To była 52. minuta spotkania w Strasbourgu. Bartłomiej Wdowik dośrodkowywał piłkę w pole karne gospodarzy z Francji. Z małego zamieszania w okolicy pola bramkowego skorzystał Dusan Stojinović, który złożył się ekwilibrystyczne do strzału niczym Zlatan Ibrahimović i pokonał Mike'a Pendersa. Nie byłoby jednak tego prowadzenia Jagiellonii, gdyby nie dobre interwencje 19-letniego Miłosza Piekutowskiego.
Gdy Sławomir Abramowicz wrócił ze zgrupowania reprezentacji Polski do lat 21 z kontuzją, wydawało się, że Jagiellonia może mieć ogromne problemy. Zaczęły się spekulacje nt. ewentualnego transferu medycznego - w grę najbardziej wchodził Rafał Gikiewicz, wtedy jeszcze zawodnik Widzewa Łódź. W Białymstoku mieli już plan, bo w blokach startowych czekał Piekutowski.
W podobnym momencie sezonu, ale rok temu, Piekutowski w ogóle nie grał w pierwszym zespole i dopiero w styczniu został wypożyczony do pierwszoligowej Stali Stalowa Wola. Na domiar złego Jagiellonia nie otrzymała satysfakcjonujących ofert za Abramowicza i go nie sprzedała. Musiało pojawić się nieszczęście Abramowicza, by Piekutowski otrzymał swoją szansę.
Pojedynek ze Strasbourgiem nie był łatwy z perspektywy Piekutowskiego. Bramkarz miał wyraźne problemy z tym, by swobodnie rozgrywać piłkę, więc rywale wchodzili w pięć-sześć osób do pressingu już w pole karne Jagiellonii. Pewnie Abramowicz też miałby podobne problemy.
Głównie Piekutowski zagrywał długie piłki do krytego Afimico Pululu. Z nieudanych wybić piłki od pojawiły się niektóre okazje dla Strasbourga. Choćby w 50. minucie Kendry Paez uderzył sprzed pola karnego i trafił w słupek.
To były te gorsze momenty, ale były też lepsze. Najlepiej Piekutowski wyglądał, gdy mógł popisać się swoim refleksem. W czwartej minucie bramkarz Jagiellonii wyszedł do piłki i uprzedził Sebastiana Nanasiego przed strzałem w swoim polu karnym. Ponad 20 minut później zaliczył świetną paradę przy uderzeniu Felixa Lemarechala sprzed pola karnego.
Zdarzały się pojedyncze błędy w wyprowadzeniu piłki, natomiast ciężko szukać winy bramkarza np. przy bramce Joaquina Panichelliego z przewrotki.
"Trudniej wymówić nazwę tego klubu, niż prawdopodobnie będzie ich ograć" - to cytat z Marca Kellera, prezesa Strasbourga, o którym w Kanale Sportowym wspomniał Tomasz Smokowski. Kilka dni wcześniej Strasbourg zremisował 3:3 z Paris Saint-Germain, choć prowadził już 3:1. W ten sposób Keller zlekceważył Jagiellonię Białystok, mającą serię 17 kolejnych meczów bez porażki. O takiej serii Francuzi mogą tylko pomarzyć.
Po losowaniu terminarza fazy ligowej Ligi Konferencji można było założyć, że Strasbourg będzie jednym z najtrudniejszych rywali dla Jagiellonii. Choć oba zespoły grają w podobnym stylu, to znajdują się na przeciwległych biegunach finansowych. Jagiellonia jednak wielokrotnie już udowodniła, że pieniądze nie grają. Tak też się stało w czwartek.
Choć oba zespoły mają podobny styl gry, to widać było dużą różnicę w jakości, zwłaszcza w pierwszej połowie. Francuzi bardzo dominowali, często znajdowali się w okolicach pola karnego Jagiellonii i neutralizowali próby gry zespołu Adriana Siemieńca z kontrataku. Zresztą pierwszy strzał na bramkę Jagiellonii pojawił się już w 25. sekundzie.
