, kto ma prawo podejmować decyzję o jego przyszłości, kto na inwestycjach w jego talent najwięcej zarabia i czy nie grozi mu poćwiartowanie w sensie dosłownym, gdyby się okazało, że akcjonariusze podzielili między sobą jego kończyny - oczywiście kończyny dolne, obiecujące specjalnie wysokie zyski?

Wcale nie dobrałem przykładu stronniczo, rozkrajanie futbolistów to już codzienność zwłaszcza w krajach latynoskich, których klubom kapitału albo brakowało zawsze (Ameryka Płd.), albo zaczęło brakować ostatnio, po globalnym krachu ekonomicznym (Półwysep Iberyjski). Z 65 mln euro wydanych na Angela di Marię i Fabio Coentrao aż 11 mln Real Madryt przekazał spółce Benfica Stars Fund; monachijski Bayern płacił za defensywnego pomocnika Gustavo handlującej przede wszystkim prawami telewizyjnymi Traffic Group; w finansowych raportach Barcelony czytamy, że pieniądze za Keirrisona i Henrique przelała nie klubowi Palmeiras, lecz funduszowi Desportivo Brasil Participaçoes Ltda; pozyskany przez Udinese Pablo Armero w 80 proc. należał do firmy Turbo Sports; Atletico Madryt kupowało kolumbijskiego snajpera Falcao nie tylko od FC Porto, ale też spółki Quality Football Ireland; założone przez najsłynniejszego chyba dziś agenta - wypadałoby raczej rzec: superagenta - Jorge Mendesa przedsiębiorstwo GestiFute zainwestowało już w kilkudziesięciu graczy.

Wyliczankę mógłbym ciągnąć po ostatnią kolumnę gazety, rozczłonkowanych piłkarzy przybywa każdego tygodnia, "Diario de Noticias" wyśledziło, że spośród 88 zatrudnianych przez trzy największe kluby portugalskie zaledwie 28 należy do nich w całości. Jeszcze chwilę, a najwięcej kapitału ulokowanego w nogach futbolistów będą miały nie Manchestery, Reale i Milany, lecz bliżej niezidentyfikowane, rzadko wymieniane na łamach gazet Royal Football Fund, Doyen Capital Partners LLP czy Soccer Invest Fund. Z perspektywy klubów to odpowiedź na czasy kryzysu - upadłego, przygniecionego 134 milionami długu Real Saragossa nie byłoby stać na Roberto Jimeneza, bramkarza za 8,6 mln, gdyby jego właściciel nie założył osobnej firmy, którą obciążył kosztami transferu. Z perspektywy świata finansów to kolejny pomysł na spekulację - inwestując w potencjalną gwiazdę, dzielimy się ryzykiem, ale też gwarantujemy sobie zyski w całkiem nieodległej przyszłości, czyli przy następnej przeprowadzce piłkarza. Najobrotniejsi działają już na masową skalę. Przekonują rodziców młodego gracza, by oddali syna do ich stajni, pozwolili otoczyć go opieką, opłacać jego rozwój, zaplanować mu - wybaczcie korporacyjną nowomowę - ścieżkę kariery.

Proceder bywa niebezpieczny, bowiem kluby tracą niezależność. Jeśli zjawiskowy, uwodzony przez europejskich potentatów Neymar wciąż zabawia fanów ligi brazylijskiej, to nie wiemy, czy wyeksportowanie go odwlekają przede wszystkim szefowie drużyny Santosu, czy szefowie agencji Dis, którzy dysponują 40 proc. praw do piłkarza, oraz szefowie agencji Teisa, która posiada go w 5 proc. - zainteresowani transferem prezesi włoscy sugerowali, że negocjacje zakończyły się fiaskiem właśnie ze względu na opór "trzeciej strony". Jeśli Carlos Tevez notorycznie się awanturuje, buntuje i zmienia pracodawcę, to nie mamy pewności, czy zawinił wyłącznie jego narowisty charakter, czy szepty Kia Joorabchiana, szemranego właściciela Media Sport Investment, którego brazylijski wymiar sprawiedliwości podejrzewał o pranie brudnych pieniędzy. Skoro każdy transfer przynosi dochód, to maksymalizujący zyski handlarz najchętniej przeprowadzałby go co sezon. Kryteria sportowe bywają drugorzędne, o czym właśnie boleśnie przekonuje się nasz Sławomir Peszko, w 50 proc. należący do niemieckiego biznesmena, który zamierza wypchnąć go z Bundesligi do Rosji.

FIFA teoretycznie zabrania oddawania praw do piłkarza podmiotom innym niż kluby w sposób na tyle niejasny, że właściwie nie zabrania. Anglicy zdelegalizowali proceder własnym przepisem, Finowie wręcz go skryminalizowali, ale w krajach latynoskich - i kilku innych - pozostaje dozwolony. Ta różnorodność sprowokowała już do dyskusji o zjawisku UEFA. Jeśli zasady nie zostaną ujednolicone, plan uzdrowienia futbolowego interesu poprzez wprowadzenie finansowego fair play weźmie w łeb, bo zniszczy uczciwą konkurencję - Chelsea nie będzie miała prawa wyłożyć 50 mln na napastnika, tymczasem Barcelonie operację umożliwi zewnętrzna spółka, która dorzuci się w zależności od potrzeb.

Wbrew pozorom piłka nożna komercjalizować dopiero się zaczyna. Przyciąga biznesmenów posługujących się logiką giełdowych graczy, odkrywa nowe biznesowe możliwości. Jak na rynkach kapitałowych przybywało instrumentów finansowych, tak na rynku futbolowym przybywa instrumentów transferowych. Jak trudno zorientować się w zawiłej strukturze własnościowej wielu korporacji, tak trudno domyślić się, kto ile zarabia na transferze, skoro np. wspomniana Quality Football Ireland w 70 proc. należy do Creative Artists Agency (reprezentującej także aktorów, m.in. George'a Clooneya), w 15 proc. do Michaela Levine'a, a w pozostałych 15 proc. do Davida O'Connora. Skoro doradzają jej Peter Kenyon, kiedyś menedżer w Manchesterze United i Chelsea, oraz nasz dobry znajomy Jorge Mendes, który swoimi ludźmi zatłoczył już szatnię Realu Madryt - reprezentuje m.in. José Mourinho i Cristiano Ronaldo. A tutaj przynajmniej znamy nazwiska. Media Sports Investments, agencję handlująca wspomnianym Tevezem, otacza taka tajemnica, że "Guardian" tylko spekulował, iż mogli za nią stać rosyjski multimiliarder Borys Bierezowski i nieżyjący już gruziński oligarcha Arkadi Patarkaciszwili.

Światową gospodarkę nieprzejrzystość załamała, futbol znajduje się właśnie w fazie nadmuchiwania bańki spekulacyjnej. Rynek zniekształcają zwłaszcza Portugalczycy, którzy masowo eksportują obrońców za 20-30 mln (Carvalho, Pepe, Luiz, Bruno Alves, Bosingwa, Ferreira, Coentrao), co sezon przypominając, że wartość mierzona w euro związek z jakością może mieć dość swobodny. Majstersztykiem było sprzedanie kota w worku Aleksowi Fergusonowi. Szkocki trener wyrzucił 9 mln euro na Bebe, piłkarza z przeszłością na mundialu bezdomnych, którego na własne oczy nigdy nie widział.

Bebe oficjalnie był zatrudniony w Vitorii Guimaraes, ale w 40 proc. należał do funduszu inwestycyjnego GestiFute. Stopa zysku? 400 procent.

Hity zimowego okienka transferowego - PSG "królem polowania" ?

 

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Agora SA