Daniel Sobis: Odpowiem argumentami, które słyszę od piłkarzy. Dobra jakość życia. Naprawdę dobra kasa. No i liga budząca emocje, która może stanowić trampolinę. Ta ostatnia kwestia jest kluczowa. Poczta pantoflowa działa w najlepsze, tym bardziej, że w świecie piłki każdy zna się z każdym. Przykłady Carlitosa, Jorge Feliksa czy Igora Angulo działają na wyobraźnię. Wyjeżdżali z Hiszpanii jako względnie anonimowi piłkarze, a dzięki grze w Ekstraklasie zostali ulubieńcami tysięcy kibiców, zbudowali markę, podpisali kapitalne kontrakty i dziś są ustawieni na resztę życia. A to, na koniec dnia, jest najważniejsze.
Trochę tak. Ale, co cieszy, sito jest coraz gęstsze. Jakiś czas temu wydawało się, że polskie kluby brały każdego zainteresowanego iberyjskiego zawodnika. Dziś piłkarzy prześwietla się coraz dokładniej, dzięki czemu coraz rzadziej zdarzają się wpadki. Etap ściągania szrotu mamy już za sobą. Teraz wymagania są inne, ale inne są też warunki finansowe. Polskie kluby nie mają problemu z położeniem na stół 150-200 tys. euro netto. To pieniądze praktycznie nieosiągalne w hiszpańskiej trzeciej lidze i poziom, który osiągają tylko nieliczne kluby z Segunda Division.
Bez przesady. Ten biznes tak po prostu działa. Hiszpan, który przyjeżdża do Polski, myśli o trampolinie, o bliskości Bundesligi, o możliwości pokazania się w pucharach, o znakomitych stadionach czy atmosferze. Ale ten sam Hiszpan wie, że mając 26, 27 czy 28 lat powoli zbliża się do zakończenia kariery i że musi ją maksymalnie zmonetyzować. Hiszpanie, jako naród, są specyficzni. Są bardzo przywiązani do rodziny i lokalnego stylu życia. Trudno im opuszczać kraj. Wyjazd musi być dla Hiszpana krokiem, przy którym margines błędu jest niewielki.
Musimy zdawać sobie sprawę, że jesteśmy rynkiem sprowadzającym towary wadliwe i próbującym odbudować piłkarzy. To jak w angielskim powiedzeniu o całowaniu żaby. Czasem trafisz na księcia, jak w przypadku Vadisa Odjidji-Ofoe czy Tomasa Pekharta, a czasem nie. Ale, jak mówię, pod względem jakości sprowadzanych graczy zrobiliśmy duży krok do przodu.
To też nie może dziwić. W Polsce na każdym chcemy zarobić, bo też sytuacji ekonomicznej naszych klubów daleko do tej z czołowych lig. W piłkarskim ekosystemie jesteśmy średniakiem, nie ligą docelową. Ta trampolina stanowi magnes dla piłkarzy chcących się wybić, bo Ekstraklasie przyglądają się skauci z Bundesligi, Serie A czy innych lig, ale też stanowi ograniczenie dla dyrektorów sportowych, którzy patrzą na transfery przede wszystkim przez pryzmat zarobku, a nie wzrostu jakości. Podam niedawny przykład. Piłkarz, który rozegrał cały poprzedni sezon w Segunda i który strzelił w niej kilka goli, chciał przyjść do Polski. Był oferowany różnym klubom. Wszyscy mówili „nie". Argument? „Ma 31 lat, już go nie sprzedamy". Hiszpanie łapali się za głowy, ale w Polsce nie ma rynku na doświadczonego piłkarza. Patrzymy na metrykę, jakby była ona czymś złym, ale Hiszpanie pokazują, że wygląda to trochę inaczej. Tam wiek nie ma kluczowego znaczenia, bo bardziej patrzy się na jakość piłkarską. Kluczowym piłkarzem drugoligowej Ponferradiny jest 38-letni Yuri, który w ostatnich czterech latach strzelał 11, 18, 18 i 20 goli. Joaquin z Betisu, rocznik 1981. Jorge Molina z Granady, 1982. Jesus Navas, 1985, podpisał nowy, trzyletni kontrakt z Sevillą. Roberto Soldado, też 1985, przechodzi z Granady do Levante. Na takich zawodnikach nie zarobisz, ale mają oni inne atuty i dodają drużynie jakości.
Jeśli zakontraktujesz np. 23-latka, zawsze masz wymówki – „trzeba dać mu czas", „potrzebuje aklimatyzacji", „może jeszcze odpali", „na treningach robi jedno, w meczu drugie" – i możesz wierzyć, że prezes przymknie oko. Jeśli bierzesz trzydziestokilkulatka, masz dwie drogi: albo piłkarz się obroni i będzie dawał jakość, albo szybko zostanie skreślony, a wraz z nim odpowiedzialny dyrektor.
W Polsce długofalowe plany mają wszyscy, ale nikt ich nie realizuje. Raczej działa się krótkoterminowo. Gdy po pięciu kolejkach trener okaże się zły, a piłkarz nie odpali, dochodzi do zmian. To błędne koło. Brak stabilności prowadzi do strachu o pracę, a ten powoduje nieumiejętne działania, bo do pracy w stresujących warunkach nie każdy się nadaje. Potrzeba zrozumieć, że do sukcesu prowadzą konsekwentne działania. To proces wymagający czasu. Z tego zdają sobie sprawę Hiszpanie. Tam trenerzy się zmieniają, ale dyrektorzy sportowi czy ludzie zarządzający utrzymują się na stanowiskach.
Podczas kursu na dyrektora sportowego w madryckiej akademii ANEFF czy podczas stażów w Sevilli i kilku innych klubach nieustannie powtarzano mi jedną rzecz: jeśli twój klub ma projekt, to wszyscy muszą w niego wierzyć. Wszyscy. Bo inaczej to nie ma sensu. Kluczem do sukcesu jest odpowiedni dyrektor sportowy umiejący współpracować z całym pionem sportowym, od trenera, przez skautów, po prezesa. No i cierpliwość. Najpierw nakreślasz projekt, a potem krok po kroku go realizujesz. I jasne, po drodze dochodzi do zmian, ale kluczem jest synchronizacja, która w Polsce kuleje. Widziałem to np. w Getafe. Tam wszystko działa jak jeden organizm, a piłkarze kupowani do rezerw mają pasować do pierwszego zespołu. W Leganes, podmadryckim klubie, mają znakomicie funkcjonującą akademię i pokazywali mi, jak zarabiać na tym biznesie. W Realu Valladolid, z którego dyrektorami mam bardzo dobre relacje, widziałem, jak Ronaldo próbował – z lepszym lub gorszym efektem – unowocześnić klub. I nadal konsekwentnie to robi, pomimo spadku do Segunda Division. Wszędzie widać jednak filozofię i kierunek, w którym zmierza klub. Tego, jak wprowadzać takie standardy, najlepiej jest uczyć się właśnie na żywym organizmie.
Możliwe, że gdybym ostatnich dwadzieścia lat spędził w Polsce, a nie zagranicą, myślałbym inaczej. Odpowiednia mentalność jest kluczem. Ale też błędem jest myślenie, że „tu jest Polska, tu nie można myśleć odważnie, tu się nie da". Bo się da. Sa świetne bazy, ośrodki treningowe, przyzwoite pieniądze, sa możliwości. Potrzeba, tylko lub aż, odwagi i zaniku haseł: „To się nie uda". Bo ostatnie lata w sporcie i skala sukcesów „kopciuszków" pokazują, że wszystko może się udać.
Więcej treści znajdziesz na JA+ Sport