Na pierwszą sytuację dla Jagiellonii trzeba było czekać do 34. minuty, gdy Bartłomiej Wdowik podał piłkę do Jesusa Imaza w pole karne Strasbourga. Hiszpan trafił jednak w bramkarza.
Strasbourg grał bardzo ofensywnie, odważnie, czasem nawet nonszalancko, gdy chcieli stworzyć akcję bramkową na jeden-dwa kontakty. Jagiellonia nie mogła zrobić nic innego, jak przetrwać pierwszą połowę. Po przerwie wyszła jednak na prowadzenie po stałym fragmencie gry.
Gdy w kolejnych minutach na boisku pojawiali się piłkarze z wyjściowego składu Strasbourga, to Jagiellonia znów musiała skupić się na walce o przetrwanie. Aż do ostatnich sekund.
Zobacz też: Kapitalne wieści ws. Lewandowskiego! Padła data powrotu!
W 79. minucie Piekutowski został pokonany. Bramkarz Jagiellonii nie miał większych szans, kiedy Panichelli złożył się do przewrotki po podaniu od Gueli Doue. W samej końcówce Norbert Wojtuszek uratował Jagiellonię, wybijając piłkę z linii bramkowej. W praktycznie ostatniej okazji tego meczu Piekutowski obronił piłkę po strzale Panichelliego z bliskiej odległości.
Ostatecznie mecz zakończył się remisem 1:1, dla Jagiellonii było to 18. mecz z rzędu bez porazki. Piękna seria trenera Siemieńca i jego zespołu nadal trwa. Zabrakło jedenastu minut do tego, by Jagiellonia znów zagrała ten sam scenariusz, co w poprzednich rozgrywkach. W zeszłym sezonie wygrała 2:1 z Kopenhagą na Parken po golu Darko Czurlinowa w siódmej minucie doliczonego czasu gry.
We Francji nie było aż tak pięknie, ale remis z tym wyjątkowym klubem trzeba docenić. Wyjątkowym, ponieważ właścicielem Strasbourga jest amerykańskie konsorcjum BlueCo, którym zarządza Todd Boehly. To ten sam człowiek, który odpowiada za wyniki Chelsea. Wydawać by się mogło, że takie warunki odpowiadają obu stronom. Zupełnie inaczej do sprawy podchodzą ultrasi Strasbourga, którzy nie chcą, by ich klub był "zabawką" w rękach Amerykanów i wolą, by klub był słabszy, ale zachował swoją tożsamość.
W poprzednim sezonie do Strasbourga z Chelsea dołączył Diego Moreira (transfer definitywny), Djordje Petrović, Caleb Wiley i Andrey Santos (wypożyczenia). Latem tego roku Chelsea "wykupiła" Emanuela Emeghę, kapitana Strasbourga, i zostawiła go we Francji na wypożyczeniu do końca sezonu.
Przed tym sezonem z Anglii do Francji podążył Ben Chilwell, Mathis Amougou (transfery definitywne), Mike Penders, Kendry Paez czy Mamadou Sarr (wypożyczenia). Na meczu z Jagiellonią kibice gospodarzy nie mogli wieszać transparentów przeciwko aktualnym właścicielom. W tym wyręczyli ich jednak fani... Jagiellonii, którzy po francusku wyrazili sprzeciw przeciwko właścicielom mającym kilka klubów.
Wracając jednak na boisko i skupiając się na Jagiellonii: cztery punkty w dwóch meczach to dobra pozycja wyjściowa dla białostocczan na kolejne mecze w Lidze Konferencji. Następny etap w tej podróży to wycieczka do Macedonii Północnej na spotkanie ze Shkendiją Tetowo. Mecz odbędzie się na początku listopada. Wszystko wskazuje na to, że zespół Siemieńca będzie w nim musiał mierzyć się jeszcze bez swojego podstawowego bramkarza. Czwartkowe spotkanie pokazało jednak, że to wcale nie musi być problem. Piekutowski zaliczył wymarzony debiut. Władze klubu już mogą zacierać ręce, bo to może być kolejna perełka po Oskarze Pietuszewskim.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!