Nowy początek, starzy znajomi. Jagiellonia chce nawiązać do lat świetności

Po trzech słabszych sezonach Jagiellonia Białystok chce wrócić do ligowej czołówki. By to osiągnąć, na Podlasiu sięgnięto po znane i sprawdzone postaci - trenera Ireneusza Mamrota, a także byłe gwiazdy - Michała Pazdana i Daniego Quintanę. Każde z tych nazwisk budzi i nadzieję, i wątpliwości. Jagiellonia pierwszy mecz nowego sezonu gra w sobotę o 17:30 z Lechią. Transmisja na Canal+ Sport.

Mamrot poprowadził Jagiellonię do drugiego wicemistrzostwa Polski. Pazdan był liderem drużyny, która w 2015 roku sięgnęła po brązowy medal. Quintana był absolutną gwiazdą całej ekstraklasy, swoimi umiejętnościami czarował kibiców.

Zobacz wideo Hit za hitem! Czegoś takiego w ekstraklasie jeszcze nie było. Wtem pożegnalny gol Świerczoka

Oczywiście, nie ma żadnych gwarancji, że trzej zasłużeni dla Białegostoku panowie pozwolą Jagiellonii ponownie patrzeć w kierunku krajowego podium. Ale taki jest cel klubu, złudzeń nie pozostawia już prezentacja nowego-starego szkoleniowca w klimacie filmu „Powrót do przyszłości", zatytułowana „Czas na nowy początek".

 

Nawiązać do najlepszych czasów

W Białymstoku chcą nawiązać do lat 2018-19, gdy Jagiellonia Ireneusza Mamrota imponowała rozgrywając być może najlepsze mecze w swojej ponad 100-letniej historii. W 2018 roku przez długi czas była liderem, pokonując m.in. w efektownym stylu pokonując przy Łazienkowskiej Legię Warszawa 2:0.

Historycznego mistrzostwa Polski zdobyć się nie udało, ale wicemistrzostwo wciąż było dużym sukcesem. Tym bardziej, że w kolejnych miesiącach Jagiellonia Mamrota dalej dostarczała kibicom wielu pozytywnych emocji - porywający dwumecz z portugalskim Rio Ave (1:0 i 4:4) w eliminacjach Ligi Europy przez dwa lata był najlepszym występem polskich drużyn w europejskich pucharach.

Później w ekstraklasie bywało już różnie, ale na osłodę przyszedł Puchar Polski, w którym Jagiellonia po raz trzeci w historii klubu dotarła do finału i po raz pierwszy miała okazję wystąpić na Stadionie Narodowym, gdzie wspierało ją około 20 tysięcy sympatyków. W samym finale, po golu w doliczonym czasie gry, zwyciężyła jednak Lechia Gdańsk (1:0).

„Czułem, że jeszcze tu wrócę"

Mamrot do Jagiellonii wrócił po półtorarocznej przerwie, w międzyczasie prowadził Arkę Gdynia i ŁKS Łódź. - Odchodząc z Jagiellonii w 2019 roku coś mi podpowiadało, że jeszcze tutaj wrócę, chociaż nie spodziewałem się, że nastąpi to tak szybko – mówił 50-letni trener w rozmowie ze stroną oficjalną Jagiellonii, gdy stało się jasne, że ponownie poprowadzi białostocką drużynę.

- Zawsze miło wraca się do miejsc, z którymi wiążą się dobre wspomnienia. Takich mam mnóstwo w Białymstoku – sezon wicemistrzowski, dotarcie do finału zmagań o Puchar Polski, chociaż sam mecz z Lechią odbija się czkawką, a także boje o europejskie puchary, w tym dramatyczna batalia z Rio Ave. Poza tym sama atmosfera tego miasta, olbrzymie wsparcie i serdeczność.

- Kiedy tylko minąłem rogatki miasta natychmiast wróciły wspomnienia, a jeszcze bardziej się nasiliły, kiedy zobaczyłem gablotę z medalami i znalazłem te dwa wywalczone przez moją drużynę. Nie chcę, aby zabrzmiało to jak tanie obiecanki, ale zrobię wszystko, by dorobek Jagi jeszcze się powiększył. Bardzo mi na tym zależy – dodawał Mamrot.

