- Mamy wracać po treningach spoceni, w strojach, w których ćwiczyliśmy i brać prysznic dopiero w domu. To zwiększa ryzyko przyniesienia wirusa. Mam pięciomiesięcznego synka, który miał już problemy z oddychaniem. Nie chcę ryzykować - tłumaczył Deeney w podcaście Eddiego Hearnema i Tony’ego Bellewa "Talk The Talk". Watford był jednym z klubów, które sprzeciwiały się powrotowi do treningów już w tym tygodniu i planowaniu pierwszych meczów na 12 czerwca. "The Athletic" powołuje się na osobę pracującą w Watfordzie, która mówi, że nikt z klubu nie zamierza Deeneyowi kneblować ust i zmuszać go do treningów. Nigel Pearson, trener Watfordu, uszanował decyzję swojego kapitana i okazał mu wsparcie. - Ważne jest, żeby zawodnicy czuli, że mają prawo podjąć taką decyzję - mówił trener na antenie Sky Sports.
- Według mnie wracamy za szybko. Wyraźnie powiedziałem w klubie, że nie będzie mnie na treningach. Wcześniej mieliśmy spotkanie z lekarzami i zadałem im kilka pytań. Między innymi o to, dlaczego czarnoskórzy czy osoby o azjatyckich korzeniach są u nas cztery razy bardziej narażeni na zakażenie koronawirusem i dlaczego umierają dwa razy częściej. Nikt nie potrafił mi tego wyjaśnić, więc czemu mam narażać siebie i bliskich? Do fryzjera będę mógł pójść najwcześniej w połowie lipca, ale już teraz mam trenować z 19 osobami? Chyba nie tak to powinno działać. Nie zrozumcie mnie źle, naprawdę nie mogę doczekać się powrotu, ale ktoś powinien nam udowodnić, że jest to bezpieczne - stwierdził Deeney.
- Kiedyś byłem kompletnie spłukany, więc nie obchodzą mnie pieniądze - mówi piłkarz, który ma bardzo burzliwą biografię, włącznie z wyrokiem za pobicie (wyszedł po odsiedzeniu trzech z 10 miesięcy więzienia w 2012 roku). - Straciłem już w życiu ojca, babcię, dziadka, tyle osób na których mi zależało. Chodzi mi o zapewnienie bezpieczeństwa rodzinie - mówi Deeney.
Na początku tego tygodnia wszystkie zespoły Premier League przeszły badania na obecność koronawirusa. Sześć z 748 przebadanych osób miało wynik pozytywny. Trzy z nich pracują właśnie w Watfordzie. Wiadomo, że chodzi Adriana Mariappę i dwóch pracowników klubu. Oni trafili na tygodniową kwarantannę, a w ślad za Deeneyem poszli inni piłkarze, którzy boją się o swoje zdrowie. Nie wiadomo, jednak o kogo konkretnie chodzi. Wcześniej swoje obawy wyrażali też Danny Rose z Newcastle, Sergio Aguero z Manchesteru City czy Mark Noble z West Hamu, ale oni w tym tygodniu uczestniczyli już w treningach.
Z powrotu do wspólnych treningów wycofał się natomiast N’Golo Kante. Dostał od Chelsea zgodę na indywidualne treningi w domu, choć reszta zespołu ćwiczy już w grupie. Francuz boi się z powodu trudnej historii zdrowotnej swojej rodziny. Jego brat w wyniku ataku serca zmarł przed mistrzostwami świata w 2018 roku. Sam zawodnik ponad dwa lata temu zasłabł w ośrodku treningowym Chelsea. I chociaż szczegółowe badania nie wykazały u niego żadnych problemów z sercem, lęk przed śmiercią pozostał.
O ile decyzja Kante spotkała się z powszechnym zrozumieniem - czy wręcz współczuciem - o tyle w przypadku Deeneya pojawiają się insynuacje, że jedynie zasłania się chorobą dziecka, by nie dopuścić do wznowienia sezonu i tym samym uratować swój zespół przed możliwym spadkiem z najwyższej ligi. Watford jest bowiem na siedemnastym miejscu w tabeli, czyli ostatnim bezpiecznym, a różnice punktowe w dole tabeli są tak niewielkie, że jeśli sezon zostanie wznowiony, jego klub już po jednej kolejce może spaść na przedostatnie miejsce.
