Cesar Salinas, prezes boliwijskiej federacji, był w szpitalu od dwóch tygodni. W piątek jego stan znacznie się pogorszył. Bramkarz kadry Carlos Emilio Lampe, który przechorował koronawirusa, przekazał mu swoje osocze, lekarze podłączyli Salinasa pod respirator, ale to nie pomogło. Zmarł w środę, mając 58 lat. Chora jest też jego żona, Ines, prezeska The Strongest, najlepszego boliwijskiego klubu. Jak informują miejscowi dziennikarze, dochodzi do zdrowia. Pozytywny wynik testu na COVID-19 miała też tymczasowa prezydentka Boliwii Jeanine Anez i to od niej prawdopodobnie zarazili się państwo Salinas. Chorował również szef banku centralnego i kilku ministrów. W czwartek Boliwia kolejny raz przełożyła wybory prezydenckie, tym razem z września na październik, więc pani Anez pozostanie tymczasową szefową kraju jeszcze dłużej. Pierwotny termin wyborów był w maju.
W dniu śmierci prezesa Salinasa minęły cztery miesiące od ostatniego meczu ligi boliwijskiej. Trwa liczenie strat - ludzkich i finansowych. Przez koronawirusa zmarli Franz Roman, piłkarz Uniwersytet Beni, Angel Suarez, przewodniczący lokalnego związku piłkarskiego i Remberto Gonzales, szef komisji sędziów. Według boliwijskiego portalu "Opinion.com" koronawirusem zaraziło się 30 profesjonalnych piłkarzy, dlatego CONMEBOL zdecydował o przeniesieniu meczów z udziałem boliwijskich drużyn w Copa Libertadores na połowę września. Do Cochabamby, a więc najbardziej dotkniętego pandemią boliwijskiego miasta, ma wtedy przyjechać brazylijskie Atletico Paranaense, natomiast w stolicy - La Paz z Bolivarem zagra Palmeiras. Brazylijskie zespoły mają przewagę, bowiem już trenują i 9 sierpnia wrócą do ligowej rywalizacji. W Boliwii o wznowieniu rozgrywek na razie się nie mówi. Priorytetem jest powrót do treningów. A i o to - patrząc na sytuację w całym kraju - będzie trudno.
Od 1 lipca codziennie w Boliwii odnotowuje się przynajmniej tysiąc nowych przypadków koronawirusa. W środę, gdy zmarł Salinas, potwierdzono 1778 kolejnych zachorowań. Liczba wszystkich zgonów przekroczyła 2300. W miejscowości Cochabamba, w centrum kraju, władze nie wiedzą już, co robić z ciałami kolejnych zmarłych. Cmentarze są pełne. Kostnice się zapychają. W szpitalach też brakuje miejsc. Burmistrz wydał zgodę na poszerzenie cmentarza, mury zostały zburzone, koparki dzień i noc wyrównują kolejne metry terenu wokół nekropolii, ale prace idą powoli, bo okoliczni mieszkańcy sprzeciwiają się rozbudowie. Nie chcą mieć cmentarza zaraz pod oknem. Blokują więc kamieniami drogi dojazdowe. - Cmentarz miejski niestety wciąż jest przepełniony. Wielu zmarłych czeka na pochówek w domach - mówił agencji Reutersa Yecid Mamani, lekarz z Cochabamby.
Kilka dni temu jedna z ulic 600-tysięcznego miasta została zablokowana. Zdesperowana rodzina włożyła trumnę ze swoim krewnym na taczkę i zostawiła ją na środku skrzyżowania. Na wieku położyli kwiaty i tabliczkę: "Spoczywaj w pokoju. Zmarł na COVID-19". Miejsce ogrodzili taśmą, by nikt się nie zbliżał. Portal "Intolerancia" tłumaczył, że nie mogli znaleźć miejsca, by godnie pochować ciało. Trzymali je w domu przez tydzień, ale zapach był nieznośny. Bali się też zakażenia. Zostawienie trumny na środku ulicy miało być symbolem protestu i namacalnym przykładem dla władz, jak poważny jest problem. Dziennik dodaje, że w sąsiedztwie w takiej samej sytuacji jest jeszcze pięć rodzin.