Teka dla ministra

Dla kibica z Białegostoku nie ma większego rywala i gorszego kierunku transferowego zawodnika Jagi niż Legia. A na taki właśnie krok w 2015 roku zdecydował się Michał Pazdan, który chwilę wcześniej wywalczył z Jagiellonią brązowy medal w ekstraklasie, a sam w świetnym stylu wrócił do reprezentacji Polski.

W Warszawie Pazdan otrzymał kilkukrotną podwyżkę pensji, a z Legią zdobył trzy mistrzostwa, dwa Puchary Polski i co więcej, miał okazję zagrać w Lidze Mistrzów z Realem Madryt, Borussią Dortmund i Sportingiem Lizbona. Gdy dołoży się do tego ustabilizowanie pozycji na lata w reprezentacji Polski, wychodzą same plusy, przy których znalazł się tylko jeden główny minus – zablokowany transfer do Besiktasu Stambuł po Euro 2016, którego 33-letni obrońca żałuje do dzisiaj.

W Białymstoku, mimo wspomnianej niechęci do Legii, transfer Pazdana do Warszawy traktowano inaczej niż zwykle. Nie było nienawiści wobec piłkarza, pozostał szacunek. Po sześciu latach były reprezentant Polski, który ostatnie miesiące spędził w tureckim Ankaragucu, wraca do Jagiellonii. - Doszliśmy do wniosku, że bardzo dobrze się tu żyło, fajnie się tu grało, więc trzeba się decydować – stwierdził Pazdan po podpisaniu kontraktu.

W drużynie Ireneusza Mamrota, Pazdan ma być tym, kim był w 2016 roku u Adama Nawałki „Ministrem Obrony Narodowej". Tym bardziej, że obrona Jagiellonii w ostatnim czasie monolitem nie była, a do tego jest obecnie osłabiona przez kontuzję kolana Ivana Runje, który może pauzować nawet do końca roku. - Damy radę – mówi Pazdan na filmie z prezentacji.

 

„Obiecał", że wróci. I wrócił. Czy znów oczaruje ekstraklasę?

Największa zagadka to jednak powrót po siedmiu latach Daniego Quintany. Do niego być może by nie doszło w ogóle, gdyby nie fakt, że żona hiszpańskiego pomocnika, Dominika, pochodzi właśnie z Białegostoku.

Po przygodach w Arabii Saudyjskiej, Azerbejdżanie i Chinach, Quintana spełnił swoją obietnicę z listu pożegnalnego po odejściu z Jagi, w którym obiecał powrót do białostockiej drużyny w przyszłości. Osoby znające ten temat lepiej na ckliwą historyjkę nabrać się jednak nie dadzą. Autorami listu miały być bowiem osoby z klubu, sam Hiszpan swój transfer miał wymusić bez skrupułów, grożąc tym, że gdy zostanie, to więcej w Jagiellonii i tak nie zagra ze względu na „kontuzję".

 

- Dani powiedział, że nie gra dla satysfakcji, a dla pieniędzy, a w nowym klubie zarobi chyba z siedem razy więcej niż u nas. Pewnie, że będzie to dla nas duże osłabienie, ale to on podjął taką decyzję – mówił przy finalizacji transferu ówczesny prezes Jagiellonii Cezary Kulesza. Kilka lat później otrzymał on też dodatkowy powód, by nie ufać Hiszpanowi.

Latem 2018 roku, gdy trenerem Jagiellonii był już Mamrot, Quintana miał być blisko powrotu do Białegostoku. Zdążył się nawet dogadać z Kuleszą, co do warunków kontraktu w Jagiellonii. Gdy jednak w klubie przygotowywano się do transferu Hiszpana, on sam wykorzystał Jagę do wynegocjowania nowej umowy w azerskim Karabachu Agdam, gdzie również był gwiazdą. W 2016 roku był królem strzelców ligi azerskiej, z Karabachem zdobył aż pięć mistrzostw kraju, a do tego miał okazję występować w fazie grupowej Ligi Mistrzów oraz (aż czterokrotnie) Ligi Europy.