Wypowiedź kapitana Watfordu jest szeroko komentowana na Wyspach, a on sam stał się twarzą sprzeciwu wobec powrotu do treningów już w tym tygodniu. Deeney sprawił też, że powróciły rozważania o zagadkowych statystykach zwiększonej śmiertelności wśród osób czarnoskórych, Azjatów i innych mniejszości etnicznych w Anglii.
Według badań Narodowego Centrum Badań Intensywnej Terapii, mniejszości etniczne są dwa razy bardziej narażone na śmierć z powodu koronawirusa. Naukowcy mają problem z wyjaśnieniem tego zjawiska.
Według wyliczeń brytyjskiego urzędu statystycznego, na COVID-19 w Wielkiej Brytanii umiera 36 na 100 tysięcy osób. W przypadku osób mniejszości etnicznych liczba ofiar wzrasta do 59 na 100 tysięcy osób. Ponadto, BBC podaje, że jedna trzecia zakażonych na Wyspach, którzy byli w stanie krytycznym, to osoby z mniejszości etnicznych. - To prawda, że ci ludzie umierają przez koronawirusa nieproporcjonalnie częściej - potwierdził w BBC sekretarz ds. zdrowia Matt Hancock i zapowiedział powołanie specjalnej komisji mającej wyjaśnić przyczyny tego zjawiska.
Z danych brytyjskiego urzędu statystycznego wynika, że osoby z mniejszości etnicznych są średnio dziesięć lat młodsze od białych Brytyjczyków (w całej populacji), więc powinny być mniej podatne na koronawirusa. Natomiast z reguły częściej pracują w większych skupiskach, są mniej majętni i mają gorszy dostęp do usług medycznych. Inne badania wskazują, że biali Brytyjczycy rzadziej mają nadwagę, która podnosi ryzyko wystąpienia cukrzycy i chorób serca, czyli czynników zwiększających śmiertelność z powodu koronawirusa.
Można by pomyśleć, że ten problem nie dotyczy piłkarzy, bo ich styl życia specjalnie się nie różni, niezależnie od pochodzenia etnicznego (wg. danych z sezonu 2018/2019, 33 proc. piłkarzy Premier League stanowili zawodnicy obcego pochodzenia). Ale w przypadku służb medycznych też nie odnotowuje się wyżej wskazanych różnic, a jednak częściej dochodzi do śmierci osób z mniejszości etnicznych.
Badania przeprowadzone na zlecenie BBC pokazały, że w ciągu dwóch tygodni - na przełomie kwietnia i maja - zmarło 103 pracowników szpitali. Aż 65 było obcego pochodzenia. Brytyjski urząd statystyczny w specjalnym komunikacie przyznaje: "różnica śmiertelności między białymi w Anglii a przedstawicielami mniejszości etnicznych na COVID-19 musi zostać wyjaśniona. Wiemy, że częściowo jest wynikiem niekorzystnej sytuacji społeczno-ekonomicznej, ale nadal nie wszystkie elementy tej układanki zostały odkryte".
- Nawet jeśli wytłumaczymy, dlaczego są bardziej podatni na zakażenie, odpowiedź na pytanie: "Dlaczego umierają dwukrotnie częściej?", może być zupełnie inna - stwierdził w "New York Times" prof. Keith Neal z Uniwersytetu w Nottingham.
Troy Deeney odmowę powrotu do treningów w grupach tłumaczył m.in. tym, że specjaliści oddelegowani na spotkanie z piłkarzami nie potrafili odpowiedzieć na jego pytania. Jonas Baer-Hoffmann, szef międzynarodowego związku piłkarzy, na jego przykładzie apeluje do władz klubów o wyrozumiałość. - Istnieje wiele niezbadanych obszarów, jeśli chodzi o koronawirusa i przygotowywane przez różne ligi plany powrotów. Wszyscy mówią o minimalizowaniu ryzyka, ale nikt nie może dać gwarancji. Myślę, że piłkarze powinni móc wyrażać swoje obawy i odgrywać kluczową rolę w procesie opracowywania zasad powrotu - powiedział Baer-Hoffman w "Daily Mail".