Problem dotyczy nie tylko Cochabamby. W ciągu ostatnich pięciu dni specjalna jednostka policji znalazła 420 ciał porzuconych na ulicach, w pojazdach i w domach stolicy La Paz oraz w największym mieście Boliwii - Santa Cruz.
Mieszkańcy Cochabamby są zdesperowani: dzień w dzień ustawiają się w długich kolejkach, czekając na dostawę małych buteleczek z dwutlenkiem chloru. Toksyczny środek wybielający wymieszany z lekami przeciwpasożytniczymi jest reklamowany jako cudowny lek na COVID-19 i kilka innych chorób. Ministerstwo Zdrowia apeluje o zdrowy rozsądek, ostrzega przed niebezpieczeństwem i prosi o niezażywanie środka. By przemówić do wyobraźni, opowiada o kolejnych otrutych osobach. Trwa przeciąganie liny władzy z opozycją, która kontroluje kongres i promuje stosowanie chloru. W Cochabambie kolejki są najdłuższe, bo nie dość, że odnotowano tutaj najwięcej zachorowań, to opozycja cieszy się tu rekordowym poparciem. - Obawiam się, ale muszę tego spróbować. Służba zdrowia mi nie pomoże. Na co mam czekać? Mój sąsiad już nie żyje - mówił "Time" Andres Poma, 34-letni nauczyciel.
Gubernatorka Cochabamby, Esther Soria, też popiera stosowanie "tradycyjnych rozwiązań" w leczeniu koronawirusa. Burmistrz miasta, Jose Leyes, jest nawet za bezpłatną dystrybucją dwutlenku chloru. Najlepiej, gdyby buteleczki były dostarczane do domów, bo ludzie nie musieliby się ustawiać w wielogodzinnych kolejkach. - To stare wierzenia! Wmawiano już, że ta substancja leczy raka, AIDS i malarię! - apeluje Fernando Rengel, prezes stowarzyszenia naukowego w Cochabambie. - Nie ma żadnych naukowych dowodów, żeby leczyły którąkolwiek z tych chorób. To fałszywe lekarstwo promowane przez dziwne grupy w internecie - dodaje w rozmowie z "Time".
Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków też wydała w tej sprawie oświadczenie. Ostrzega, że substancja sprzedawana w Boliwii jako lek może powodować nudności, wymioty, biegunkę i odwodnienie, ale koronawirusa nie leczy.
Ostatnio głośno było o żądaniach prostytutek z La Paz, wzywających do złagodzenia surowych obostrzeń. Przede wszystkim chcą odwołania godziny policyjnej, która właściwie uniemożliwia im pracę, lub wydania zgody na świadczenie usług również w ciągu dnia. Prostytucja jest w Boliwii legalna - pod warunkiem, że nie jest świadczona na ulicy, ani w mieszkaniach klientów, a agencje towarzyskie mają odpowiednią licencję. Kobiety zrzeszone w Organizacji Pracowników Nocnych Boliwii (OTN) przekonują rząd, że jeśli nie zniesie obostrzeń, agencje będę zmuszone świadczyć usługi nielegalnie - poza domami publicznymi.
Organizacja opracowała nawet specjalny dokument z wytycznymi mającymi chronić klientów i prostytutki przed zakażeniem koronawirusem. Panie będą zobowiązane nosić płaszcze przeciwdeszczowe - opisane jako "kombinezony ochrony biologicznej" - przyłbice lub maseczki i rękawiczki. Miejsca spotkań będą też dokładnie dezynfekowane. Poza tym, autorzy liczącego 30 stron dokumentu przekonują, że nie ma żadnych dowodów, by koronawirus mógł być przenoszony drogą płciową.