Kuleszy w Jagiellonii już nie ma, gdyż całą swoją uwagę skierował na sierpniowe wybory prezesa PZPN, w których startuje. Jest za to Quintana, który po siedmiu latach ponownie będzie zakładał żółto-czerwoną koszulkę. Z jakim skutkiem? To ogromna niewiadoma. Gdyby nawiązał do tego, co prezentował siedem lat temu, gdy w 56 meczach strzelił 20 goli i dołożył do nich 18 asyst, mógłby ponownie być gwiazdą całej ligi. Piękne bramki, asysty, efektowne dryblingi – Quintanę z lat 2013-14 w ekstraklasie śmiało można uznać za jednego z najlepiej wyszkolonych technicznie zawodników w historii całej ligi. Tylko czy 34-letni już Hiszpan będzie w stanie znów błyszczeć na polskich boiskach?

- Jestem wciąż taki sam jak przed laty. Mam 34 lata i żartując można powiedzieć, że jestem nawet jeszcze lepszy, ponieważ mam większe doświadczenie. Nie wracałbym do Jagiellonii, gdybym nie uważał, że jestem w stanie osiągnąć poziom, który prezentowałem poprzednio – zapewniał sam zawodnik w rozmowie z klubowymi mediami.

Wątpliwości nie brakuje

Z powrotem całej trójki wiążą się duże nadzieje, ale i niemałe wątpliwości. Szczególnie względem Mamrota i Quintany, bo w przypadku doświadczonego Pazdana można mieć względną pewność o to, że były reprezentant Polski pewien poziom gwarantuje. Nawet jeśli nie będzie tak dobry, jak na Euro 2016, to wciąż swoim ogromnym doświadczeniem i zaangażowaniem powinien stanowić o sile białostockiej defensywy.

Ale czy Quintana będzie w stanie wejść na magiczny poziom, który prezentował siedem lat temu, wyjeżdżając z ekstraklasy? Tego nie jest przewidzieć nikt, tym bardziej, że sam piłkarz ostatni sparing przed ligą oglądał z trybun, samemu odbywając indywidualny trening po drobnym urazie, by powrócić do optymalnej formy fizyczne. Po odejściu z Chin Quintana nie grał przez pół roku, a na liczniku nie ma już 27, lecz 34 lata i wielu twierdzi, że gdyby wciąż prezentował wysoki poziom, to o powrocie do Jagiellonii, w ogóle by nawet nie myślał.

Mamrot, podobnie jak wcześniej Michał Probierz, osiągał z Jagiellonią największe sukcesy w jej historii. Ale nie bez powodu kibice Jagiellonii pamiętają, że po przygodzie w europejskich pucharach z Rio Ave i Gentem, drużyna z każdym miesiącem spisywała się coraz gorzej i choć miewała wzloty, to i także coraz bardziej spektakularne upadki, które ostatecznie zepsuły atmosferę w klubie i skutkowały spadkiem do dolnej połowy tabeli. Choć wiele twarzy w Jagiellonii się zmieniło (tylko latem, oprócz Quintany i Pazdana, do klubu trafili Kacper Tabiś, Israel Puerto, czy Andrzej Trubeha), to przecież trzon drużyny jest dokładnie taki sam. Mamrot wciąż spotyka w szatni Romanczuka, Runje, Imaza, Pospisila, Prikryla czy nawet Cernycha.

Należy więc zadać pytanie – na jakiej podstawie to, co nie funkcjonowało półtora roku temu, miałoby zafunkcjonować teraz? Odpowiedź na nie powinny przynieść już pierwsze kolejki, bo Jagiellonia rozpocznie sezon od czterech meczów na własnym stadionie. W sobotę pierwszy z nich – z Lechią Gdańsk.

Więcej treści znajdziesz na JA+ Sport

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.